niedziela, 30 grudnia 2012

Rozdział 9




Rozdział 9


Pierwsze dwa tygodnie były dość niepewne. Ciągle przyzwyczajałam się do równomiernego nurtu życia w szkolnictwie. Przerwy, lekcje, przerwy, śniadania, kolacje, obiady. To wszystko działo się w pewnym rytmie, od którego się odzwyczaiłam. Po długich czternastu dniach całkowicie wtopiłam się w ten świat. Pierwsze lekcje były dość dobrze zapowiadającym się przedsionkiem nauczycielstwa. Uczniowie nie byli źli, ani bezczelni. Owszem na pierwszej lekcji kilku zadało pytanie typu : „czy ma pani dzieci”, „ile ma pani lat”, „co pani robi w sobotę”, albo oznajmienie „nie mam zadania domowego”. Tematy które przerabiałam, nie okazały się inne od tych, które znałam. Po zajęciach poszłam sobie na przechadzkę po okolicach Hogwartu. Doszłam do sosnowego lasku. Tak się przechadzając między drzewami zakręciło mi się w głowie i upadłam rozdzierając sobie kolano. Przeklinając samą siebie wstałam i pokuśtykałam czym prędzej do mojego dormitorium, aby tam opatrzyć wszystko jak należy. W piątym miesiącu ciąży nie czułam się najlepiej. Ten czas od września do grudnia uciekł mi między palcami. Często chciało mi się płakać z błahostek, wymiotowałam w środku nocy tym co zjadłam, czasem miałam wstręt do wszystkiego i bardzo schudłam na twarzy, nogach i wszędzie oprócz brzucha naturalnie. Tam widać było już wyraźne zaokrąglenie i bałam się, że cały plan spali na panewce. Musiałam być ostrożna. Jeść chodziłam bardzo wcześnie, albo bardzo późno, aby nie natknąć się na żadnego nauczyciela. Nikomu nie dawałam okazji przyjrzenia się mi. To było trudne, bo przecież cały czas na kogoś mogłam się natknąć. Chciałam maksymalnie wydłużyć czas do mojego nieuchronnego zwolnienia.

-YH... - Zamierzałam wyleczyć ranę, wyjęłam różdżkę z szafki przy łóżku i wycelowałam. Wypowiedziałam formułkę i wszystko pięknie zniknęło.

- Co tam? - John wpadł do pokoju i cała podskoczyłam.
- John! Co ty tu robisz!? Człowieku! - Nakrzyczałam na niego, kładąc rękę na piersi.
- Ciebie też miło mi widzieć na zakrwawionej, brudnej pościeli, w dodatku jakąś taką nieogarniętą. Herm – pytam serio – kogo ty tutaj mordujesz ? -Ten koleś nie myślał racjonalnie. Psychiczny i tyle, nie ważne czy go lubię czy też nie – świrem jest i kropka.
- Rany, nikogo nie morduję. Przewróciłam się i miałam ranę na nodze i na brodę Merlina, dlaczego miałabym zabić kogokolwiek?
- Bo cię zostawił. No przepraszam, ale mam za sobą TĄ lekcję biologii i wiem jak powstają dzieci... No wiesz – do tanga trzeba dwojga i takie tam.
- John – lecz się. - to była prawdziwa przyjacielska rada.
- Okej. Ty i moja matka ciągle mówicie mi to samo. Kobiety. - mrukną pod nosem i tak sobie po prostu jakby nigdy nic i jakby wszedł tu po to aby wyjść, przekroczył próg pokoju i tak sobie poszedł do swojego zwariowanego domku na drzewie z napisem : Normalnym wstęp wzbroniony.
- No cześć, John. - mruknęłam sarkastycznie w stronę zamkniętego już obrazu – drzwi.

Tego samego wieczoru postanowiłam odwiedzić bibliotekę, aby znaleźć jakąś ciekawą książkę. Musiałam sobie zdrowo poczytać. Rany nie było śladu, a porwane spodnie zniszczyłam. Czułam się dość dobrze, mimo iż jeszcze wczorajszego dnia trudno było mi ustać na nogach przez ciężkie zawroty głowy, uznałam iż to dobry znak. Oczywiście powinnam być bardziej ostrożna, chodzić z kameleonem, albo chociaż w minimalnym przebraniu, ale nie. Nie zrażona porannym upadkiem, szłam na dalsze przygody. Mrok ogarnął całe niebo, na korytarzach paliły się świeczniki, dające rozproszone, żółte światło.

Panowała absolutna cisza, słyszałam tylko stukot moich płaskich butów o marmurową posadzkę. I nagle zdałam sobie sprawę, że przecież nigdy nie stukałam głośno oraz to, że stukot stał się głośniejszy i jakby... bliższy? Odwróciłam się gwałtownie do tyłu przeklinając moją różdżkę, która teraz sobie wygodnie leżała na biurku.

-Cześć Granger. Co u ciebie słychać? - aksamitny głos popieścił moje uszy, co mnie zirytowało, ale moja irytacja była niczym w porównaniu do strachu i złości jakie odczułam, gdy tylko przemówił. Odetchnęłam głęboko w nadziei iż uda mi się uspokoić. Na chwilę zamarzyłam, że to tylko sen, albo on nie zauważy dużej wypukłości pod obcisłym, bawełnianym T-shirtem. Jak na razie patrzył mi tylko w oczy.
-Dzień dobry.- starałam się nadać memu głosu trochę spokoju i cierpkości. Przestałam się łudzić, kiedy na jego ustach pojawił się kpiący uśmieszek.
-Jak profesjonalnie. Wytłumaczysz mi co tutaj robisz? - wydawał się spokojny, ale pod opanowaną powłoką krył się niepokój. O co?
-Nie martw się Malfoy, nie jestem tu ze względu na ciebie. - To nie do końca była prawda, a zresztą takiej świni należy się coś o wiele gorszego niż kłamstwo, dlatego tak bardzo podobało mi się kiedy niemalże wyplułam jego nazwisko. - Ja tu uczę. - Dodałam dumnie.
-To nie ty przypadkiem chciałaś wyjechać na studia do Rosji? Bo przecież, o ile mnie pamięć nie myli robiłaś ten dwuletni kurs i chyba nie po to aby zostać nauczycielką w Hogwarcie. - zrobił mądrą minę i myślał, że jest mądry. No bo może i był, ale przecież nie wiedział o jednym zdecydowanie kluczowym czynniku. Nie mogę się uczyć w ciąży, bez pieniędzy, rodziny i domu. To nierealne. Pozostał jeden problem – jak się wytłumaczyć, nie zdradzając tego co ukrywałam. Gdyby tylko się dowiedział, zrobiłby mi piekło z życia, zabił, zabrał dziecko i wychował, tak jak jego wychował ojciec, kazałby usunąć ciążę, albo wymyśliłby coś jeszcze gorszego. Zmieszana, spuściłam wzrok na czubki butów, nieświadomie zwracając jego uwagę na brzuch. Usłyszałam jak przestał oddychać, pozostałam nieruchoma czekając na obrót sytuacji. - Granger, coś ty zrobiła? 

Ha, ha Malfoy, tak się składa, że To akurat TY zrobiłeś.
Nie wypowiedziałam jednak tych słów na głos.
-Co cię obchodzi, co zrobiłam? To moje życie : zrobiłam co chciałam. - Jakże łatwo jest mi kłamać i udawać złość. W środku całą drżałam, bałam się, że zapyta czyje to dziecko, a ja się zająknę, a on się domyśli, ale on tylko oddychał niespokojnie i wpatrywał się to we mnie, to w podłogę.
-No tak, wybacz. - nie okazał grama skruchy i mówił to jakby zły na mnie. Odwrócił się i poszedł szybko w tylko sobie znanym kierunku. Odechciało mi się jakichkolwiek dalszych przechadzek, chciałam iść do pokoju i poukładać sobie to wszystko w głowie. Przecież to, że wie o ciąży nie znaczy, że zacznie się mną interesować i dowie się prawdy.
Przecież mogę kłamać do końca świata.


***


Był ostro wkurzony. Nie, był raczej zdziwiony, oburzony. Nie, było mu żal, był zły na siebie, na nią, był rozgoryczony? Chrzanić uczucia, Malfoy! Ona jest w ciąży! Jak ona śmiała, co ona sobie myślała?!
Ona jest dorosła, dobrze o tym wiesz, że takie rzeczy zdarzają się każdemu. Ty z kolei brzmisz jak dziecko wkurzone na koleżankę z ławki. Wyluzuj, co cię obchodzi szlamowata Granger?
Mieliśmy tak jej nie nazywać, pamiętasz? Czarny Pan nie żyje, co oznacza, że się mylił. Mugolaki nie są gorsze. Teraz to my nic nie znaczymy.

Starał się uspokoić, bo przecież wkurzanie się na coś, czego nie da rady zmienić jest bezsensowne. Cały wewnątrz się gotował kiedy przypominał sobie ten obraz Granger. Jak tak patrzył na nią, chciało się zapytać: Co nie pasuje do obrazka? Brunetka o brązowych oczach, kremowa cera, chuda twarz i wątłe ciało, do tego kilkumiesięczny brzuch. To było straszne. Ta przemądrzała, zarozumiała, śmieszna dziewczynka w ciąży!? Może i nie była już taka mała, ale w jego oczach ciągle miała w sobie coś takiego... Nie! Zdecydowanie ciąża, dzieci to nie to do czego została stworzona. Poczuł się niesamowicie skonsternowany i bezradny. Podszedł do okna i wyjrzał na zewnątrz. Wszędzie gęsto sypał śnieg, a wszystkie pola, łąki, drzewa były ukryte pod miękkim, białym puszkiem. Przyroda zamarzła i już oficjalnie czekała na wiosnę, która miała nadejść za dobre cztery miesiące.




***

Przemyślałam to sobie. Muszę powiedzieć WSZYSTKO Johnowi i poprosić go o odrobinę pomocy w ostateczności, gdyby nie wszystko wyszło jak powinno. Skoro Draco zauważył moją zmianę, nikomu nie przyjdzie to z trudem i wszystko może się prędko skończyć. Musiałam mieć chociaż odrobinę zabezpieczenia. Sobotni poranek powitałam nadzwyczaj wcześnie. Byłam kłębkiem nerwów. John miał być pierwszą osobą, której miałam wyznać dokładnie wszystko. Bez półprawdy, bez kłamstw, ukrywania czegoś. Do tego miałam zamiar poprosić go o pomoc, co wiązało się nie tylko z możliwością odmowy, ale także z powinnością jaką będę wobec niego czuła.

Ubrawszy się, udałam się do Johna. Jego pokój był nieco czystszy niż ostatnio. On siedział przy biurku i gmerał w nieskończonej ilości wypracowań.
-Witaj Hermiono, obawiam się, że nie będę dzisiaj zbyt interaktywny. Te wypracowania nie są nawet czytelnie zapisane, a co dopiero szukać tutaj sensu... - westchnął ciężko kreśląc coś na marginesie pracy. Zawahałam się przez chwilę, czy aby nie zostawić go w spokoju, ale to było naprawdę ważne.
-Moglibyśmy chwilę porozmawiać? To bardzo ważne. - Odwrócił się w moją stronę i uważnie mi się przyjrzał. W zasadzie nie wyglądałam jak ktoś pewny siebie i spokojny. Włosy związane w koński ogon wysoko na głowie, z którego wymykało się mnóstwo kosmyków, przygryzałam dolną wargę, ręce zwinęłam w pięści, aby nie trzęsły się i przystępowałam z nogi na nogę. Do tego na sobie miałam luźną szarą sukienkę w drobne blado-łososiowe kwiatki. Zreflektowałam się szybko stając prosto, chowając zęby w ustach, a ręce za plecami.
-Oczywiście. - zapewnił, zdejmując okulary i odkładając je na stertę pergaminów. - Czy coś się stało? - zapytał, prawdopodobnie dlatego, że nic nie mówiłam i chciał mnie ośmielić.
-Nie, a w zasadzie tak. Po prostu powiedz mi, czy mogę na tobie polegać? - widziałam zdziwienie na jego przystojnej twarzy i przez moment zwątpiłam.
-Oczywiście, że tak. Możesz na mnie liczyć, a ja na ciebie, prawda? To przyjaźń. - odpowiedział bez wahania z uśmiechem na ustach. Miał bardzo ciepłe oczy w tym oświetleniu. Jego włosy koloru miedziany-brąz połyskiwały i pomyślałam, że jest naprawdę przystojnym, młodym mężczyzną.
-Czy więc mogę powiedzieć ci coś, z czym nie podzieliłam się z zupełnie nikim? - mówiąc to, usiadłam w fotelu naprzeciw niego i splotłam dłonie na kolanach, poprawiając fałdy sukienki sięgającej do kolan.
-Tak. Jestem pewien, że dotrzymam sekretu. - puścił do mnie oczko, a w moim sercu rozlało się ciepło, które raczej nie było spowodowane odzyskaniem tętna.
-No, więc musisz wiedzieć, że ojcem mojego dziecka jest Draco Malfoy.
-Hm...- zmarszczył brwi i oparł się wygodnie o oparcie fotela, na którym siedział.- Ciekawie. Myślałem, że się nie znacie. Co więcej : nie wiedziałem byście rozmawiali. Kiedy skończyliście wasz związek? - zapytał machinalnie, kierując się rozsądkiem – nie tak jak ja tamtej nocy – przecież logiczne byłoby, gdybyśmy byli kiedyś parą. Zaczerpnęła tchu, modląc się by nie zmienił o mnie zbyt bardzo zdania, po tym co powiem.
-Nie byliśmy razem. - Hm... ciekawa właściwość oczu Johna – potrafią niemal całkowicie opuścić oczodoły. - To była typowa, cholerna wpadka. Wynik nieskończonej naiwności, alkoholu i bodajże eliksiru miłosnego w niedużej ilości. - Wyjaśniłam z niemożliwym do ukrycia, rozgoryczeniem w głosie. Pokiwał głową ze zrozumieniem, jednak widoczna kreska między brwiami nie zmniejszyła się.
-Wyobrażam sobie jak musi być ci ciężko. Nie chciałaś dziecka, dałaś się ponieść emocjom i do tego nie kochasz ojca swego dziecka. - Zdziwiłam się. Nie kocham ojca mojego dziecka. Nie kocham ojca mojego dziecka. Nie kocham ojca mojego dziecka? Co czuję do ojca mojego dziecka? Zastanawiałam się jak bardzo nienawidzę go, jak bardzo gardzę, jak bardzo chcę go nie spotkać, jak bardzo winię go o wszystko, a uczucie „miłość” na pewno nie było rozważaną przeze mnie pozycją w długiej gamie emocji związanych z tym mężczyzną.
-W zasadzie nie mogłam się pozbierać. - przyznałam niechętne ukazując swoją słabość.
-Jak to przyjął? Już ustaliliście wszystko? - spuściłam wstydliwie wzrok na moje kolana. Zaraz może stracić do mnie resztki szacunku. - Nie wie, prawda? Nie powiedziałaś mu? - zapytał po chwili wnioskując z mojego zachowania. Potaknęłam. - Musisz mu powiedzieć. Jak chcesz mogę iść z tobą, żeby było ci raźniej...
-Nie. - przerwałam może zbyt ostro. -Draco Mayfoy nigdy w tym swoim nędznym życiu, nie może poznać prawdy. Nigdy. - spojrzałam na niego twardo, aby przyswoił tą wiedzę.
-Nie sądzisz, że to nie fair? - zapytał. Kochany, szczery John. Pewnie nie przypuszczał co takiego robił w przeszłości mężczyzna, o którym była mowa.
-Draco Malfoy jest zdolny do wielu rzeczy. Potrafi zrujnować komuś życie, bez żadnej konkretnej przyczyny, może przyłożyć ci różdżkę do szyi, bo śmiałeś się z żartu odrobinę za długo, nie zawaha się by rzucić klątwę, gdy ktoś zrobi coś wbrew niemu. To morderca, świnia, szowinista, rasista, szuja i długo by wymieniać epitety pasujące do tego osobnika. - wyrzuciłam z siebie poddenerwowana. Mój towarzysz przełknął głośno ślinę.
-A ja rozmawiałem z nim o wynikach meczu, nieświadomy tego, że otarłem się o śmierć. Ja to mam szczęście. - jasne było, że nie potraktował moich słów jako obiektywnej oceny, tylko wyolbrzymianie postaci, przez skrzywdzoną kobietę.
-Posłuchaj mnie teraz. - spoważniał na moje słowa i niemal przewiercił mnie swoim spojrzeniem, przenikliwych oczu. - Jestem tu dzięki kłamstwu, a raczej ukryciu prawdy, To jasne, że niebawem wszystko się skończy. Będę musiała uciekać, do czego potrzebny będzie mi twój świstoklik, odrobina gotówki – bez obaw, oddam po dotarci w bezpieczne miejsce – oraz alibi na kilka dni. Tak abym mogła zaszyć się na dobre. - zapadła cisza, a on z widocznym niezrozumieniem analizował moje słowa. Ja zresztą też.
-Chcesz powiedzieć, że uciekniesz nie wiadomo gdzie, w ciąży z niewielką ilością gotówki i znikniesz? - słyszałam pretensje w głosie, ale pokiwałam twierdząco głową.
-Nie mogę ryzykować, że za kilka lat przypadkowo spotkam go gdzieś idąc z moim dzieckiem nieoczekiwanie, bardzo podobnym do niego. Absolutnie muszę uciec daleko.
-Widzę, że jesteś zmobilizowana. - zauważył John z niezadowoleniem. - A chciałem mieć kogoś bliskiego w Hogwarcie. - westchnął spoglądając na dywan rozpostarty między nami.
-To będziesz mieć więcej czasu na rozmowy z Draco. - warknęłam poirytowana, ale ten zdawał się nie słyszeć przytyku. John zerknął na zegarek wstając z westchnieniem.
-Jasne, że pomogę ci pod każdym aspektem. - wyciągnął do mnie dłoń, a ja ujęłam ją wstając. - Teraz chodźmy na obiad. - Idąc z nim pod ramię wszedłszy do Wielkiej Sali, doświadczyłam czegoś z czego byłam niemal dumna. Spojrzałam prosto w oczy Malofyowi, bez cienia strachu, czy wahania. Pozwoliłam zaprowadzić się do stołu i posadzić obok przyjaciela. Wsparcie było czymś uskrzydlającym i dodającym otuchy. Skoro przyjaźń wywołuje takie emocje, to jak czują się kobiety naprawdę zakochane? Czy czują legendarne motyle w brzuchu i mają ochotę latać?
Tego samego wieczoru dostałam liścik od Dyrektora Szkoły, brzmiący niesamowicie oficjalnie.

Panno Granger!
Proszę o odwiedzenie mnie w moim gabinecie dnia jutrzejszego w godzinach popołudniowych.

Z poważaniem,
Profesor Albus Dumbeldor.

Przez myśl przeszła mi tylko jedna myśl odnośnie intencji profesora. Jednakże skąd miał wiedzieć. Na razie maskowałam to wszystko pod rożnymi luźnymi tunikami i ponczami. Może byłam zbyt nieostrożna? Przecież starałam się jak mogłam. To nie może zakończyć się tak szybko. To nie fair.  

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz