poniedziałek, 31 grudnia 2012

Rozdział 11



Rozdział 11



Tego dnia ubranie dobrałam wyjątkowo pieczołowicie. Ubrałam ołówkową spódnicę i czarne rzymskie sandałki. Na czarną koszulę narzuciłam długie prawie do kolan, tkane ponczo w kolorze wyblakłej czerni. Czarny wyszczupla – tak sobie powtarzałam. Po lekcjach, na których prowadzeniu ledwo mogłam się skupić, udałam się prosto do wierzy. Nie mogłam znieść tej niepewności. To straszne, że wszystko tak szybko się skończyło. Miałam zamiar poprosić Johna, abyśmy umówili się za kilka miesięcy w jakimś miejscu, gdzie mogłabym wyznać mu swoje aktualne zamieszkanie, żebyśmy pozostali w kontakcie. Jednakże jeżeli moje domysły są trafne, tego wieczoru zabraknie mi czasu na zwykły całus w policzek. To wszystko potoczyło się tak dziwnie. Przypomniałam sobie dzień, w którym dowiedziałam się o moim nowym stanie. Byłam zrozpaczoną, zagubioną, zdruzgotaną dziewczynką. Czym teraz byłam? Zrozpaczoną, zagubioną, zdruzgotaną dziewczynką, udającą kobietę i podejmującą decyzje, o którym ma tyle pojęcia, co o prowadzeniu metra.

Moje sandałki roznosiły po całym korytarzu plask, który dźwięczał mi nieprzyjemnie w uszach. Korytarz zdawał się nie mieć końca, ale wreszcie dotarłam pod drzwi, których bałam się przekroczyć. Wraz z przejściem tego progu, mogło zmienić się wszystko, co było moim planem „A”. Podniosłam dłoń i zastukałam kilkakrotnie w drzwi. Po chwili bynajmniej nie-radosnego oczekiwania, usłyszałam stłumiony przez drewno głos, zapraszający mnie do środka. Nacisnęłam mosiężną klamkę, a ciężkie wrota zaskrzypiały w zawiasach, wpuszczając mnie do środka. Czas na ostatni głęboki oddech i znalazłam się w środku zapchanego książkami po sam sufit gabinetu. Zza zabytkowego biurka na zdobionych nogach spoglądał na mnie starszy pan z długą, białą brodą. Okrągłe okulary na jego nosie przypisywały do niego tytuł „profesor”, zaś uniesiona wysoko jedna biała brew wskazywała, iż to spostrzegawcza i inteligentna osoba.

-Niech pani podejdzie bliżej. Proszę sobie usiąść. - mówiąc to, zakręcał kałamarz i odłożył pióro. Zerknęłam w stronę fotela naprzeciw niego, oceniając, czy nie będzie to zbyt bliska odległość. Usiadłam ostrożnie, uważając by nie wyprostować się nazbyt wypychając brzuch, ale by też nie siedzieć zgarbiona. Profesor zmarszczył brwi.

-Nie wierzę, że mnie oszukałaś, Hermiono. - powiedział tonem tak spokojnym, że równie dobrze mógłby chwalić operę lub balet. - Mógłbym panią zwolnić, czy wie pani o tym? Niestety podpisaliśmy umowę. Hermiono, czy możesz mi wytłumaczyć co się stało, że okłamałaś mnie?
-Ja... potrzebowałam pracy, panie profesorze. - wyznałam nie podnosząc wzroku z dłoni splecionych na kolanach. - To była ostatnia deska ratunku. - Dyrektor wydał z siebie powolne „Yhym...” jednakże nie zapytał o nic więcej, co przyjęłam z ulgą.
-Nie sądzę, bym odmówił ci, gdybyś przedstawiła wszystko jasno. - podniosłam wzrok na niego, chcąc pokazać jak bardzo mi przykro. - Twój wzrok jest taki szczery, Hermiono. - sapnął jakbym była sprawiającym problemy wychowawcze, podopiecznym.
-Przepraszam. - wyjąkałam zawstydzona. Staruszek odchrząknął.
-Co nie zmienia faktu, że nie będziesz mogła pracować w taki stanie. - nie rozumiejąc o co chodzi, bezwiednie zmarszczyłam brwi. - Chodzi o to, że pani pozostaje zobowiązana wobec mnie, ja wobec pani i jeszcze jednej osoby, która jest zobowiązana wobec mnie i musimy iść na pewien układ. Jako Dyrektor Szkoły, mam obowiązek zapewnić moim nauczycielom mieszkanie w szkole, a w okresach przerw świątecznych, upewnić się, że wracają do domu. Z tego co wiem, pani takowego miejsca nie posiada. - potaknęłam nie bardzo wiedząc do czego zmierza. - A osoba, wobec której jestem zobowiązany, a ona wobec mnie ma takie miejsce i potrzebuje pewnej pomocy, którą może pani zaoferować w odpowiedzi na zobowiązanie wobec mnie. - w głowie kręciło mi się od słowa „zobowiązanie”. - Ma pani zamieszkać z Draco Malfoyem w ramach zapewnienia mieszkania, a on przyjmie panią w ramach projektu, w którym uczestniczy. - Przetrawiłabym wszystko bez problemu gdyby nie TO imię i TO nazwisko pojawiające się obok słowa „zamieszkać”. Nawet Dumbeldor nie mógłby nie zauważyć, że od dawna nie mogłam znieść tej osoby.
-Słucham? - odparła w głębokim szoku.
-Hermiono, spokojnie. To tylko trzy tygodnie. Jesteś w stanie to znieść. - zapewnił mnie.
-Panie profesorze, to jest... - nie dał mi dokończyć.
-...Świetne ustępstwo dla pani, aby zatrzymała pani pracę i wszelkie ubezpieczania, kiedy pani urodzi. - Grrr. Niemalże zgrzytnęłam zębami, kiedy dyrektor szkoły, do której chodziłam, mój bohater z dziecięcych lat wspomniał o moim porodzie. To jak pogwałcenie celibatu przez mnicha... no, mniej-więcej.
-Dobrze. - zgodziłam się sztywnym głosem. Albus pokiwał głową z aprobatą w oczach.
-Więc do zobaczenia po świętach. - Zrobił pauzę spoglądając na mnie z zaciekawieniem ukrytym w tych mądrych oczach. - O ile będzie to możliwe. - Oczywiście, że będzie! Po świętach dostanę ostatnią wypłatę, którą mam zamiar otrzymać, a potem wyjadę. Daleko. Będzie tam czyste powietrze, dużo zieleni i różowe niebo wieczorami...
-Do zobaczenia po świętach. - uśmiechnęłam się lekko.
-Och Hermiono, gdybyś była tak dobra, daj to proszę, panu Malfoyowi. - Przekazał mi niezapieczętowaną kopertę. Kiwnęłam głową i wyszłam. To było nienormalne.


***


John krążył korytarzami i nie wiedział co ze sobą począć. Zauważył, że niezwykle rzadko bywał w lochach ślizgońskich. Tam właśnie skierował swe kroki. Właściwie nie wiedział dlaczego, ale niemal natychmiast wszedł do pokoju nauczyciela OPCM-u. Gdy tylko wszedł, zauważył wpatrujące się w niego ze zdziwieniem oczy, koloru wyblakłego nieba. Draco stał przy dużym łóżku z baldachimem i pakował swoje rzeczy do walizki leżącej na pościeli. Na biurku rzucał się w oczy, niebezpiecznie pochylony plik dokumentów. Mężczyzna ubrany był w koszulkę z nadrukiem i wytarte jeansy.

-Jonathan! Czegoż znowu chcesz? - zapytał odrywając się od zajęcia. Szatyn wzruszył ramionami i usiadł na fotelu.
-Nudziło mi się. - odparł przyglądając się uważnie blondynowi.
-Jestem dość... zajęty. To nie najlepsza pora na pogawędkę. - wytłumaczył. Rozmówca jednak spoglądał na niego z zaciekawieniem i lustrował go całego. - John. Nie jesteś gejem, pamiętasz? - zwrócił się cierpliwie, ale widać było, że jest zażenowany. Nie dane jednak było wytłumaczyć się Malekowi, ponieważ do pokoju weszła Hermiona, wyglądając na skonsternowaną. Popatrzyła chwile na obu z niezrozumieniem malującym się na twarzy, ale szybko odzyskała asertywność i podeszła do Draco.

-Och, Granger. Cudownie. Może od razu wejdźcie wszyscy naraz! Ilu was tam jest jeszcze za drzwiami? - Sapnął i ostentacyjnie spojrzał za drzwi.
-Dzień dobry, Malfoy. Dumbledore prosił bym przekazała to tobie. - wyciągnęła przed siebie list. Młody mężczyzna wyjął kopertę z jej dłoni i otworzył. Tymczasem Hermiona zwróciła się do przyjaciela.
-Będziemy mogli porozmawiać? Mam coś ważnego do powiedzenia. - zapytała szatynka wprowadzając Jonathana w stan czujności. Próbował wyczytać cokolwiek z jej twarzy, ale ta pozostawała zmatowiała od uczuć. Co innego kilka sekund temu, kiedy zerknęła nieśmiało w oczy blondyna i szybko opuściła wzrok marszcząc brwi i rumieniąc się nieznacznie.
-Oczywiście, choćby zaraz. Właściwie możemy wyjść na błonia. - zaproponował, na co przystałaby chętnie, gdyby Malfoy nie szturchną ją w ramię. Odwróciła się do niego. Na jego obliczu malowało się zaskoczenie i frustracja.
-Możesz mi, Granger wytłumaczyć co to ma znaczyć? - jednak nie podał jej listu – Dlaczego do cholery ten facet pisze, że zabieram szlamę do domu? - dziewczyna zrobiła złą minę.
-Chyba chciałeś się spytać, cóż to za zaszczyt, że będziesz mógł gościć mnie w swych skromnych progach. - Odcięła się złośliwie na utyskiwania.
-Ach tak? No więc cóż to za zaszczyt gościć cię w moich nie-skromnych progach? - zmrużył oczy, a na twarz nałożył sarkastyczny uśmiech.
-Profesor ujął to tak: ty i ja jesteśmy mu coś winni, a on jest coś winny nam, więc postanowił, że jeżeli zamknie nas w jednym miejscu, pozabijamy się nawzajem i będzie miał kłopot z głowy... albo coś podobnego. - John uśmiechnął się na udany żart Hermiony. Jednak Draco jakby nie słyszał ironii i zamyślił się.
-Wredny starzec. - skomentował. - No więc, pakuj się Granger. Za godzinę spadam stąd i nie mam zamiaru czekać.
-Pakować? Czekać? Co? Ty masz tam iść i powiedzieć, że nie zgadzasz się na coś takiego i po sprawie. - miała pretensje do tego tchórzliwego kretyna. Dziedzic upadłej fortuny Malfoyów uśmiechnął się gorzko.
-Przepraszam, ale gościu ma mnie w garści. - Tak John, jak i Hermiona zdziwili się na te słowa. Kto może mieć w garści Draco Malfoya? Niestety prawda była zaskakująca. W obecnym czasie : dokładnie każdy. - Moglibyście... - wskazał wymownie drzwi, na co z ulgą zareagowała młoda kobieta.


***


Spakowałam się w jakieś pół godziny. Kiedy zrobiłam to, usiadłam na mięciutkiej pościeli i zakryłam twarz dłońmi. To była właśnie taka sytuacja, po której nie wiadomo, czy należy śmiać się, czy raczej szlochać. Wizja mnie, plączącej się gdzieś niedaleko żyjącego w nieświadomości ojca mojego dziecka była na tyle dołująca, że skłaniałam się ku opcji z płaczem. Nie mogłam tak po prostu udawać, że jadę w delegację. Jechałam do domu, gdzie będzie pachnieć Malfyem, gdzie będzie przebywał Malfoy, a wszędzie będą rzeczy Malfoya. Takie stężenie niebezpieczeństwa było śmiertelne.

Nawet nie wiedziałam kiedy zsunęłam się z łóżka, opierając się o nie i siadając na podłodze, jednocześnie ocierając łzy. Może to burza hormonów, ale nie czułam się w żadnym stopniu tak pewnie, jak po ustaleniu plany z Johnem. Nagle drzwi naprzeciw mnie uchyliły się, a do środka wszedł Malfoy z walizką w ręku. Kiedy zobaczył mnie na jego twarz wstąpiło przerażenie. Podszedł do mnie kilka kroków.

-Co się stało, Granger? Wezwać pomoc? - szybko obtarłam łzy i wstałam, kiedy dotarło do mnie jak muszę wyglądać. Zapłakana, blada, siedząca na ziemi w dodatku z pięciomiesięcznym brzuchem. Och świetnie wyszło, naprawdę. Teraz wyglądam jak pewna siebie, niezależna kobieta, na pewno.
-Och nie, nic się nie stało. Ja tylko... och! - sapnęłam, kiedy moja spakowana torba, którą chciałam ściągnąć z łóżka okazała się zbyt ciężka. Podszedł do mnie, odpychając mnie lekko od torby i postawił ją na ziemi. Spojrzał na mnie jakbym celowo była za słaba. Tępy arystokrata.
-Możemy? - zapytał chwytając różdżkę i moją dłoń. Nim zdążyłam powiedzieć, że z Hogwartu nie da się odesłać, już stałam w chłodnym, szerokim holu. Rzucając wzrokiem na bogactwo wnętrza, o mało nie wyrwało się z mojej piersi westchnienie podziwu. Opanowawszy się zerknęłam na właściciela domu, który puścił mnie najszybciej jak było to możliwe i zmierzał przez dużą otwartą przestrzeń. Widać było, iż dom jest zbudowany w stylu nowoczesnym, ponieważ między salonem, kuchnią, a jadalnią nie było zupełnie żadnego oddzielenia ścianą, czy też czymś innym. Każde okno było duże i zasłonięte, delikatną, cienką firanką bez wzoru sięgającą do samej ziemi.
Podszedł do blatu kuchennego, wyciągnął z szafki szklanki i sok żurawinowy, nalał do obu i jedną wychylił natychmiast, napełnił ponownie i podszedł do mnie podając mi jedną szklankę. W zasadzie czułam się zupełnie zdezorientowana i zapędzona w kozi róg. Zerknęłam w jego szare oczy i zirytowałam się durnym pytaniem, które sobie zadałam. Cz moje dziecko będzie miało takie same oczy? Sfrustrowana zmarszczyłam brwi i upiłam łyk soku.
-Choć pokażę ci jakiś pokój. - rzucił przez ramię, idąc w kierunku dużych schodów z ciemniejszego drewna. Udałam się za nim. - Który miesiąc? - zapytał zerkając na mnie. Otworzyłam usta i zanim wymyśliłam odpowiednie kłamstwo, powiedziałam prawdę. Zmarszczył czoło, a resztę rogi, przez korytarze i schody spędziliśmy w milczeniu. Przez myśl mi przeszło, czy też nie zastanawia się nad tym, nad czym powinien, ale jeżeli w ogóle pamiętał, że byłam na tej imprezie, to mogłam być pewna, że zupełnie nie łączył fatów.

-Tu będzie dobrze. - odparł otwierając ente z rzędu drzwi, które mijaliśmy. Pokój był duży. Rzekłabym, że zadurzy. Ogromne łoże z mahoniu, toaletka, mięciutki dywan z długiej wełny, w którym można „zgubić” nogi, okno, komoda, fotel i lampka stojąca. Powoli weszłam do środka, a on postawił moją torbę przy łóżku. Na prostopadłej ścianie znajdowały się drzwi, najpewniej od łazienki. Draco wyszedł, rzucając na odchodnym „jakbyś czegoś potrzebowała, moja sypialnia jest tuż obok.” Dziwna wiadomość. Dzięki niej czułam się jeszcze bardziej nieswojo. Dziękuję Malfoy.

Właściwie nie wiedziałam co mam teraz zrobić. Wyjęłam więc z torby szampon, żel do kąpieli, kosmetyczkę, luźny, granatowy t-shirt na grubsze ramionka i czarne, przylegające, dresowe spodnie trochę poniżej kolana, od fitnessu. Wzięłam odprężającą kąpiel. Odświeżyłam się i ubrałam w czyste rzeczy. Kiedy wychodziłam, wycierając mokre włosy, do drzwi zapukał Malfoy i wyłonił się zza nich.

-Jeżeli chcesz, możesz przyjść na kolację. - poinformował matowym tonem. Przyglądając się mi, jakbym była przybyszem z kosmosu.
-Nie, dziękuję. Podaruję dzisiaj sobie. - odpowiedziałam machinalnie.
-Na pewno? - wydawał się zaskoczony wieścią, że ktoś, gdzieś tam, na świecie nie je kolacji.
-Tak. Nie jadam kolacji. - Odparłam pewnym tonem, odkładając ręcznik na łóżko. I czekając aż wyjdzie. Ten oparł się o framugę drzwi i stał.
-To chyba niezbyt rozsądne w twoim stanie. - zauważył. Hormon nagłej wściekłości w żyłach pobudził się do działania. Jednak opanowałam go mimo uczucia gorąca na policzkach.
-Sama zdecyduję. - mój ton ział suchością.
-Jak pokój? - zmienił temat krzyżując ręce na piersi i wyglądając jeszcze bardziej przystojnie.
-Świetny. - oceniłam bez namysłu. Zapadło długie milczenie. Młody Malfoy z krwi i kości stojący zaledwie dwa metry ode mnie, działał destrukcyjnie na pewność siebie.
-Dobranoc. - powiedział i ni stąd ni zowąd wyszedł zamykając za sobą drzwi.

Położyłam się na chwilę, aby otrzeźwić umysł. Chwilę potem zasnęłam.


1 komentarz: