Rozdział 9
Pierwsze
dwa tygodnie były dość niepewne. Ciągle przyzwyczajałam się do
równomiernego nurtu życia w szkolnictwie. Przerwy, lekcje, przerwy,
śniadania, kolacje, obiady. To wszystko działo się w pewnym
rytmie, od którego się odzwyczaiłam. Po długich czternastu dniach
całkowicie wtopiłam się w ten świat. Pierwsze lekcje były dość
dobrze zapowiadającym się przedsionkiem nauczycielstwa. Uczniowie
nie byli źli, ani bezczelni. Owszem na pierwszej lekcji kilku zadało
pytanie typu : „czy ma pani dzieci”, „ile ma pani lat”, „co
pani robi w sobotę”, albo oznajmienie „nie mam zadania
domowego”. Tematy które przerabiałam, nie okazały się inne od
tych, które znałam. Po zajęciach poszłam sobie na przechadzkę po
okolicach Hogwartu. Doszłam do sosnowego lasku. Tak się
przechadzając między drzewami zakręciło mi się w głowie i
upadłam rozdzierając sobie kolano. Przeklinając samą siebie
wstałam i pokuśtykałam czym prędzej do mojego dormitorium, aby
tam opatrzyć wszystko jak należy. W piątym miesiącu ciąży nie
czułam się najlepiej. Ten czas od września do grudnia uciekł mi
między palcami. Często chciało mi się płakać z błahostek,
wymiotowałam w środku nocy tym co zjadłam, czasem miałam wstręt
do wszystkiego i bardzo schudłam na twarzy, nogach i wszędzie
oprócz brzucha naturalnie. Tam widać było już wyraźne
zaokrąglenie i bałam się, że cały plan spali na panewce.
Musiałam być ostrożna. Jeść chodziłam bardzo wcześnie, albo
bardzo późno, aby nie natknąć się na żadnego nauczyciela.
Nikomu nie dawałam okazji przyjrzenia się mi. To było trudne, bo
przecież cały czas na kogoś mogłam się natknąć. Chciałam
maksymalnie wydłużyć czas do mojego nieuchronnego zwolnienia.
-YH...
- Zamierzałam wyleczyć ranę, wyjęłam różdżkę z szafki przy
łóżku i wycelowałam. Wypowiedziałam formułkę i wszystko
pięknie zniknęło.
- Co
tam? - John wpadł do pokoju i cała podskoczyłam.
- John! Co ty tu
robisz!? Człowieku! - Nakrzyczałam na niego, kładąc rękę na
piersi.
- Ciebie też miło
mi widzieć na zakrwawionej, brudnej pościeli, w dodatku jakąś
taką nieogarniętą. Herm – pytam serio – kogo ty tutaj
mordujesz ? -Ten koleś nie myślał racjonalnie. Psychiczny i tyle,
nie ważne czy go lubię czy też nie – świrem jest i kropka.
- Rany, nikogo nie morduję. Przewróciłam się i miałam ranę na nodze i
na brodę Merlina, dlaczego miałabym zabić kogokolwiek?
- Bo
cię zostawił. No przepraszam, ale mam za sobą TĄ lekcję biologii
i wiem jak powstają dzieci... No wiesz – do tanga trzeba dwojga i
takie tam.
- John
– lecz się. - to była prawdziwa przyjacielska rada.
- Okej.
Ty i moja matka ciągle mówicie mi to samo. Kobiety. - mrukną pod
nosem i tak sobie po prostu jakby nigdy nic i jakby wszedł tu po to
aby wyjść, przekroczył próg pokoju i tak sobie poszedł do
swojego zwariowanego domku na drzewie z napisem : Normalnym wstęp
wzbroniony.
- No
cześć, John. - mruknęłam sarkastycznie w stronę zamkniętego już
obrazu – drzwi.
Tego
samego wieczoru postanowiłam odwiedzić bibliotekę, aby znaleźć
jakąś ciekawą książkę. Musiałam sobie zdrowo poczytać. Rany
nie było śladu, a porwane spodnie zniszczyłam. Czułam się dość
dobrze, mimo iż jeszcze wczorajszego dnia trudno było mi ustać na
nogach przez ciężkie zawroty głowy, uznałam iż to dobry znak.
