sobota, 22 grudnia 2012

Rozdział 7




Rozdział 7

Zaczarowane nocne niebo w sklepieniu Wielkiej Sali, wyglądało zupełnie tak jak niegdyś. Ławy zapełnione uczniami w czarnych szatach przywoływały wspomnienia. Niezliczona ilość par niepełnoletnich oczu, wlepiało się w Dumbeldora, a niektóre zerkały coraz częściej na mnie. Grobowa cisza, która zapadła wokoło nas, zdawała się przedłużać i ciągnąć w nieskończoność i kiedy miałam właśnie wstać i pobiec przed siebie, byle dalej od tego wszystkiego, dyrektor wreszcie przemówił.

    -Drodzy uczniowie! - rozdarł ciszę na strzępy tak, że niemal słyszałam brzdęk opadającej na posadzki. - Jak wiecie, nasza droga nauczycielka Starożytnych Run, Honorata Stiff, odeszła od nas i pewnie spodziewaliście się niebawem nowego nauczyciela. Nie martwcie się, znalazłem osobę, która będzie idealna na to stanowisko. - po stołach przeszedł szmer. Wszyscy teraz bezczelnie wpatrywali się we mnie, oceniając mnie. Czułam się jeszcze bardziej przytłoczona i strasznie nieswojo. Albus posłał mi ciepły uśmiech, odwracając się na chwilę. Odpowiedziałam mu nikłym, bladym i mało przekonującym pół – uśmiechem. - Panna Hermiona Granger uczęszczała do tej szkoły jeszcze kilka lat temu. Posiada niespotykaną inteligencję i spryt, zawsze odznaczała się wzorową postawą i pilnością. Mam nadzieję, że przyjmiecie ją ciepło. - Zrobił pauzę, wbił uważny wzrok w uczniów, zafalował brwiami i powoli odszedł na swoje miejsce. Najpierw było tylko milczenie, potem odezwało się kilka niemrawych oklasków, a na końcu rozklaskała się cała sala. Uderzenia dłoni o siebie nawzajem odbijały się echem w mojej głowie. Jak człapanie bosych stóp na płycie grobowca. Później coś zjadłam, aby inni przestali się we mnie wpatrywać i odebrali mój pozorny brak zainteresowania jako spokój wewnętrzny i opanowanie, graniczące ze znudzeniem. Uczniowie powoli, małymi grupkami, a czasem pojedynczo udawali się do swoich dormitoriów i ja zastanowiłam się gdzie będzie moje, bo przecież gdzieś musieli mnie umieścić. Kiedy wolno wstawałam zasuwając za sobą krzesło, podszedł do mnie John. Po wyrazie twarzy poznałam, że jest zmęczony. Skóra była blada, a miejscami widziałam żyły przeświecające przez nią. Na twarzy! Tak mają trupy.
    -Em... John, wszystko w porządku? - niemrawo przesuną po mnie wzrokiem, a potem podał mi karteczkę, na której starannie wykaligrafowane, atramentowe litery układały się w słowo „Kopciuszek o północy”. Okej, pomyślałam, najwyraźniej nie mieli w swoim słowniku słów bez-składu-i-ładu czegoś co nie kojarzyłoby się z Disneyem. Spojrzałam na niego wzrokiem wymuszającym wyjaśnienie.
    -A, tak. To hasło do pokoju. Twojego. - umilkł, a po chwili się rozpromienił. Uśmiech upiornie wyglądał na przybladłej twarzy. Wzdrygnęłam się – obiecuję, że czytałem tylko raz. - otworzyłam usta by coś powiedzieć, ale raptownie umilkłam. I tak był zmęczony i pewnie się droczył. Pozostawało mi liczyć na to, że nie przeczytał, a jeżeli tak to zapomniał. - SERIO. - Dodał tonem wskazującym na to, że raczej nie raz, a więcej. WIELE więcej. Wzruszyłam ramionami i pozwoliłam się zaprowadzić do swojego pokoju. Ten sam korytarz co jego. Gdy stanęliśmy przed drzwiami, staną naprzeciw mnie pocierając twarz dłonią. Uznałam, że musi być wykończony.
    -Kiedy ostatnio spałeś? - zapytałam nie znosząc więcej domysłów. Wziął dech i wbił wzrok w sufit, zastanawiając się.
    -Tydzień temu..., może więcej. Nie martw się. Drzemię czasami. - otworzyłam szeroko oczy. Ten człowiek to świr łamane na : masochista, łamane na : świr. Nie powiedziałam jednak mu nic o swojej opinii. Zamiast tego stanęłam zdecydowanie w ramie obrazu, który stanowił wejście do mojego prywatnego dormitorium.
    -Okej, to ja idę się wyspać, żeby absolutnie nie wyglądać jak ty. Żywy trup z ciebie. Myślę, że ty także powinieneś iść spać. - westchną jakby zgadzając się z trudną do przyjęcia prawdą. Cofną się kilka kroków i powiedział szybko, nim znikną za swoim portretem. Tak! Jego drzwi stanowił portret jego. Ciekawiło mnie czemu, ale nie uznałam by był to odpowiedni moment.
    -Dobra, dobranoc. Jakbyś czegoś potrzebowała to po prostu wyjdź z pokoju,i wrzaśnij. Nie przestrasz się Bess. - mrugną do niej porozumiewawczo i zniknął za wejściem. Zatkało mnie. Kto to do ciasnej peleryny niewidki, Bess? Trudno. Kolejna rzecz, o którą spytam go jutro, albo w innym późniejszym terminie. Wchodząc do mojego pokoju wypowiedziałam durnie brzmiące hasło do obrazu, przedstawiającego mężczyznę rodem z średniowiecznej Francji. Szpada przy boku, długi, zakręcony, ciemny, cienki wąs pod nosem, wąskie usta, pasujące do klimatu ubranie. Weszłam do pokoju w kremowych barwach i ścianach krwiście czerwonych. Kremowe łóżko z takową pościelą pasowało do kremowego dywanu, zasłon, płytek wokoło kominka i fotela, koło regału z książkami. Przytulny i tak inny od tego, który zajmowałam w dziurawym kotle.
Rozpakowałam rzeczy, dobrze przejrzałam plan lekcji i książki potrzebne na jutro, które znalazłam położone na poduszce łoża. Był dość przeciętny. Około cztery lekcje dziennie i ogólnie był dość luźny, zawierał wiele luk i długich przerw. Schowałam twarz w dłoniach, siedząc na fotelu w moim nowym, pięknym pokoju, z zamiarem pójścia do nowej, pięknej, prywatnej łazienki. Nie czułam, bym na to zasługiwała, czułam, się jak oszustka, wyrzutek świata. Dziwne, zważając na to iż dużo przeszłam, aby się tu znaleźć. Nowe życie już się zaczęło. Potem zniknę. Już nie mogłam się doczekać, aż wreszcie skończę z tym martwieniem się. Dobra Granger. Dasz radę , to twoje miejsce, twój żywioł. Wszędzie jesteś tylko gościem. Cieniem.
Około pierwszej nad ranem, zdecydowałam się na kąpiel. Weszłam do przestronnej łazienki, urządzonej trochę tak jak ta, którą uwielbiałam odwiedzać jeszcze podczas nauki w tych murach, łazienka Płaczącej Marty. Moja była trochę mniejsza, ale miała identyczne zdobienia nad umywalką, przy toalecie i wokoło dużej, kilkoosobowej wanny, a właściwie baseniku.
Tak miło było wyjąć z torebki, mój ulubiony żel do kąpieli, wlać go do wody i pozwolić czerwonym smugom, zmienić się w bąbelki. Zupełnie odprężona i wypoczęta wyszłam z kąpieli i ubrałam się w piżamę. Nie czekałam długo na sen. Ułożyłam się na wygodnym, czystym, mięciutkim materacu i sen nadszedł natychmiast.


** *


Sen długo nie nadchodził. Kiedy zamykał powieki przekonując samego siebie, że to wszystko to jakiś wyolbrzymiony bzdet, jak to często mu się zdarzało, natychmiast nawiedzały go te same obrazy. Wydawały się wręcz wykute pod powiekami.

Nie możliwe – mówił do siebie w myślach – zwykłe przywidzenie nic takiego. Miliony ludzi tak ma i nikt z tego powodu nie robi histerii. Świrujesz, Draco i tyle, nie ma się czym przejmować.

Trochę uspokojony i zadowolony ze swojego racjonalnego myślenia ułożył się wygodnie na poduszkach i odetchną głęboko. Te mury działały na niego źle. Gdyby nie to głupie ministerstwo i ten nakaz znalezienia sobie „pożytecznego, w pełni dobrego i zajmującego, zajęcia” to mógłby teraz robić co chciał. Lecz nie, MM musi wszystko utrudniać.

Merlinie! To nie mógł być zwid! Te brązowe, kręcone włosy, ze słonecznym połyskiem... Te oczy! Oczy! To nie mogła być pomyłka. Wszędzie by je poznał, od jakiegoś czasu stanowiły nieodłączną część jego życia. Tak, to prawda – nie spodziewał się jeszcze kiedyś jej spotkać. Pogodził się z faktem, że ona jak i wiele rzeczy, będzie jednym z tych, które nie wracają już nigdy i stanowią zarazem miłe i wzruszające wspomnienie. Nauczył się żegnać na zawsze rzeczy, które były przyjemnie i miłe.

Ojciec nigdy nie pozwalał matce rozpieszczać go. Kiedy trochę podrósł, zabierał go ze sobą, gdziekolwiek chodzili. Swego czasu dużo podróżowali w wakacje; Hiszpania, Włochy, Rosja, Bułgaria, Werona. Często niemalże z dumą kładł rękę na ramieniu syna i udając dobrego ojca, mówił „To Draco, mój pierworodny syn.” Wtedy on zawsze robił dumną minę pod tytułem „ nie jesteś godny, byś mnie znał”, bardzo wtedy liczył na to, aby ojciec był zadowolony. Kiedy tak stali w progu drzwi, tuż przed wejściem do środka byli niemalże rodziną, oddawał się tej iluzji wierząc, że uda mu się zatrzymać w sobie, choćby skrawek tego uczucia. Chciał wierzyć, że ojciec go kocha. Matka okazywała mu uczucie, owszem... wtedy, kiedy ojciec nie patrzył i nie wzywał jej do siebie, nie chodzili na bankiety i nie mieli „spraw do załatwienia”. Oczywiście to Czarny Pan ich wtedy wzywał i często. Kiedy Narcyza czasem brała chłopca na ręce i przytulała, bądź bawiła się chwilę, Lucjusz kładł je sztywno rękę na ramieniu i stopniowo zaciskał. Draco wiedział, że to bolało, bo matka krzywiła się czasem, choć pilnowała by syn tego nie zobaczył – on ujrzał. Potem znalazła miejsce tylko ich – piękny staw nad lasem. Kiedy się udało i matka odebrała go wcześniej od guwernantki, którą odwiedzał w domu, to szli właśnie tam. Czasem jedli słodkie bułeczki z sokiem marchwiowym, bawili się, obserwowali przyrodę. Pewnego razu matka odebrała go punktualnie i nie zabrała nad staw, przywitała sztywno nauczycielkę i wzięła syna na ręce. Nie przywitała dziecka, tylko tak po prostu, teleportowała się z nim do Malfoy Manor. Młody Malfoy zauważył tamtego dnia coś jeszcze – Narcyza ubrała apaszkę, nigdy ich nie nosiła, tym razem ubrała by zakryć coś co dostrzegł kładąc głowę na jej ramieniu - podłużne krwawiące rozcięcie od szyi, a znikające pod szalikiem. Wówczas zdał sobie sprawę, że dla dobra swojej matki musi nie kochać. To straszne, co może sobie postanowić czteroletni chłopiec. Dotrzymał swej obietnicy względem nie tylko matki, ale i wszystkich. Jeszcze kilka lat po tym, choć zamienił się w żywy kamień, miał nadzieję, że ojciec zmieni się. Po prostu pewnego dnia uściska mamę, uśmiechnie się promiennie do syna i zaprosi ich wszystkich na spacer. Kiedy zobaczył jak ojciec po raz pierwszy używa Avada Kedavra, jego wszystkie marzenia prysły niczym mydlana bańka, którą ktoś puścił tuż nad kaktusowym kolcem. Potem było jeszcze gorzej, cokolwiek kazał Czarny Pan, czyli On, tata robił, włącznie z torturowaniem syna dla utrzymania dyscypliny. Bał się go najbardziej na świecie.

Draco, ogromnie sentymentalny się robisz Zostaw tą miłostkę tak jak zostawiłeś matkę i wszystko co kochałeś – porzuć natychmiast, brutalnie i z zimną krwią. Potem dław się w ich bólu, łykając ich gorzkie łzy.

Nie mógł odpędzić się od dręczących wspomnień i dołujących myśli. Wtedy celowo przywołał obraz, który tak bardzo ukochał; Hermiona śpiąca obok niego, włosy rozrzucone na poduszce, aksamitna skóra, lekko zaróżowione policzki, rozchylone wargi, tak intensywnie czerwone.
Usnął jakby cały świat zniknął, a on pozwolił sobie nikczemnie ukraść chwilę i łapczywie wpić się w owo zakazane wspomnienie. W głowie całkowity zamęt miał panować jeszcze przez długi czas, ale teraz nie miał zamiaru się tym przejmować. Pozwolił się uśpić temu magicznemu odczuciu. Oddech stał się równomierny i głęboki. 

3 komentarze:

  1. Zostałaś nominowana do The Versatile Blogger więcej na
    http://eidorianadeer.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń
  2. Super może nie komentuje każdego wpisu ale czytam jeszcze 1 rozdział i idę spać ::)

    OdpowiedzUsuń
  3. Fajne :D zazdroszczę talentu do pisania c;

    OdpowiedzUsuń