niedziela, 30 grudnia 2012

Rozdział 8



Rozdział 8





Rano poszłam do Wielkiej Sali z programem nauczania. Była niedziela, a już jutro miałam zacząć pierwszy dzień mojej pracy. Szczerze nie miałam żadnego doświadczenia, prócz wzorowo zdanych Starożytnych Run. Nigdy nie pracowałam z dziećmi, ani młodzieżą. Nie patrząc na wszystko wokoło, udałam się do stołu nauczycieli, przy którym siedzieli Hagrid i jakiś mężczyzna, czytający Proroka codziennego tak gorliwie, że nie widziałam ani skrawka jego szyi, czy też twarzy. Nałożyłam sobie trochę jajecznicy i sałatki warzywnej. Z ochotą dziobnęłam kawałek sałaty i zjadłam. Od czynności oderwało mnie głębokie chrząknięcie.

    - Hermiono, nawet nie przywitasz starego przyjaciela? - ujrzałam miłą twarz Hagrida porośniętą, gęstą brodą. Gajowy uśmiechał się.
    - Oczywiście, że się przywitam. Witaj Hagridzie, po prostu miałam trochę trudności z ogarnięciem tego wszystkiego. - posłałam mu ciepły uśmiech.
- Cholipka, nie musisz się mi tłumaczyć. Ciesze się, że cie znowu tu widzę. Wiesz może coś o reszcie twoich przyjaciół. - wymyśl coś. Nie może się dowiedzieć. Zatrzymałam widelec z nadzianym pomidorem koktajlowym w polowie drogi do ust.
- Ym..., u nich wszystko w porządku. Harry oświadczył się Giny, a Ronald wyjechał do Charliego, do Rumunii. Dostał własnego smoka. Nazywa się Nożyczek. - pominęłam fakt, że te informacje są trochę przestarzałe.
- Świetnie, świetnie. - uśmiechną się radośnie, jak tylko pół-olbrzym potrafi. - Dobrze, Hermiono. Trzymaj się, a ja idę przygotować się do lekcji.
- Dobrze, do zobaczenia. - Odszedł, a ja upiłam łyk soku z dyni. Teraz w całej sali byłam tylko ja i ten gazeto – mężczyzna. Nie chciałam się nim przejmować, ale kilka razy zerkał na mnie i szybko na powrót znikał w linijkach tekstu, które czytał chyba setny raz. Czy kolejny dziwny ekscentryk pokroju Slughorna ? Czy nie mógł normalnie powiedzieć „dzień dobry” i koniec?



***


Długo po tym jak wyszła, siedział z nosem w gazecie, bo bał się jej powrotu. Nie był gotowy na konfrontacje, na to jak spojrzy na niego z rządzą mordu, jak wyceluje różdżką i zagrozi śmiercią, wyrzuci wszystko w twarz. Nie – zdecydowanie nie był na to gotowy. Lepiej posiedzieć w ukryciu, łudząc się, że się uda.
Nie wiedząc co ze sobą zrobić udał się do Hogsmete, do „Pod Świńskim Łbem”, aby wyjątkowo, zatopić myśli w cuchnącym, ale zbawiennym płynie. Czy to pierwszy raz pójdzie na lekcje na kacu? Tak, ale musi być ten pierwszy raz. Nie będzie hałasu, uczniowie się go boją i nie robią niczego nieodpowiedniego w jego obecności. Cieszył się szacunkiem nawet większym niż Snape. Każda lekcja OPCM jest cichą i dającą wiele tym zakutym czaszkom. Sprawowanie opieki nad domem Węża nie sprawiało trudności, cisi i skupieni Ślizgoni nie sprawiali kłopotów. Raz przemycili trochę alkoholu (który musiał skonfiskować i … UNIESZKODLIWIĆ), wszczęli kilka bójek z Krukonami - nic wielkiego.
Podgwizdując pod nosem ruszył do bramy, aby wydostać się chociaż na kilka godzin z tego miejsca. Dwudniowy zarost znaczył jego brodę, szpiczastymi, blond igiełkami. Nie chciało mu się golić, nic mu się nie chciało. Gdyby Zabini go zobaczył, już pewnie by go ofukał i wysłał do łazienki z maszynką i pachnącymi ciuchami. Z racji, iż Blaisa nie ma w pobliżu, cieszył się lekkim niechlujstwem i kującą twarzą.


***


Jestem dobrą dziewczyną, tylko czasami świruję. Okej więcej niż czasami, ale to tylko dlatego... Dobrze, macie mnie – nie mam żadnego usprawiedliwienia. Przyznaję się – grzebałam w pokoju Johna. To nie był sobie zwykły nauczyciel. W pokoju roiło się od plastikowych i porcelanowych przekrojów człowieka, mózgu, serca. Jednym słowem – ble. Do tego mnóstwo jakiś plansz ukrytych w szafie, zresztą jak reszta, tego obrzydlistwa.

Zimną cisze przeszyło plaskanie. Plask, Plask, Plask, Plask. Coraz bliżej. To bose stopy na posadzce. Nim zdążyłam wykonać jakikolwiek ruch, John stanął w progu, w ręczniku przewiązanym na biodrach i poza tym nie miał na sobie nic. Wpatrywał się we mnie z lekkim rozbawienie, uniósł kącik ust i prawą brew.
- Co tu robisz, Hermiono? - zapytał lekkim tonem, zupełnie jakby pytał się o godzinę, czy też o ulubiony kolor.
- Ja tylko... - zająkałam się i już wiedziałam, że jestem zgubiona.
- …węszyłam – dokończył za mnie, chociaż ja bym tego tak nie ujęła. Jestem pewna, że na twarzy miałam bezgraniczne przerażenie, trochę wymuszonego spokoju i jakieś dziwne zaciekawienie. - Ej, ale szczerze to zaprosiłbym cię do siebie, gdybyś poprosiła.
- Drzwi były otwarte, więc weszłam - grałam na zwłokę. Przewrócił oczyma i westchną, jakby zniecierpliwiony.
- Powiedzmy, że ci wierzę. Pozostaje jedno, czy ty się mnie boisz Hermiono? - aha, fajnie. Pomyślałam sobie, że może to dobry moment by dać nogę. Zerknęłam w kierunku drzwi, ale ten natychmiast pochwycił moje spojrzenie. - Już sobie idziesz? Hermiono, mam wrażenie, że się mnie boisz.
-Skąd. Po prostu się spieszę. Nic więcej. - starałam się przyjąć naturalny wyraz twarzy. Trochę aktorstwa i wyjdę stąd żywa.
-Mogłabyś mnie wysłuchać? Słyszałem, że masz bardzo chłonny i bystry umysł. Chciałbym ci przedstawić moje badania. Otóż...

Szczerze mówiąc, nie zorientowałam się kiedy uciekły te wszystkie godziny, ale w pewnym momencie oderwałam się od dyskusji i spojrzałam na zegar. 23:37. No pięknie. John opowiadał mi o swoich badaniach. Szukał dowodów na to, iż czarodzieje i mugole różnią się pod względem anatomii. Po wielu latach sporządzania wykresów, chodzenia po cmentarzach, kostnicach, bibliotekach i muzeach odnalazł mały wypustek u nasady trzonu mózgowego, który wykształca się u czarodziei około piątego miesiąca życia. Obecnie pracował nad metodą wykształcania owego elementu u mugoli, w ten sposób czarodziejskie moce mógłby mieć każdy. Zniknęłaby obsesja czystej krwi i wszelkie ubliżanie mugolom, lub szlamom.
    -John, dziękuję za wszystko, cudownie się tutaj siedziało. Ciekawe to co robisz, ale muszę już iść, przypominam, że jutro mam swoje pierwsze lekcje. Dobranoc John. - Pomachałam mu rękę w drzwiach i udałam się do swojej sypialni.
Na sen nie czekałam długo, przyszedł natychmiast. Wtuliłam się w miękką pościel i zasnęłam snem spokojnym. Sen jaki zastałam po drugiej stronie był subtelny i kojący jak lekka letnia mgiełka. Czułam zapach mięty i plaży, wiatru... otaczał mnie. Chwilami przyjmował wyraźny kształt, za chwile się rozmazywał. Cała noc upłynęła na takim dryfowaniu. 

1 komentarz:

  1. Wow ciekawe nie spotkałam się z tskim opowiadaniem życze weny ,a teraz ciocia Czarna idzie spać ::)

    OdpowiedzUsuń