Oczywiście powinnam być bardziej ostrożna, chodzić z kameleonem,
albo chociaż w minimalnym przebraniu, ale nie. Nie zrażona porannym
upadkiem, szłam na dalsze przygody. Mrok ogarnął całe niebo, na
korytarzach paliły się świeczniki, dające rozproszone, żółte
światło.
Panowała
absolutna cisza, słyszałam tylko stukot moich płaskich butów o
marmurową posadzkę. I nagle zdałam sobie sprawę, że przecież
nigdy nie stukałam głośno oraz to, że stukot stał się
głośniejszy i jakby... bliższy? Odwróciłam się gwałtownie do
tyłu przeklinając moją różdżkę, która teraz sobie wygodnie
leżała na biurku.
-Cześć
Granger. Co u ciebie słychać? - aksamitny głos popieścił moje
uszy, co mnie zirytowało, ale moja irytacja była niczym w
porównaniu do strachu i złości jakie odczułam, gdy tylko
przemówił. Odetchnęłam głęboko w nadziei iż uda mi się
uspokoić. Na chwilę zamarzyłam, że to tylko sen, albo on nie
zauważy dużej wypukłości pod obcisłym, bawełnianym T-shirtem.
Jak na razie patrzył mi tylko w oczy.
-Dzień dobry.- starałam się nadać memu głosu trochę spokoju i
cierpkości. Przestałam się łudzić, kiedy na jego ustach pojawił
się kpiący uśmieszek.
-Jak
profesjonalnie. Wytłumaczysz mi co tutaj robisz? - wydawał się
spokojny, ale pod opanowaną powłoką krył się niepokój. O co?
-Nie
martw się Malfoy, nie jestem tu ze względu na ciebie. - To nie do
końca była prawda, a zresztą takiej świni należy się coś o
wiele gorszego niż kłamstwo, dlatego tak bardzo podobało mi się
kiedy niemalże wyplułam jego nazwisko. - Ja tu uczę. - Dodałam
dumnie.
-To nie
ty przypadkiem chciałaś wyjechać na studia do Rosji? Bo przecież,
o ile mnie pamięć nie myli robiłaś ten dwuletni kurs i chyba nie
po to aby zostać nauczycielką w Hogwarcie. - zrobił mądrą minę
i myślał, że jest mądry. No bo może i był, ale przecież nie
wiedział o jednym zdecydowanie kluczowym czynniku. Nie mogę się
uczyć w ciąży, bez pieniędzy, rodziny i domu. To nierealne.
Pozostał jeden problem – jak się wytłumaczyć, nie zdradzając
tego co ukrywałam. Gdyby tylko się dowiedział, zrobiłby mi piekło
z życia, zabił, zabrał dziecko i wychował, tak jak jego wychował
ojciec, kazałby usunąć ciążę, albo wymyśliłby coś jeszcze
gorszego. Zmieszana, spuściłam wzrok na czubki butów, nieświadomie
zwracając jego uwagę na brzuch. Usłyszałam jak przestał
oddychać, pozostałam nieruchoma czekając na obrót sytuacji. - Granger, coś ty zrobiła?
Ha, ha
Malfoy, tak się składa, że To akurat TY zrobiłeś.
Nie
wypowiedziałam jednak tych słów na głos.
-Co cię
obchodzi, co zrobiłam? To moje życie : zrobiłam co chciałam. -
Jakże łatwo jest mi kłamać i udawać złość. W środku całą
drżałam, bałam się, że zapyta czyje to dziecko, a ja się
zająknę, a on się domyśli, ale on tylko oddychał niespokojnie i
wpatrywał się to we mnie, to w podłogę.
-No
tak, wybacz. - nie okazał grama skruchy i mówił to jakby zły na
mnie. Odwrócił się i poszedł szybko w tylko sobie znanym
kierunku. Odechciało mi się jakichkolwiek dalszych przechadzek,
chciałam iść do pokoju i poukładać sobie to wszystko w głowie.
Przecież to, że wie o ciąży nie znaczy, że zacznie się mną
interesować i dowie się prawdy.
Przecież
mogę kłamać do końca świata.
***
Był
ostro wkurzony. Nie, był raczej zdziwiony, oburzony. Nie, było mu
żal, był zły na siebie, na nią, był rozgoryczony? Chrzanić
uczucia, Malfoy! Ona jest w ciąży! Jak ona śmiała, co ona sobie
myślała?!
Ona
jest dorosła, dobrze o tym wiesz, że takie rzeczy zdarzają się
każdemu. Ty z kolei brzmisz jak dziecko wkurzone na koleżankę z
ławki. Wyluzuj, co cię obchodzi szlamowata Granger?
Mieliśmy
tak jej nie nazywać, pamiętasz? Czarny Pan nie żyje, co oznacza,
że się mylił. Mugolaki nie są gorsze. Teraz to my nic nie
znaczymy.
Starał
się uspokoić, bo przecież wkurzanie się na coś, czego nie da
rady zmienić jest bezsensowne. Cały wewnątrz się gotował kiedy
przypominał sobie ten obraz Granger. Jak tak patrzył na nią,
chciało się zapytać: Co nie pasuje do obrazka? Brunetka o brązowych
oczach, kremowa cera, chuda twarz i wątłe ciało, do tego
kilkumiesięczny brzuch. To było straszne. Ta przemądrzała,
zarozumiała, śmieszna dziewczynka w ciąży!? Może i nie była już
taka mała, ale w jego oczach ciągle miała w sobie coś takiego...
Nie! Zdecydowanie ciąża, dzieci to nie to do czego została
stworzona. Poczuł się niesamowicie skonsternowany i bezradny.
Podszedł do okna i wyjrzał na zewnątrz. Wszędzie gęsto sypał
śnieg, a wszystkie pola, łąki, drzewa były ukryte pod miękkim,
białym puszkiem. Przyroda zamarzła i już oficjalnie czekała na
wiosnę, która miała nadejść za dobre cztery miesiące.
***
Przemyślałam
to sobie. Muszę powiedzieć WSZYSTKO Johnowi i poprosić go o
odrobinę pomocy w ostateczności, gdyby nie wszystko wyszło jak
powinno. Skoro Draco zauważył moją zmianę, nikomu nie przyjdzie
to z trudem i wszystko może się prędko skończyć. Musiałam mieć
chociaż odrobinę zabezpieczenia. Sobotni poranek powitałam
nadzwyczaj wcześnie. Byłam kłębkiem nerwów. John miał być
pierwszą osobą, której miałam wyznać dokładnie wszystko. Bez
półprawdy, bez kłamstw, ukrywania czegoś. Do tego miałam zamiar
poprosić go o pomoc, co wiązało się nie tylko z możliwością
odmowy, ale także z powinnością jaką będę wobec niego czuła.
Ubrawszy
się, udałam się do Johna. Jego pokój był nieco czystszy niż
ostatnio. On siedział przy biurku i gmerał w nieskończonej ilości
wypracowań.
-Witaj
Hermiono, obawiam się, że nie będę dzisiaj zbyt interaktywny. Te
wypracowania nie są nawet czytelnie zapisane, a co dopiero szukać
tutaj sensu... - westchnął ciężko kreśląc coś na marginesie
pracy. Zawahałam się przez chwilę, czy aby nie zostawić go w
spokoju, ale to było naprawdę ważne.
-Moglibyśmy
chwilę porozmawiać? To bardzo ważne. - Odwrócił się w moją
stronę i uważnie mi się przyjrzał. W zasadzie nie wyglądałam
jak ktoś pewny siebie i spokojny. Włosy związane w koński ogon
wysoko na głowie, z którego wymykało się mnóstwo kosmyków,
przygryzałam dolną wargę, ręce zwinęłam w pięści, aby nie
trzęsły się i przystępowałam z nogi na nogę. Do tego na sobie
miałam luźną szarą sukienkę w drobne blado-łososiowe kwiatki.
Zreflektowałam się szybko stając prosto, chowając zęby w ustach,
a ręce za plecami.
-Oczywiście.
- zapewnił, zdejmując okulary i odkładając je na stertę
pergaminów. - Czy coś się stało? - zapytał, prawdopodobnie
dlatego, że nic nie mówiłam i chciał mnie ośmielić.
-Nie, a
w zasadzie tak. Po prostu powiedz mi, czy mogę na tobie polegać? -
widziałam zdziwienie na jego przystojnej twarzy i przez moment
zwątpiłam.
-Oczywiście,
że tak. Możesz na mnie liczyć, a ja na ciebie, prawda? To
przyjaźń. - odpowiedział bez wahania z uśmiechem na ustach. Miał
bardzo ciepłe oczy w tym oświetleniu. Jego włosy koloru
miedziany-brąz połyskiwały i pomyślałam, że jest naprawdę
przystojnym, młodym mężczyzną.
-Czy
więc mogę powiedzieć ci coś, z czym nie podzieliłam się z
zupełnie nikim? - mówiąc to, usiadłam w fotelu naprzeciw niego i
splotłam dłonie na kolanach, poprawiając fałdy sukienki
sięgającej do kolan.
-Tak.
Jestem pewien, że dotrzymam sekretu. - puścił do mnie oczko, a w
moim sercu rozlało się ciepło, które raczej nie było spowodowane
odzyskaniem tętna.
-No, więc musisz wiedzieć, że ojcem mojego dziecka jest Draco Malfoy.
-Hm...-
zmarszczył brwi i oparł się wygodnie o oparcie fotela, na którym
siedział.- Ciekawie. Myślałem, że się nie znacie. Co więcej :
nie wiedziałem byście rozmawiali. Kiedy skończyliście wasz
związek? - zapytał machinalnie, kierując się rozsądkiem – nie
tak jak ja tamtej nocy – przecież logiczne byłoby, gdybyśmy byli
kiedyś parą. Zaczerpnęła tchu, modląc się by nie zmienił o
mnie zbyt bardzo zdania, po tym co powiem.
-Nie
byliśmy razem. - Hm... ciekawa właściwość oczu Johna –
potrafią niemal całkowicie opuścić oczodoły. - To była typowa,
cholerna wpadka. Wynik nieskończonej naiwności, alkoholu i bodajże
eliksiru miłosnego w niedużej ilości. - Wyjaśniłam z niemożliwym
do ukrycia, rozgoryczeniem w głosie. Pokiwał głową ze
zrozumieniem, jednak widoczna kreska między brwiami nie zmniejszyła
się.
-Wyobrażam
sobie jak musi być ci ciężko. Nie chciałaś dziecka, dałaś się
ponieść emocjom i do tego nie kochasz ojca swego dziecka. -
Zdziwiłam się. Nie kocham ojca mojego dziecka. Nie kocham ojca
mojego dziecka. Nie kocham ojca mojego dziecka? Co czuję do ojca
mojego dziecka? Zastanawiałam się jak bardzo nienawidzę go, jak
bardzo gardzę, jak bardzo chcę go nie spotkać, jak bardzo winię
go o wszystko, a uczucie „miłość” na pewno nie było rozważaną
przeze mnie pozycją w długiej gamie emocji związanych z tym
mężczyzną.
-W
zasadzie nie mogłam się pozbierać. - przyznałam niechętne
ukazując swoją słabość.
-Jak to
przyjął? Już ustaliliście wszystko? - spuściłam wstydliwie
wzrok na moje kolana. Zaraz może stracić do mnie resztki szacunku.
- Nie wie, prawda? Nie powiedziałaś mu? - zapytał po chwili
wnioskując z mojego zachowania. Potaknęłam. - Musisz mu
powiedzieć. Jak chcesz mogę iść z tobą, żeby było ci
raźniej...
-Nie. -
przerwałam może zbyt ostro. -Draco Mayfoy nigdy w tym swoim nędznym
życiu, nie może poznać prawdy. Nigdy. - spojrzałam na niego
twardo, aby przyswoił tą wiedzę.
-Nie
sądzisz, że to nie fair? - zapytał. Kochany, szczery John. Pewnie
nie przypuszczał co takiego robił w przeszłości mężczyzna, o
którym była mowa.
-Draco
Malfoy jest zdolny do wielu rzeczy. Potrafi zrujnować komuś życie,
bez żadnej konkretnej przyczyny, może przyłożyć ci różdżkę
do szyi, bo śmiałeś się z żartu odrobinę za długo, nie zawaha
się by rzucić klątwę, gdy ktoś zrobi coś wbrew niemu. To
morderca, świnia, szowinista, rasista, szuja i długo by wymieniać
epitety pasujące do tego osobnika. - wyrzuciłam z siebie
poddenerwowana. Mój towarzysz przełknął głośno ślinę.
-A ja
rozmawiałem z nim o wynikach meczu, nieświadomy tego, że otarłem
się o śmierć. Ja to mam szczęście. - jasne było, że nie
potraktował moich słów jako obiektywnej oceny, tylko
wyolbrzymianie postaci, przez skrzywdzoną kobietę.
-Posłuchaj
mnie teraz. - spoważniał na moje słowa i niemal przewiercił mnie
swoim spojrzeniem, przenikliwych oczu. - Jestem tu dzięki kłamstwu,
a raczej ukryciu prawdy, To jasne, że niebawem wszystko się
skończy. Będę musiała uciekać, do czego potrzebny będzie mi
twój świstoklik, odrobina gotówki – bez obaw, oddam po dotarci w
bezpieczne miejsce – oraz alibi na kilka dni. Tak abym mogła
zaszyć się na dobre. - zapadła cisza, a on z widocznym
niezrozumieniem analizował moje słowa. Ja zresztą też.
-Chcesz
powiedzieć, że uciekniesz nie wiadomo gdzie, w ciąży z niewielką
ilością gotówki i znikniesz? - słyszałam pretensje w głosie,
ale pokiwałam twierdząco głową.
-Nie
mogę ryzykować, że za kilka lat przypadkowo spotkam go gdzieś
idąc z moim dzieckiem nieoczekiwanie, bardzo podobnym do niego.
Absolutnie muszę uciec daleko.
-Widzę,
że jesteś zmobilizowana. - zauważył John z niezadowoleniem. - A
chciałem mieć kogoś bliskiego w Hogwarcie. - westchnął
spoglądając na dywan rozpostarty między nami.
-To
będziesz mieć więcej czasu na rozmowy z Draco. - warknęłam
poirytowana, ale ten zdawał się nie słyszeć przytyku. John
zerknął na zegarek wstając z westchnieniem.
-Jasne,
że pomogę ci pod każdym aspektem. - wyciągnął do mnie dłoń, a
ja ujęłam ją wstając. - Teraz chodźmy na obiad. - Idąc z nim
pod ramię wszedłszy do Wielkiej Sali, doświadczyłam czegoś z
czego byłam niemal dumna. Spojrzałam prosto w oczy Malofyowi, bez
cienia strachu, czy wahania. Pozwoliłam zaprowadzić się do stołu
i posadzić obok przyjaciela. Wsparcie było czymś uskrzydlającym i
dodającym otuchy. Skoro przyjaźń wywołuje takie emocje, to jak
czują się kobiety naprawdę zakochane? Czy czują legendarne motyle
w brzuchu i mają ochotę latać?
Tego
samego wieczoru dostałam liścik od Dyrektora Szkoły, brzmiący
niesamowicie oficjalnie.
Panno
Granger!
Proszę
o odwiedzenie mnie w moim gabinecie dnia jutrzejszego w godzinach
popołudniowych.
Z
poważaniem,
Profesor
Albus Dumbeldor.
Przez
myśl przeszła mi tylko jedna myśl odnośnie intencji profesora.
Jednakże skąd miał wiedzieć. Na razie maskowałam to wszystko pod
rożnymi luźnymi tunikami i ponczami. Może byłam zbyt nieostrożna?
Przecież starałam się jak mogłam. To nie może zakończyć się
tak szybko. To nie fair.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz