poniedziałek, 31 grudnia 2012

Rozdział 10




Rozdział 10 


Od spotkania z Draco minął tydzień. Nie widziałam go od tamtego czasu i wolałam, żeby zostało tak, jak najdłużej. Nie miałam ochoty na jego dziwne spojrzenia, głupie słowa. Spokojnie sobie żyłam. Poranek, śniadanie, lekcje, dodatkowe obowiązki. O wiele łatwiej było kiedy miałam mnóstwo zajęć. Rutyna to najprostsze uzależnienie i ucieczka od wszystkiego

Słońce zaświeciło znad odległej łąki, a promienie odbiły się od kryształowej pokrywy na całym polu widzenia. Wyglądał no to, że święta będą bardzo śnieżne i klimatyczne. Harry zawsze cieszy się na widok śniegu jak głupi. Giny wyciąga mnie na świąteczne zakupy, a Ron... Cóż Ron „magazynuje zapasy” na zimę. Uśmiechnęłam się mimowolnie, wstając z łóżka. Na nogi wciągnęłam miękkie kapcie i przeszłam do komody. Wyciągnęłam bieliznę i ubrania, po czym udałam się do łazienki. Z ociąganiem opłukałam twarz i wyszorowałam zęby, zmywając z siebie resztki senności. Ubrałam ciemne jeansy, granatową bluzkę z długim rękawem, naturalnie dość rozciągliwą, a na to tradycyjnie zarzuciłam jedno z moich ponch [czyt: poncz], ciemnozielone, długie niemal do kolan, zakończone malutkimi chwościkami z czarnej muliny. Było ono jedno z moich zdecydowanie ulubionych. Z biurka złapałam kilka książek potrzebnych do lekcji i pomaszerowałam do Wielkiej sali, gdzie kilkoro dzieciaków, John oraz Draco jedli śniadanie. Jak zwykle wymieniłam z nim mimowolnie, twarde spojrzenie, uśmiechnęłam się do Johna i usiadłam obok niego.
-Cześć, wyglądasz dzisiaj nawet miło. - Choć nieporadny, ale bardzo miły komplement wywołał szczery uśmiech na mojej twarzy.
-Dziękuję. - ładnie się uśmiechnęłam i zjadłam tosta z miodem. Nim się obejrzałam, już musiałam pędzić na pierwszą lekcję z trzecim rokiem. Wyglądało na to, że mój świat wreszcie znalazł swój pułap i na razie leciał na jałowym biegu. Tylko jakoś w głębi serca nadal nie wierzyłam, że to prawda. Takie rzeczy nigdy nie kończą się tak łatwo i gładko, trudności są zawsze.


***

Trochę otępiały szedł korytarzem, aby stawić się na wezwanie dyrektora szkoły, który najwyraźniej pragną się z nim podzielić jakąś informacją, lub o coś go poprosić. Miną wyrażał bezgraniczne znudzenie, zniecierpliwienie, pretensję i frustrację, bardzo głęboko zakorzenioną. Czuł się tu jak więzień i to w więzieniu o zaostrzonym rygorze. Czasami zamieniłby się miejscami z więźniami w Azkabanie, ale jeszcze chyba nie był aż tak zdesperowany. Oczywiście wykonywał zadania i prace sumiennie w nadziei, że ktoś wreszcie postanowi zważając na jego zaangażowanie, zwolnić go z tego piekła. Jednak sam zdawał sobie sprawę z tego, że jest to raczej płocha nadzieja.
Pokonał schody na siódme piętro i wypowiedziawszy hasło udał się na krótki lot w skrzydłach tego złotego ptaszyska. Łoskot wydobywający się z kamiennego mechanizmu przyprawiał go o ciarki, brzmiał on bowiem, zupełnie jak łamanie, gruchotanie kości. Między innymi dlatego nie lubił bywać u Dubeldora. Nie lubił także portretów byłych dyrektorów co rusz prawiących jakieś dziwne uwagi, dziwnych rzeczy upchanych w zupełnym nieładzie, zapachu zwietrzałych ksiąg i pergaminów, którymi chyba z czystej ironii, przesycone było powietrze w owym, piekielnym gabinecie. Niestety – jak trzeba, to „wio”! Pochodnie zapaliły się jak tylko wyszedł z tej abstrakcyjnej windy. Kiedy przechodził koło słupów ognia, czuł miłe ciepło i zapach ognia. Tak, Draco Malfoy uwielbiał ogień. Nie tylko niszczył wszystko co tylko zapragną, ale też ogrzewał skórę i sprawiał wrażenie czystości, palił wszystkie bakterie, gnijące ciała, które wydają wstrętny odór śmierci. Ogień był doskonały, bo miał władzę nad tym co nie doskonałe.
Wziął głęboki wdech i usiłował zrobić z siebie, żywą oazę spokoju. Koślawo mu to wyszło, ale nie było sensu zwlekać. Napiął wszystkie mięśnie i delikatnie zastukał w kołatkę, na której przedstawiony było Gryf w locie. W nie dłuższym czasie, jak dwa uderzenia serca usłyszał chrząknięcie i zaproszenie. Starając się narzucić na twarz maskę znudzenia i opanowania, powoli wszedł do środka.
Nie mylił się w swych przypuszczeniach ; całe pomieszczenie przesiąknięte było zapachem zatęchłych pergaminów, stosy różnych rzeczy piętrzyły się przy ścianach, a wszystkie postacie z portretów łypały na niego z pogardą zmieszaną z tłumionym zaciekawieniem. Przy biurku zobaczył Profesora uśmiechającego się w jego kierunku. Nie było tajemnicą to, że Albus cieszył się z postępów Draco. Miał go za jakąś, cholerną maskotkę szkoły, co było bardzo nie w smak opiekunowi Slytherinu. Przecież on był postacią rodem z dramatów takich jak „Hamlet”, a nie chłopakiem z drużyny, takiej jak na tanich Amerykańskich produkcjach o „trzymaniu się kupy” i „pracy zespołowej”. Trochę powagi się należy.
-Dzień dobry, profesorze. - przywitał się grzecznie, stając tuż obok biurka. Starszy mężczyzna miał podpuchnięte oczy, potarganą brodę i nieład wokoło siebie. Mimo niemrawego wyglądu uśmiechał się radośnie i życzliwie. Draco czuł się trochę niepewnie, nie rozumiał czego od niego może chcieć Albus.
-Witaj Draco, co u ciebie słychać? - Wreszcie przerwał ciszę swoim ciepłym głosem.
-Wszystko w porządku. Czy dobrze pan się czuje, wygląda pan na zmęczonego. - zauważył. Siwobrody tylko uśmiechnął się, po czym przybrał poważniejszy wyraz twarzy. „Oho, czegoś chce”. Pomyślał i stał się czujniejszy niż z początku.
-Tak, przydałoby mi się trochę snu, ale tej nocy niestety nie zażyłem go ani chwili. Pewnie jesteś ciekawy czemu? - zapytał, a kiedy nie padło żadne pytanie, a cisza zdała się wywrzeć na młodzieńcu zadowalające zdumienie, odpowiedział – Otóż pańska dobra znajoma, panna Granger nie wyjawiła nam pewnych szczegółów, a nie polepszył sprawy nowy dekret o zamknięciu szkoły na czas świąt. Dzieci, które nie mają domów, trafią do rodzin swoich kolegów, ale nie możemy przecież wysłać dorosłej czarownicy do domu uczniów. Minerwa poddała mi pewien pomysł. Wiemy, że mieszka pan sam w dużym domu,nie ma pan bynajmniej problemów materialnych. - Blondyn wziął głęboki oddech w oczekiwaniu na to pytanie. Jego ciało było nieruchome, ale wzrok wyrażał zdenerwowanie. W głowie pulsował tępy ból. Chciał się wydrzeć na tego starca, żeby już to powiedział i nie przedłużał. Oczekiwanie wykańczało jego system nerwowy. - Mógłby pan zaprosić do swojego domu pannę Granger? Wiem, że wiele od pana wymagam, ale oczywiście oferuję coś w zamian. Skrócę o pół roku, czas próbny. - Kurde, głupi dziad. Teraz to był dylemat. Niby pół roku to nie wiele jak dla zwykłego śmiertelnika, ale dla więźnia to kupa czasu. No, ale Granger w jego nowiutkim domu, gdzie miał zacząć wszystko od nowa i odciąć się od wszystkiego to przesada. To miał być jego azyl. W sumie, to przecież co taka dziewczyna może mu zrobić zamknięta w jakimś pokoju przez dwa tygodnie?
-Dobrze panie profesorze, ale na pewno skróci pan moją odsiadkę? - Dyrektor zaśmiał się z nazwania jego szkoły „odsiadką”. Naprawdę bawił go ten sympatyczny, młody człowiek.
-Oczywiście Draco.

***


-Liczba dwanaście w kulturze europejskiej, w czasach pogańskich miała duży związek z... - Brunetka z pasją prowadziła lekcje i ku swemu zdziwieniu odkryła, że najwidoczniej zaciekawiła uczniów swymi niebanalnymi metodami. Dużo myślała nad tym, jak „wciągnąć” ich do dyskusji i MYŚLENIA. Z dumą odkryła, że „Trolów” było coraz to mniej. Jej ładne, kręcone włosy opadały swobodnie na plecy i ramiona. Wyglądała ślicznie, tak bardzo zaabsorbowana tłumaczeniem. Przerwała w pół zdania, kiedy otworzyły się drzwi do klasy, a całe pomieszczenie wypełniło się dymem tytoniowym. Wszyscy uczniowie odwrócili się w kierunku białowłosego mężczyzny, stojącego nonszalancko w drzwiach, zaciągającego się raz po raz, śmierdzącym papierosem. Hermiona zrozumiała, że chce z nią porozmawiać, tylko nie mogła zrozumieć o czym. - Przeczytajcie strony dziewięćdziesiątą i sto ósmą, wypiszcie symbole związane z liczbą dwanaście na przełomie szesnastego i siedemnastego wieku w Anglii. - Powiedziawszy to, wyszła w pośpiechu z klasy, a Draco wyszedł za nią. Stanęli na opustoszałym korytarzu wymieniając się spojrzeniami. On – zimnym i leniwym, ona – ostrym i zniecierpliwionym. - Powiesz mi czego chcesz?
-Pakuj się, Granger. - Z początku nie dotarło do niej w całości jego polecenie. Kiedy już przetworzyła całość i nadal nie znajdywała w niej żadnego sensu, wezbrała w niej złość.
-O co ci człowieku chodzi? - Wysyczała kipiąc z nerwów.
-Nasz wielmożny Dyrektor, wyszperał w twojej niedalekiej przeszłości iż nasza malutka Hermiona nie ma domku i radośnie mi oznajmił, że Święta spędzasz u mnie. A teraz okrzyknijmy „tulimy” i idźmy na „tubisiowy krem”. - Może nie cała jego wypowiedź była godna uwagi, ale fragment o Albusie brzmiał wiarygodnie.
-Piłeś? - Gadał od rzeczy oraz na prawo i lewo rzucał nieśmiesznymi żartami, do tego stał podparty o mur w luźnej pozie: „wszystko mi wisi”.
-Granger, daj se spokój. Nie piłem,a mam wielką ochotę. Pakuj się, wieczorem jedziemy. - Już zamierzał iść sam się spakować, ale ona nie dawała za wygraną.
-I tak po prostu się zgodziłeś? Co z tego masz? - No proszę jak ta bezczelna dziewucha rzuca w niego oskarżeniami na stojąco.
-Kobieto! Cały Hogwart wyjeżdża i nikt ciebie nie chciał! Myślisz, że chcę cie w domu!? - Posłała mu miażdżące spojrzenie - Owszem, skrócili mi pobyt tutaj. - Brązowe oczy zalśniły tym blaskiem.
-Wiedziałam! Wiedziałam, ty podła świnio! Nawet stanowczy być nie umiesz, jesteś zwykłym... - nie dokończyła bo ten chwycił ją za nadgarstki i przyszpilił do ściany. Poczuła zapach plaży, mięty i czegoś jeszcze, widziała małe cętki na jego tęczówkach, czuła jego oddech na swoim czole. Nachylił się, tak aby mówić wprost do jej ucha.
-Posłuchaj, bo powiem to tylko raz. - Jego głos był bardzo jadowity. Uśmiechnął się złośliwie kiedy ta zadrżała pod jego siłą. - Nie ty odpowiadasz za czyny kogoś innego, nie na ciebie patrzą jak na wyrzutka gdziekolwiek się pojawiasz, nie ty musisz chodzić do pracy wbrew woli, której nienawidzisz, nie ty żyjesz ze świadomością, że następny krok może sprowadzić na ciebie katastrofę, nie ty jesteś tylko gościem gdziekolwiek się pojawiasz. Nie ty, Granger musisz sobie radzić zupełnie sama. - Dziewczyna przestała drżeć, zaczęła się kotłować ze złości. Kopnęła go w piszczela a ten syknął i zluźnił uścisk. Pchnęła jego barki i rzuciła go na ścianę. Może nie miała dużo siły, ale przynajmniej już jej nie przygniatał. Stanęła obok niego z wyższością. Pochyliła się i wyszeptała mu do ucha.
-Mylisz się Draco. To właśnie ja jestem sama, bez niczego, w pracy której nienawidzę i chodzę stale po cienkim lodzie, ale przede wszystkim Draco, ja płacę za czyjeś błędy, konkretnie … - Jednak była tchórzem. Może to lepiej, bo przecież o to chodziło – by się nie zdradzić, ale ta mała, samotna dziewczynka w jej sercu podpowiadała straszne rzeczy. Mówiła, że on zrozumie, wszystko naprawi bo do stu Insygnii, on był facetem, miał przytulić i powiedzieć, że teraz już wszystko będzie łatwe, że on się nimi zaopiekuje. Duża Hermiona znała prawdę i wiedziała, że nic nie jest za darmo, a w szczególności miłość. Teraz musiała być silna. Żadne zauroczenia nie miały prawa zmieniać kierunki jej podróży.







1 komentarz: