Rozdział 11
Tego
dnia ubranie dobrałam wyjątkowo pieczołowicie. Ubrałam ołówkową
spódnicę i czarne rzymskie sandałki. Na czarną koszulę narzuciłam długie prawie do kolan, tkane ponczo w kolorze wyblakłej
czerni. Czarny wyszczupla – tak sobie powtarzałam. Po lekcjach, na
których prowadzeniu ledwo mogłam się skupić, udałam się prosto
do wierzy. Nie mogłam znieść tej niepewności. To straszne, że
wszystko tak szybko się skończyło. Miałam zamiar poprosić Johna,
abyśmy umówili się za kilka miesięcy w jakimś miejscu, gdzie
mogłabym wyznać mu swoje aktualne zamieszkanie, żebyśmy pozostali
w kontakcie. Jednakże jeżeli moje domysły są trafne, tego
wieczoru zabraknie mi czasu na zwykły całus w policzek. To wszystko
potoczyło się tak dziwnie. Przypomniałam sobie dzień, w którym
dowiedziałam się o moim nowym stanie. Byłam zrozpaczoną,
zagubioną, zdruzgotaną dziewczynką. Czym teraz byłam?
Zrozpaczoną, zagubioną, zdruzgotaną dziewczynką, udającą
kobietę i podejmującą decyzje, o którym ma tyle pojęcia, co o
prowadzeniu metra.
Moje
sandałki roznosiły po całym korytarzu plask, który dźwięczał
mi nieprzyjemnie w uszach. Korytarz zdawał się nie mieć końca,
ale wreszcie dotarłam pod drzwi, których bałam się przekroczyć.
Wraz z przejściem tego progu, mogło zmienić się wszystko, co było
moim planem „A”. Podniosłam dłoń i zastukałam kilkakrotnie w
drzwi. Po chwili bynajmniej nie-radosnego oczekiwania, usłyszałam
stłumiony przez drewno głos, zapraszający mnie do środka.
Nacisnęłam mosiężną klamkę, a ciężkie wrota zaskrzypiały w
zawiasach, wpuszczając mnie do środka. Czas na ostatni głęboki
oddech i znalazłam się w środku zapchanego książkami po sam
sufit gabinetu. Zza zabytkowego biurka na zdobionych nogach spoglądał
na mnie starszy pan z długą, białą brodą. Okrągłe okulary na
jego nosie przypisywały do niego tytuł „profesor”, zaś
uniesiona wysoko jedna biała brew wskazywała, iż to spostrzegawcza
i inteligentna osoba.
-Niech
pani podejdzie bliżej. Proszę sobie usiąść. - mówiąc to,
zakręcał kałamarz i odłożył pióro. Zerknęłam w stronę
fotela naprzeciw niego, oceniając, czy nie będzie to zbyt bliska
odległość. Usiadłam ostrożnie, uważając by nie wyprostować
się nazbyt wypychając brzuch, ale by też nie siedzieć zgarbiona.
Profesor zmarszczył brwi.
-Nie
wierzę, że mnie oszukałaś, Hermiono. - powiedział tonem tak
spokojnym, że równie dobrze mógłby chwalić operę lub balet. -
Mógłbym panią zwolnić, czy wie pani o tym? Niestety podpisaliśmy
umowę. Hermiono, czy możesz mi wytłumaczyć co się stało, że
okłamałaś mnie?
-Ja...
potrzebowałam pracy, panie profesorze. - wyznałam nie podnosząc
wzroku z dłoni splecionych na kolanach. - To była ostatnia deska
ratunku. - Dyrektor wydał z siebie powolne „Yhym...” jednakże
nie zapytał o nic więcej, co przyjęłam z ulgą.
-Nie
sądzę, bym odmówił ci, gdybyś przedstawiła wszystko jasno. -
podniosłam wzrok na niego, chcąc pokazać jak bardzo mi przykro. -
Twój wzrok jest taki szczery, Hermiono. - sapnął jakbym była
sprawiającym problemy wychowawcze, podopiecznym.
-Przepraszam.
- wyjąkałam zawstydzona. Staruszek odchrząknął.
-Co nie
zmienia faktu, że nie będziesz mogła pracować w taki stanie. -
nie rozumiejąc o co chodzi, bezwiednie zmarszczyłam brwi. - Chodzi
o to, że pani pozostaje zobowiązana wobec mnie, ja wobec pani i
jeszcze jednej osoby, która jest zobowiązana wobec mnie i musimy
iść na pewien układ. Jako Dyrektor Szkoły, mam obowiązek
zapewnić moim nauczycielom mieszkanie w szkole, a w okresach przerw
świątecznych, upewnić się, że wracają do domu. Z tego co wiem,
pani takowego miejsca nie posiada. - potaknęłam nie bardzo wiedząc
do czego zmierza. - A osoba, wobec której jestem zobowiązany, a ona
wobec mnie ma takie miejsce i potrzebuje pewnej pomocy, którą może
pani zaoferować w odpowiedzi na zobowiązanie wobec mnie. - w głowie
kręciło mi się od słowa „zobowiązanie”. - Ma pani zamieszkać
z Draco Malfoyem w ramach zapewnienia mieszkania, a on przyjmie panią
w ramach projektu, w którym uczestniczy. - Przetrawiłabym wszystko
bez problemu gdyby nie TO imię i TO nazwisko pojawiające się obok
słowa „zamieszkać”. Nawet Dumbeldor nie mógłby nie zauważyć,
że od dawna nie mogłam znieść tej osoby.
-Słucham?
- odparła w głębokim szoku.
-Hermiono,
spokojnie. To tylko trzy tygodnie. Jesteś w stanie to znieść. -
zapewnił mnie.
-Panie
profesorze, to jest... - nie dał mi dokończyć.
-...Świetne
ustępstwo dla pani, aby zatrzymała pani pracę i wszelkie
ubezpieczania, kiedy pani urodzi. - Grrr. Niemalże zgrzytnęłam
zębami, kiedy dyrektor szkoły, do której chodziłam, mój bohater
z dziecięcych lat wspomniał o moim porodzie. To jak pogwałcenie
celibatu przez mnicha... no, mniej-więcej.
-Dobrze.
- zgodziłam się sztywnym głosem. Albus pokiwał głową z aprobatą
w oczach.
-Więc
do zobaczenia po świętach. - Zrobił pauzę spoglądając na mnie z
zaciekawieniem ukrytym w tych mądrych oczach. - O ile będzie to
możliwe. - Oczywiście, że będzie! Po świętach dostanę ostatnią
wypłatę, którą mam zamiar otrzymać, a potem wyjadę. Daleko.
Będzie tam czyste powietrze, dużo zieleni i różowe niebo
wieczorami...
-Do
zobaczenia po świętach. - uśmiechnęłam się lekko.
-Och
Hermiono, gdybyś była tak dobra, daj to proszę, panu Malfoyowi. -
Przekazał mi niezapieczętowaną kopertę. Kiwnęłam głową i
wyszłam. To było nienormalne.
***
John
krążył korytarzami i nie wiedział co ze sobą począć. Zauważył,
że niezwykle rzadko bywał w lochach ślizgońskich. Tam właśnie
skierował swe kroki. Właściwie nie wiedział dlaczego, ale niemal
natychmiast wszedł do pokoju nauczyciela OPCM-u. Gdy tylko wszedł,
zauważył wpatrujące się w niego ze zdziwieniem oczy, koloru
wyblakłego nieba. Draco stał przy dużym łóżku z baldachimem i
pakował swoje rzeczy do walizki leżącej na pościeli. Na biurku
rzucał się w oczy, niebezpiecznie pochylony plik dokumentów.
Mężczyzna ubrany był w koszulkę z nadrukiem i wytarte jeansy.
-Jonathan!
Czegoż znowu chcesz? - zapytał odrywając się od zajęcia. Szatyn
wzruszył ramionami i usiadł na fotelu.
-Nudziło
mi się. - odparł przyglądając się uważnie blondynowi.
-Jestem
dość... zajęty. To nie najlepsza pora na pogawędkę. -
wytłumaczył. Rozmówca jednak spoglądał na niego z zaciekawieniem
i lustrował go całego. - John. Nie jesteś gejem, pamiętasz? -
zwrócił się cierpliwie, ale widać było, że jest zażenowany.
Nie dane jednak było wytłumaczyć się Malekowi, ponieważ do
pokoju weszła Hermiona, wyglądając na skonsternowaną. Popatrzyła
chwile na obu z niezrozumieniem malującym się na twarzy, ale szybko
odzyskała asertywność i podeszła do Draco.
-Och,
Granger. Cudownie. Może od razu wejdźcie wszyscy naraz! Ilu was tam jest jeszcze za drzwiami? - Sapnął i ostentacyjnie
spojrzał za drzwi.
-Dzień
dobry, Malfoy. Dumbledore prosił bym przekazała to tobie. -
wyciągnęła przed siebie list. Młody mężczyzna wyjął kopertę
z jej dłoni i otworzył. Tymczasem Hermiona zwróciła się do
przyjaciela.
-Będziemy
mogli porozmawiać? Mam coś ważnego do powiedzenia. - zapytała
szatynka wprowadzając Jonathana w stan czujności. Próbował
wyczytać cokolwiek z jej twarzy, ale ta pozostawała zmatowiała od
uczuć. Co innego kilka sekund temu, kiedy zerknęła nieśmiało w
oczy blondyna i szybko opuściła wzrok marszcząc brwi i rumieniąc
się nieznacznie.
-Oczywiście,
choćby zaraz. Właściwie możemy wyjść na błonia. -
zaproponował, na co przystałaby chętnie, gdyby Malfoy nie
szturchną ją w ramię. Odwróciła się do niego. Na jego obliczu
malowało się zaskoczenie i frustracja.
-Możesz
mi, Granger wytłumaczyć co to ma znaczyć? - jednak nie podał jej
listu – Dlaczego do cholery ten facet pisze, że zabieram szlamę
do domu? - dziewczyna zrobiła złą minę.
-Chyba
chciałeś się spytać, cóż to za zaszczyt, że będziesz mógł
gościć mnie w swych skromnych progach. - Odcięła się złośliwie
na utyskiwania.
-Ach
tak? No więc cóż to za zaszczyt gościć cię w moich
nie-skromnych progach? - zmrużył oczy, a na twarz nałożył
sarkastyczny uśmiech.
-Profesor
ujął to tak: ty i ja jesteśmy mu coś winni, a on jest coś winny
nam, więc postanowił, że jeżeli zamknie nas w jednym miejscu,
pozabijamy się nawzajem i będzie miał kłopot z głowy... albo coś
podobnego. - John uśmiechnął się na udany żart Hermiony. Jednak
Draco jakby nie słyszał ironii i zamyślił się.
-Wredny
starzec. - skomentował. - No więc, pakuj się Granger. Za godzinę
spadam stąd i nie mam zamiaru czekać.
-Pakować?
Czekać? Co? Ty masz tam iść i powiedzieć, że nie zgadzasz się
na coś takiego i po sprawie. - miała pretensje do tego tchórzliwego
kretyna. Dziedzic upadłej fortuny Malfoyów uśmiechnął się
gorzko.
-Przepraszam,
ale gościu ma mnie w garści. - Tak John, jak i Hermiona zdziwili
się na te słowa. Kto może mieć w garści Draco Malfoya? Niestety
prawda była zaskakująca. W obecnym czasie : dokładnie każdy. -
Moglibyście... - wskazał wymownie drzwi, na co z ulgą zareagowała
młoda kobieta.
***
Spakowałam
się w jakieś pół godziny. Kiedy zrobiłam to, usiadłam na
mięciutkiej pościeli i zakryłam twarz dłońmi. To była właśnie
taka sytuacja, po której nie wiadomo, czy należy śmiać się, czy
raczej szlochać. Wizja mnie, plączącej się gdzieś niedaleko
żyjącego w nieświadomości ojca mojego dziecka była na tyle
dołująca, że skłaniałam się ku opcji z płaczem. Nie mogłam
tak po prostu udawać, że jadę w delegację. Jechałam do domu,
gdzie będzie pachnieć Malfyem, gdzie będzie przebywał Malfoy, a
wszędzie będą rzeczy Malfoya. Takie stężenie niebezpieczeństwa
było śmiertelne.
Nawet
nie wiedziałam kiedy zsunęłam się z łóżka, opierając się o
nie i siadając na podłodze, jednocześnie ocierając łzy. Może to
burza hormonów, ale nie czułam się w żadnym stopniu tak pewnie,
jak po ustaleniu plany z Johnem. Nagle drzwi naprzeciw mnie uchyliły
się, a do środka wszedł Malfoy z walizką w ręku. Kiedy zobaczył
mnie na jego twarz wstąpiło przerażenie. Podszedł do mnie kilka
kroków.
-Co się
stało, Granger? Wezwać pomoc? - szybko obtarłam łzy i wstałam,
kiedy dotarło do mnie jak muszę wyglądać. Zapłakana, blada,
siedząca na ziemi w dodatku z pięciomiesięcznym brzuchem. Och
świetnie wyszło, naprawdę. Teraz wyglądam jak pewna siebie,
niezależna kobieta, na pewno.
-Och
nie, nic się nie stało. Ja tylko... och! - sapnęłam, kiedy moja
spakowana torba, którą chciałam ściągnąć z łóżka okazała
się zbyt ciężka. Podszedł do mnie, odpychając mnie lekko od
torby i postawił ją na ziemi. Spojrzał na mnie jakbym celowo była
za słaba. Tępy arystokrata.
-Możemy?
- zapytał chwytając różdżkę i moją dłoń. Nim zdążyłam
powiedzieć, że z Hogwartu nie da się odesłać, już stałam w
chłodnym, szerokim holu. Rzucając wzrokiem na bogactwo wnętrza, o
mało nie wyrwało się z mojej piersi westchnienie podziwu.
Opanowawszy się zerknęłam na właściciela domu, który puścił
mnie najszybciej jak było to możliwe i zmierzał przez dużą
otwartą przestrzeń. Widać było, iż dom jest zbudowany w stylu
nowoczesnym, ponieważ między salonem, kuchnią, a jadalnią nie
było zupełnie żadnego oddzielenia ścianą, czy też czymś innym.
Każde okno było duże i zasłonięte, delikatną, cienką firanką
bez wzoru sięgającą do samej ziemi.
Podszedł
do blatu kuchennego, wyciągnął z szafki szklanki i sok żurawinowy,
nalał do obu i jedną wychylił natychmiast, napełnił ponownie i
podszedł do mnie podając mi jedną szklankę. W zasadzie czułam
się zupełnie zdezorientowana i zapędzona w kozi róg. Zerknęłam
w jego szare oczy i zirytowałam się durnym pytaniem, które sobie
zadałam. Cz moje dziecko będzie miało takie same oczy?
Sfrustrowana zmarszczyłam brwi i upiłam łyk soku.
-Choć
pokażę ci jakiś pokój. - rzucił przez ramię, idąc w kierunku
dużych schodów z ciemniejszego drewna. Udałam się za nim. - Który
miesiąc? - zapytał zerkając na mnie. Otworzyłam usta i zanim
wymyśliłam odpowiednie kłamstwo, powiedziałam prawdę. Zmarszczył
czoło, a resztę rogi, przez korytarze i schody spędziliśmy w
milczeniu. Przez myśl mi przeszło, czy też nie zastanawia się nad
tym, nad czym powinien, ale jeżeli w ogóle pamiętał, że byłam
na tej imprezie, to mogłam być pewna, że zupełnie nie łączył
fatów.
-Tu
będzie dobrze. - odparł otwierając ente z rzędu drzwi, które
mijaliśmy. Pokój był duży. Rzekłabym, że zadurzy. Ogromne łoże
z mahoniu, toaletka, mięciutki dywan z długiej wełny, w którym
można „zgubić” nogi, okno, komoda, fotel i lampka stojąca.
Powoli weszłam do środka, a on postawił moją torbę przy łóżku.
Na prostopadłej ścianie znajdowały się drzwi, najpewniej od
łazienki. Draco wyszedł, rzucając na odchodnym „jakbyś czegoś
potrzebowała, moja sypialnia jest tuż obok.” Dziwna wiadomość.
Dzięki niej czułam się jeszcze bardziej nieswojo. Dziękuję
Malfoy.
Właściwie
nie wiedziałam co mam teraz zrobić. Wyjęłam więc z torby
szampon, żel do kąpieli, kosmetyczkę, luźny, granatowy t-shirt na
grubsze ramionka i czarne, przylegające, dresowe spodnie trochę
poniżej kolana, od fitnessu. Wzięłam odprężającą kąpiel.
Odświeżyłam się i ubrałam w czyste rzeczy. Kiedy wychodziłam,
wycierając mokre włosy, do drzwi zapukał Malfoy i wyłonił się
zza nich.
-Jeżeli
chcesz, możesz przyjść na kolację. - poinformował matowym tonem.
Przyglądając się mi, jakbym była przybyszem z kosmosu.
-Nie,
dziękuję. Podaruję dzisiaj sobie. - odpowiedziałam machinalnie.
-Na
pewno? - wydawał się zaskoczony wieścią, że ktoś, gdzieś tam,
na świecie nie je kolacji.
-Tak.
Nie jadam kolacji. - Odparłam pewnym tonem, odkładając ręcznik na
łóżko. I czekając aż wyjdzie. Ten oparł się o framugę drzwi i
stał.
-To
chyba niezbyt rozsądne w twoim stanie. - zauważył. Hormon nagłej
wściekłości w żyłach pobudził się do działania. Jednak
opanowałam go mimo uczucia gorąca na policzkach.
-Sama
zdecyduję. - mój ton ział suchością.
-Jak
pokój? - zmienił temat krzyżując ręce na piersi i wyglądając
jeszcze bardziej przystojnie.
-Świetny.
- oceniłam bez namysłu. Zapadło długie milczenie. Młody Malfoy z
krwi i kości stojący zaledwie dwa metry ode mnie, działał
destrukcyjnie na pewność siebie.
-Dobranoc.
- powiedział i ni stąd ni zowąd wyszedł zamykając za sobą
drzwi.
Położyłam
się na chwilę, aby otrzeźwić umysł. Chwilę potem zasnęłam.
Draco jak możesz się nie domyślać?! XD
OdpowiedzUsuń