Rozdział 10
Od
spotkania z Draco minął tydzień. Nie widziałam go od tamtego
czasu i wolałam, żeby zostało tak, jak najdłużej. Nie miałam
ochoty na jego dziwne spojrzenia, głupie słowa. Spokojnie sobie
żyłam. Poranek, śniadanie, lekcje, dodatkowe obowiązki. O wiele
łatwiej było kiedy miałam mnóstwo zajęć. Rutyna to najprostsze
uzależnienie i ucieczka od wszystkiego
Słońce
zaświeciło znad odległej łąki, a promienie odbiły się od
kryształowej pokrywy na całym polu widzenia. Wyglądał no to, że
święta będą bardzo śnieżne i klimatyczne. Harry zawsze cieszy
się na widok śniegu jak głupi. Giny wyciąga mnie na świąteczne
zakupy, a Ron... Cóż Ron „magazynuje zapasy” na zimę.
Uśmiechnęłam się mimowolnie, wstając z łóżka. Na nogi
wciągnęłam miękkie kapcie i przeszłam do komody. Wyciągnęłam
bieliznę i ubrania, po czym udałam się do łazienki. Z ociąganiem
opłukałam twarz i wyszorowałam zęby, zmywając z siebie resztki
senności. Ubrałam ciemne jeansy, granatową bluzkę z długim
rękawem, naturalnie dość rozciągliwą, a na to tradycyjnie
zarzuciłam jedno z moich ponch [czyt: poncz], ciemnozielone, długie
niemal do kolan, zakończone malutkimi chwościkami z czarnej muliny.
Było ono jedno z moich zdecydowanie ulubionych. Z biurka złapałam
kilka książek potrzebnych do lekcji i pomaszerowałam do Wielkiej
sali, gdzie kilkoro dzieciaków, John oraz Draco jedli śniadanie.
Jak zwykle wymieniłam z nim mimowolnie, twarde spojrzenie,
uśmiechnęłam się do Johna i usiadłam obok niego.
-Cześć,
wyglądasz dzisiaj nawet miło. - Choć nieporadny, ale bardzo miły
komplement wywołał szczery uśmiech na mojej twarzy.
-Dziękuję.
- ładnie się uśmiechnęłam i zjadłam tosta z miodem. Nim się
obejrzałam, już musiałam pędzić na pierwszą lekcję z trzecim
rokiem. Wyglądało na to, że mój świat wreszcie znalazł swój
pułap i na razie leciał na jałowym biegu. Tylko jakoś w głębi
serca nadal nie wierzyłam, że to prawda. Takie rzeczy nigdy nie
kończą się tak łatwo i gładko, trudności są zawsze.
***
Trochę
otępiały szedł korytarzem, aby stawić się na wezwanie dyrektora
szkoły, który najwyraźniej pragną się z nim podzielić jakąś
informacją, lub o coś go poprosić. Miną wyrażał bezgraniczne
znudzenie, zniecierpliwienie, pretensję i frustrację, bardzo
głęboko zakorzenioną. Czuł się tu jak więzień i to w więzieniu
o zaostrzonym rygorze. Czasami zamieniłby się miejscami z więźniami
w Azkabanie, ale jeszcze chyba nie był aż tak zdesperowany.
Oczywiście wykonywał zadania i prace sumiennie w nadziei, że ktoś
wreszcie postanowi zważając na jego zaangażowanie, zwolnić go z
tego piekła. Jednak sam zdawał sobie sprawę z tego, że jest to
raczej płocha nadzieja.
Pokonał
schody na siódme piętro i wypowiedziawszy hasło udał się na
krótki lot w skrzydłach tego złotego ptaszyska. Łoskot
wydobywający się z kamiennego mechanizmu przyprawiał go o ciarki,
brzmiał on bowiem, zupełnie jak łamanie, gruchotanie kości.
Między innymi dlatego nie lubił bywać u Dubeldora. Nie lubił
także portretów byłych dyrektorów co rusz prawiących jakieś
dziwne uwagi, dziwnych rzeczy upchanych w zupełnym nieładzie,
zapachu zwietrzałych ksiąg i pergaminów, którymi chyba z czystej
ironii, przesycone było powietrze w owym, piekielnym gabinecie.
Niestety – jak trzeba, to „wio”! Pochodnie zapaliły się jak
tylko wyszedł z tej abstrakcyjnej windy. Kiedy przechodził koło
słupów ognia, czuł miłe ciepło i zapach ognia. Tak, Draco Malfoy
uwielbiał ogień. Nie tylko niszczył wszystko co tylko zapragną,
ale też ogrzewał skórę i sprawiał wrażenie czystości, palił
wszystkie bakterie, gnijące ciała, które wydają wstrętny odór
śmierci. Ogień był doskonały, bo miał władzę nad tym co nie
doskonałe.
Wziął
głęboki wdech i usiłował zrobić z siebie, żywą oazę spokoju.
Koślawo mu to wyszło, ale nie było sensu zwlekać. Napiął
wszystkie mięśnie i delikatnie zastukał w kołatkę, na której
przedstawiony było Gryf w locie. W nie dłuższym czasie, jak dwa
uderzenia serca usłyszał chrząknięcie i zaproszenie. Starając
się narzucić na twarz maskę znudzenia i opanowania, powoli wszedł
do środka.
Nie
mylił się w swych przypuszczeniach ; całe pomieszczenie
przesiąknięte było zapachem zatęchłych pergaminów, stosy
różnych rzeczy piętrzyły się przy ścianach, a wszystkie
postacie z portretów łypały na niego z pogardą zmieszaną z
tłumionym zaciekawieniem. Przy biurku zobaczył Profesora
uśmiechającego się w jego kierunku. Nie było tajemnicą to, że
Albus cieszył się z postępów Draco. Miał go za jakąś, cholerną
maskotkę szkoły, co było bardzo nie w smak opiekunowi Slytherinu.
Przecież on był postacią rodem z dramatów takich jak „Hamlet”,
a nie chłopakiem z drużyny, takiej jak na tanich Amerykańskich
produkcjach o „trzymaniu się kupy” i „pracy zespołowej”.
Trochę powagi się należy.
-Dzień
dobry, profesorze. - przywitał się grzecznie, stając tuż obok
biurka. Starszy mężczyzna miał podpuchnięte oczy, potarganą
brodę i nieład wokoło siebie. Mimo niemrawego wyglądu uśmiechał
się radośnie i życzliwie. Draco czuł się trochę niepewnie, nie
rozumiał czego od niego może chcieć Albus.
-Witaj
Draco, co u ciebie słychać? - Wreszcie przerwał ciszę swoim
ciepłym głosem.
-Wszystko
w porządku. Czy dobrze pan się czuje, wygląda pan na zmęczonego.
- zauważył. Siwobrody tylko uśmiechnął się, po czym przybrał
poważniejszy wyraz twarzy. „Oho, czegoś chce”. Pomyślał i
stał się czujniejszy niż z początku.
-Tak,
przydałoby mi się trochę snu, ale tej nocy niestety nie zażyłem
go ani chwili. Pewnie jesteś ciekawy czemu? - zapytał, a kiedy nie
padło żadne pytanie, a cisza zdała się wywrzeć na młodzieńcu
zadowalające zdumienie, odpowiedział – Otóż pańska dobra
znajoma, panna Granger nie wyjawiła nam pewnych szczegółów, a nie
polepszył sprawy nowy dekret o zamknięciu szkoły na czas świąt.
Dzieci, które nie mają domów, trafią do rodzin swoich kolegów,
ale nie możemy przecież wysłać dorosłej czarownicy do domu
uczniów. Minerwa poddała mi pewien pomysł. Wiemy, że mieszka pan
sam w dużym domu,nie ma pan bynajmniej problemów materialnych. -
Blondyn wziął głęboki oddech w oczekiwaniu na to pytanie. Jego
ciało było nieruchome, ale wzrok wyrażał zdenerwowanie. W głowie
pulsował tępy ból. Chciał się wydrzeć na tego starca, żeby już
to powiedział i nie przedłużał. Oczekiwanie wykańczało jego
system nerwowy. - Mógłby pan zaprosić do swojego domu pannę
Granger? Wiem, że wiele od pana wymagam, ale oczywiście oferuję
coś w zamian. Skrócę o pół roku, czas próbny. - Kurde, głupi
dziad. Teraz to był dylemat. Niby pół roku to nie wiele jak dla
zwykłego śmiertelnika, ale dla więźnia to kupa czasu. No, ale
Granger w jego nowiutkim domu, gdzie miał zacząć wszystko od nowa
i odciąć się od wszystkiego to przesada. To miał być jego azyl.
W sumie, to przecież co taka dziewczyna może mu zrobić zamknięta
w jakimś pokoju przez dwa tygodnie?
-Dobrze
panie profesorze, ale na pewno skróci pan moją odsiadkę? -
Dyrektor zaśmiał się z nazwania jego szkoły „odsiadką”.
Naprawdę bawił go ten sympatyczny, młody człowiek.
-Oczywiście
Draco.
***
-Liczba
dwanaście w kulturze europejskiej, w czasach pogańskich miała duży
związek z... - Brunetka z pasją prowadziła lekcje i ku swemu
zdziwieniu odkryła, że najwidoczniej zaciekawiła uczniów swymi
niebanalnymi metodami. Dużo myślała nad tym, jak „wciągnąć”
ich do dyskusji i MYŚLENIA. Z dumą odkryła, że „Trolów” było
coraz to mniej. Jej ładne, kręcone włosy opadały swobodnie na
plecy i ramiona. Wyglądała ślicznie, tak bardzo zaabsorbowana
tłumaczeniem. Przerwała w pół zdania, kiedy otworzyły się drzwi
do klasy, a całe pomieszczenie wypełniło się dymem tytoniowym.
Wszyscy uczniowie odwrócili się w kierunku białowłosego
mężczyzny, stojącego nonszalancko w drzwiach, zaciągającego się
raz po raz, śmierdzącym papierosem. Hermiona zrozumiała, że chce
z nią porozmawiać, tylko nie mogła zrozumieć o czym. -
Przeczytajcie strony dziewięćdziesiątą i sto ósmą, wypiszcie
symbole związane z liczbą dwanaście na przełomie szesnastego i
siedemnastego wieku w Anglii. - Powiedziawszy to, wyszła w pośpiechu
z klasy, a Draco wyszedł za nią. Stanęli na opustoszałym
korytarzu wymieniając się spojrzeniami. On – zimnym i leniwym,
ona – ostrym i zniecierpliwionym. - Powiesz mi czego chcesz?
-Pakuj
się, Granger. - Z początku nie dotarło do niej w całości jego
polecenie. Kiedy już przetworzyła całość i nadal nie znajdywała
w niej żadnego sensu, wezbrała w niej złość.
-O co
ci człowieku chodzi? - Wysyczała kipiąc z nerwów.
-Nasz
wielmożny Dyrektor, wyszperał w twojej niedalekiej przeszłości iż
nasza malutka Hermiona nie ma domku i radośnie mi oznajmił, że
Święta spędzasz u mnie. A teraz okrzyknijmy „tulimy” i idźmy
na „tubisiowy krem”. - Może nie cała jego wypowiedź była
godna uwagi, ale fragment o Albusie brzmiał wiarygodnie.
-Piłeś?
- Gadał od rzeczy oraz na prawo i lewo rzucał nieśmiesznymi
żartami, do tego stał podparty o mur w luźnej pozie: „wszystko
mi wisi”.
-Granger,
daj se spokój. Nie piłem,a mam wielką ochotę. Pakuj się,
wieczorem jedziemy. - Już zamierzał iść sam się spakować, ale
ona nie dawała za wygraną.
-I tak
po prostu się zgodziłeś? Co z tego masz? - No proszę jak ta
bezczelna dziewucha rzuca w niego oskarżeniami na stojąco.
-Kobieto!
Cały Hogwart wyjeżdża i nikt ciebie nie chciał! Myślisz, że
chcę cie w domu!? - Posłała mu miażdżące spojrzenie - Owszem,
skrócili mi pobyt tutaj. - Brązowe oczy zalśniły tym blaskiem.
-Wiedziałam!
Wiedziałam, ty podła świnio! Nawet stanowczy być nie umiesz,
jesteś zwykłym... - nie dokończyła bo ten chwycił ją za
nadgarstki i przyszpilił do ściany. Poczuła zapach plaży, mięty
i czegoś jeszcze, widziała małe cętki na jego tęczówkach, czuła
jego oddech na swoim czole. Nachylił się, tak aby mówić wprost do
jej ucha.
-Posłuchaj,
bo powiem to tylko raz. - Jego głos był bardzo jadowity. Uśmiechnął
się złośliwie kiedy ta zadrżała pod jego siłą. - Nie ty
odpowiadasz za czyny kogoś innego, nie na ciebie patrzą jak na
wyrzutka gdziekolwiek się pojawiasz, nie ty musisz chodzić do pracy
wbrew woli, której nienawidzisz, nie ty żyjesz ze świadomością,
że następny krok może sprowadzić na ciebie katastrofę, nie ty
jesteś tylko gościem gdziekolwiek się pojawiasz. Nie ty, Granger
musisz sobie radzić zupełnie sama. - Dziewczyna przestała drżeć,
zaczęła się kotłować ze złości. Kopnęła go w piszczela a ten
syknął i zluźnił uścisk. Pchnęła jego barki i rzuciła go na
ścianę. Może nie miała dużo siły, ale przynajmniej już jej nie
przygniatał. Stanęła obok niego z wyższością. Pochyliła się i
wyszeptała mu do ucha.
-Mylisz się Draco. To właśnie ja jestem sama, bez niczego, w pracy
której nienawidzę i chodzę stale po cienkim lodzie, ale przede
wszystkim Draco, ja płacę za czyjeś błędy, konkretnie … -
Jednak była tchórzem. Może to lepiej, bo przecież o to chodziło
– by się nie zdradzić, ale ta mała, samotna dziewczynka w jej
sercu podpowiadała straszne rzeczy. Mówiła, że on zrozumie,
wszystko naprawi bo do stu Insygnii, on był facetem, miał przytulić
i powiedzieć, że teraz już wszystko będzie łatwe, że on się
nimi zaopiekuje. Duża Hermiona znała prawdę i wiedziała, że nic
nie jest za darmo, a w szczególności miłość. Teraz musiała być
silna. Żadne zauroczenia nie miały prawa zmieniać kierunki jej
podróży.
o jezu. genialny!
OdpowiedzUsuń