Rozdział 8
Rano
poszłam do Wielkiej Sali z programem nauczania. Była niedziela, a
już jutro miałam zacząć pierwszy dzień mojej pracy. Szczerze nie
miałam żadnego doświadczenia, prócz wzorowo zdanych Starożytnych
Run. Nigdy nie pracowałam z dziećmi, ani młodzieżą. Nie patrząc
na wszystko wokoło, udałam się do stołu nauczycieli, przy którym
siedzieli Hagrid i jakiś mężczyzna, czytający Proroka codziennego
tak gorliwie, że nie widziałam ani skrawka jego szyi, czy też
twarzy. Nałożyłam sobie trochę jajecznicy i sałatki warzywnej. Z
ochotą dziobnęłam kawałek sałaty i zjadłam. Od czynności
oderwało mnie głębokie chrząknięcie.
-
Hermiono, nawet nie przywitasz starego przyjaciela? - ujrzałam miłą
twarz Hagrida porośniętą, gęstą brodą. Gajowy uśmiechał się.
-
Oczywiście, że się przywitam. Witaj Hagridzie, po prostu miałam
trochę trudności z ogarnięciem tego wszystkiego. - posłałam mu
ciepły uśmiech.
-
Cholipka, nie musisz się mi tłumaczyć. Ciesze się, że cie znowu
tu widzę. Wiesz może coś o reszcie twoich przyjaciół. - wymyśl
coś. Nie może się dowiedzieć. Zatrzymałam widelec z nadzianym
pomidorem koktajlowym w polowie drogi do ust.
-
Ym..., u nich wszystko w porządku. Harry oświadczył się Giny, a
Ronald wyjechał do Charliego, do Rumunii. Dostał własnego smoka.
Nazywa się Nożyczek. - pominęłam fakt, że te informacje są
trochę przestarzałe.
-
Świetnie, świetnie. - uśmiechną się radośnie, jak tylko
pół-olbrzym potrafi. - Dobrze, Hermiono. Trzymaj się, a ja idę
przygotować się do lekcji.
-
Dobrze, do zobaczenia. - Odszedł, a ja upiłam łyk soku z dyni.
Teraz w całej sali byłam tylko ja i ten gazeto – mężczyzna. Nie
chciałam się nim przejmować, ale kilka razy zerkał na mnie i
szybko na powrót znikał w linijkach tekstu, które czytał chyba
setny raz. Czy kolejny dziwny ekscentryk pokroju Slughorna ? Czy nie
mógł normalnie powiedzieć „dzień dobry” i koniec?
***
Długo
po tym jak wyszła, siedział z nosem w gazecie, bo bał się jej
powrotu. Nie był gotowy na konfrontacje, na to jak spojrzy na niego
z rządzą mordu, jak wyceluje różdżką i zagrozi śmiercią,
wyrzuci wszystko w twarz. Nie – zdecydowanie nie był na to gotowy.
Lepiej posiedzieć w ukryciu, łudząc się, że się uda.
Nie
wiedząc co ze sobą zrobić udał się do Hogsmete, do „Pod
Świńskim Łbem”, aby wyjątkowo, zatopić myśli w cuchnącym,
ale zbawiennym płynie. Czy to pierwszy raz pójdzie na lekcje na
kacu? Tak, ale musi być ten pierwszy raz. Nie będzie hałasu,
uczniowie się go boją i nie robią niczego nieodpowiedniego w jego
obecności. Cieszył się szacunkiem nawet większym niż Snape.
Każda lekcja OPCM jest cichą i dającą wiele tym zakutym czaszkom.
Sprawowanie opieki nad domem Węża nie sprawiało trudności, cisi i
skupieni Ślizgoni nie sprawiali kłopotów. Raz przemycili trochę
alkoholu (który musiał skonfiskować i … UNIESZKODLIWIĆ),
wszczęli kilka bójek z Krukonami - nic wielkiego.
Podgwizdując
pod nosem ruszył do bramy, aby wydostać się chociaż na kilka
godzin z tego miejsca. Dwudniowy zarost znaczył jego brodę,
szpiczastymi, blond igiełkami. Nie chciało mu się golić, nic mu
się nie chciało. Gdyby Zabini go zobaczył, już pewnie by go
ofukał i wysłał do łazienki z maszynką i pachnącymi ciuchami. Z
racji, iż Blaisa nie ma w pobliżu, cieszył się lekkim
niechlujstwem i kującą twarzą.
***
Jestem
dobrą dziewczyną, tylko czasami świruję. Okej więcej niż
czasami, ale to tylko dlatego... Dobrze, macie mnie – nie mam
żadnego usprawiedliwienia. Przyznaję się – grzebałam w pokoju
Johna. To nie był sobie zwykły nauczyciel. W pokoju roiło się od
plastikowych i porcelanowych przekrojów człowieka, mózgu, serca.
Jednym słowem – ble. Do tego mnóstwo jakiś plansz ukrytych w
szafie, zresztą jak reszta, tego obrzydlistwa.
Zimną
cisze przeszyło plaskanie. Plask, Plask, Plask, Plask. Coraz bliżej.
To bose stopy na posadzce. Nim zdążyłam wykonać jakikolwiek ruch,
John stanął w progu, w ręczniku przewiązanym na biodrach i poza tym
nie miał na sobie nic. Wpatrywał się we mnie z lekkim rozbawienie,
uniósł kącik ust i prawą brew.
-
Co tu robisz, Hermiono? - zapytał lekkim tonem, zupełnie jakby
pytał się o godzinę, czy też o ulubiony kolor.
-
Ja tylko... - zająkałam się i już wiedziałam, że jestem
zgubiona.
-
…węszyłam – dokończył za mnie, chociaż ja bym tego tak nie
ujęła. Jestem pewna, że na twarzy miałam bezgraniczne
przerażenie, trochę wymuszonego spokoju i jakieś dziwne
zaciekawienie. - Ej, ale szczerze to zaprosiłbym cię do siebie,
gdybyś poprosiła.
-
Drzwi były otwarte, więc weszłam - grałam na zwłokę.
Przewrócił oczyma i westchną, jakby zniecierpliwiony.
-
Powiedzmy, że ci wierzę. Pozostaje jedno, czy ty się mnie boisz
Hermiono? - aha, fajnie. Pomyślałam sobie, że może to dobry
moment by dać nogę. Zerknęłam w kierunku drzwi, ale ten
natychmiast pochwycił moje spojrzenie. - Już sobie idziesz?
Hermiono, mam wrażenie, że się mnie boisz.
-Skąd.
Po prostu się spieszę. Nic więcej. - starałam się przyjąć
naturalny wyraz twarzy. Trochę aktorstwa i wyjdę stąd żywa.
-Mogłabyś
mnie wysłuchać? Słyszałem, że masz bardzo chłonny i bystry
umysł. Chciałbym ci przedstawić moje badania. Otóż...
Szczerze
mówiąc, nie zorientowałam się kiedy uciekły te wszystkie
godziny, ale w pewnym momencie oderwałam się od dyskusji i
spojrzałam na zegar. 23:37. No pięknie. John opowiadał mi o swoich
badaniach. Szukał dowodów na to, iż czarodzieje i mugole różnią
się pod względem anatomii. Po wielu latach sporządzania wykresów,
chodzenia po cmentarzach, kostnicach, bibliotekach i muzeach odnalazł
mały wypustek u nasady trzonu mózgowego, który wykształca się u
czarodziei około piątego miesiąca życia. Obecnie pracował nad
metodą wykształcania owego elementu u mugoli, w ten sposób
czarodziejskie moce mógłby mieć każdy. Zniknęłaby obsesja
czystej krwi i wszelkie ubliżanie mugolom, lub szlamom.
-John,
dziękuję za wszystko, cudownie się tutaj siedziało. Ciekawe to
co robisz, ale muszę już iść, przypominam, że jutro mam swoje
pierwsze lekcje. Dobranoc John. - Pomachałam mu rękę w drzwiach i
udałam się do swojej sypialni.
Na
sen nie czekałam długo, przyszedł natychmiast. Wtuliłam się w
miękką pościel i zasnęłam snem spokojnym. Sen jaki zastałam po
drugiej stronie był subtelny i kojący jak lekka letnia mgiełka.
Czułam zapach mięty i plaży, wiatru... otaczał mnie. Chwilami
przyjmował wyraźny kształt, za chwile się rozmazywał. Cała noc
upłynęła na takim dryfowaniu.
Wow ciekawe nie spotkałam się z tskim opowiadaniem życze weny ,a teraz ciocia Czarna idzie spać ::)
OdpowiedzUsuń