Rozdział 7
Zaczarowane
nocne niebo w sklepieniu Wielkiej Sali, wyglądało zupełnie tak jak
niegdyś. Ławy zapełnione uczniami w czarnych szatach przywoływały
wspomnienia. Niezliczona ilość par niepełnoletnich oczu, wlepiało
się w Dumbeldora, a niektóre zerkały coraz częściej na mnie.
Grobowa cisza, która zapadła wokoło nas, zdawała się przedłużać
i ciągnąć w nieskończoność i kiedy miałam właśnie wstać i
pobiec przed siebie, byle dalej od tego wszystkiego, dyrektor
wreszcie przemówił.
-Drodzy
uczniowie! - rozdarł ciszę na strzępy tak, że niemal słyszałam
brzdęk opadającej na posadzki. - Jak wiecie, nasza droga
nauczycielka Starożytnych Run, Honorata Stiff, odeszła od nas i
pewnie spodziewaliście się niebawem nowego nauczyciela. Nie
martwcie się, znalazłem osobę, która będzie idealna na to
stanowisko. - po stołach przeszedł szmer. Wszyscy teraz bezczelnie
wpatrywali się we mnie, oceniając mnie. Czułam się jeszcze
bardziej przytłoczona i strasznie nieswojo. Albus posłał mi
ciepły uśmiech, odwracając się na chwilę. Odpowiedziałam mu
nikłym, bladym i mało przekonującym pół – uśmiechem. - Panna
Hermiona Granger uczęszczała do tej szkoły jeszcze kilka lat
temu. Posiada niespotykaną inteligencję i spryt, zawsze odznaczała
się wzorową postawą i pilnością. Mam nadzieję, że przyjmiecie
ją ciepło. - Zrobił pauzę, wbił uważny wzrok w uczniów,
zafalował brwiami i powoli odszedł na swoje miejsce. Najpierw było
tylko milczenie, potem odezwało się kilka niemrawych oklasków, a
na końcu rozklaskała się cała sala. Uderzenia dłoni o siebie
nawzajem odbijały się echem w mojej głowie. Jak człapanie bosych
stóp na płycie grobowca. Później coś zjadłam, aby inni
przestali się we mnie wpatrywać i odebrali mój pozorny brak
zainteresowania jako spokój wewnętrzny i opanowanie, graniczące
ze znudzeniem. Uczniowie powoli, małymi grupkami, a czasem
pojedynczo udawali się do swoich dormitoriów i ja zastanowiłam
się gdzie będzie moje, bo przecież gdzieś musieli mnie umieścić.
Kiedy wolno wstawałam zasuwając za sobą krzesło, podszedł do
mnie John. Po wyrazie twarzy poznałam, że jest zmęczony. Skóra
była blada, a miejscami widziałam żyły przeświecające przez
nią. Na twarzy! Tak mają trupy.
-Em...
John, wszystko w porządku? - niemrawo przesuną po mnie wzrokiem, a
potem podał mi karteczkę, na której starannie wykaligrafowane,
atramentowe litery układały się w słowo „Kopciuszek o
północy”. Okej, pomyślałam, najwyraźniej nie mieli w swoim
słowniku słów bez-składu-i-ładu czegoś co nie kojarzyłoby się
z Disneyem. Spojrzałam na niego wzrokiem wymuszającym wyjaśnienie.
-A,
tak. To hasło do pokoju. Twojego. - umilkł, a po chwili się
rozpromienił. Uśmiech upiornie wyglądał na przybladłej twarzy.
Wzdrygnęłam się – obiecuję, że czytałem tylko raz. -
otworzyłam usta by coś powiedzieć, ale raptownie umilkłam. I tak
był zmęczony i pewnie się droczył. Pozostawało mi liczyć na
to, że nie przeczytał, a jeżeli tak to zapomniał. - SERIO. -
Dodał tonem wskazującym na to, że raczej nie raz, a więcej.
WIELE więcej. Wzruszyłam ramionami i pozwoliłam się zaprowadzić
do swojego pokoju. Ten sam korytarz co jego. Gdy stanęliśmy przed
drzwiami, staną naprzeciw mnie pocierając twarz dłonią. Uznałam,
że musi być wykończony.
-Kiedy
ostatnio spałeś? - zapytałam nie znosząc więcej domysłów.
Wziął dech i wbił wzrok w sufit, zastanawiając się.
-Tydzień
temu..., może więcej. Nie martw się. Drzemię czasami. -
otworzyłam szeroko oczy. Ten człowiek to świr łamane na :
masochista, łamane na : świr. Nie powiedziałam jednak mu nic o
swojej opinii. Zamiast tego stanęłam zdecydowanie w ramie obrazu,
który stanowił wejście do mojego prywatnego dormitorium.
-Okej,
to ja idę się wyspać, żeby absolutnie nie wyglądać jak ty.
Żywy trup z ciebie. Myślę, że ty także powinieneś iść spać.
- westchną jakby zgadzając się z trudną do przyjęcia prawdą.
Cofną się kilka kroków i powiedział szybko, nim znikną za swoim
portretem. Tak! Jego drzwi stanowił portret jego. Ciekawiło mnie
czemu, ale nie uznałam by był to odpowiedni moment.
-Dobra,
dobranoc. Jakbyś czegoś potrzebowała to po prostu wyjdź z
pokoju,i wrzaśnij. Nie przestrasz się Bess. - mrugną do niej
porozumiewawczo i zniknął za wejściem. Zatkało mnie. Kto to do
ciasnej peleryny niewidki, Bess? Trudno. Kolejna rzecz, o którą
spytam go jutro, albo w innym późniejszym terminie. Wchodząc do
mojego pokoju wypowiedziałam durnie brzmiące hasło do obrazu,
przedstawiającego mężczyznę rodem z średniowiecznej Francji.
Szpada przy boku, długi, zakręcony, ciemny, cienki wąs pod nosem,
wąskie usta, pasujące do klimatu ubranie. Weszłam do pokoju w
kremowych barwach i ścianach krwiście czerwonych. Kremowe łóżko
z takową pościelą pasowało do kremowego dywanu, zasłon, płytek
wokoło kominka i fotela, koło regału z książkami. Przytulny i
tak inny od tego, który zajmowałam w dziurawym kotle.
Rozpakowałam
rzeczy, dobrze przejrzałam plan lekcji i książki potrzebne na
jutro, które znalazłam położone na poduszce łoża. Był dość
przeciętny. Około cztery lekcje dziennie i ogólnie był dość
luźny, zawierał wiele luk i długich przerw. Schowałam twarz w
dłoniach, siedząc na fotelu w moim nowym, pięknym pokoju, z
zamiarem pójścia do nowej, pięknej, prywatnej łazienki. Nie
czułam, bym na to zasługiwała, czułam, się jak oszustka,
wyrzutek świata. Dziwne, zważając na to iż dużo przeszłam, aby
się tu znaleźć. Nowe życie już się zaczęło. Potem zniknę.
Już nie mogłam się doczekać, aż wreszcie skończę z tym
martwieniem się. Dobra Granger. Dasz radę , to twoje miejsce, twój
żywioł. Wszędzie jesteś tylko gościem. Cieniem.
Około
pierwszej nad ranem, zdecydowałam się na kąpiel. Weszłam do
przestronnej łazienki, urządzonej trochę tak jak ta, którą
uwielbiałam odwiedzać jeszcze podczas nauki w tych murach,
łazienka Płaczącej Marty. Moja była trochę mniejsza, ale miała
identyczne zdobienia nad umywalką, przy toalecie i wokoło dużej,
kilkoosobowej wanny, a właściwie baseniku.
Tak
miło było wyjąć z torebki, mój ulubiony żel do kąpieli, wlać
go do wody i pozwolić czerwonym smugom, zmienić się w bąbelki.
Zupełnie odprężona i wypoczęta wyszłam z kąpieli i ubrałam się
w piżamę. Nie czekałam długo na sen. Ułożyłam się na
wygodnym, czystym, mięciutkim materacu i sen nadszedł natychmiast.
**
*
Sen
długo nie nadchodził. Kiedy zamykał powieki przekonując samego
siebie, że to wszystko to jakiś wyolbrzymiony bzdet, jak to często
mu się zdarzało, natychmiast nawiedzały go te same obrazy.
Wydawały się wręcz wykute pod powiekami.
Nie
możliwe – mówił do siebie w myślach – zwykłe przywidzenie
nic takiego. Miliony ludzi tak ma i nikt z tego powodu nie robi
histerii. Świrujesz, Draco i tyle, nie ma się czym przejmować.
Trochę
uspokojony i zadowolony ze swojego racjonalnego myślenia ułożył
się wygodnie na poduszkach i odetchną głęboko. Te mury działały
na niego źle. Gdyby nie to głupie ministerstwo i ten nakaz
znalezienia sobie „pożytecznego, w pełni dobrego i zajmującego,
zajęcia” to mógłby teraz robić co chciał. Lecz nie, MM musi
wszystko utrudniać.
Merlinie!
To nie mógł być zwid! Te brązowe, kręcone włosy, ze słonecznym
połyskiem... Te oczy! Oczy! To nie mogła być pomyłka. Wszędzie
by je poznał, od jakiegoś czasu stanowiły nieodłączną część
jego życia. Tak, to prawda – nie spodziewał się jeszcze kiedyś
jej spotkać. Pogodził się z faktem, że ona jak i wiele rzeczy,
będzie jednym z tych, które nie wracają już nigdy i stanowią
zarazem miłe i wzruszające wspomnienie. Nauczył się żegnać na
zawsze rzeczy, które były przyjemnie i miłe.
Ojciec
nigdy nie pozwalał matce rozpieszczać go. Kiedy trochę podrósł,
zabierał go ze sobą, gdziekolwiek chodzili. Swego czasu dużo
podróżowali w wakacje; Hiszpania, Włochy, Rosja, Bułgaria,
Werona. Często niemalże z dumą kładł rękę na ramieniu syna i
udając dobrego ojca, mówił „To Draco, mój pierworodny syn.”
Wtedy on zawsze robił dumną minę pod tytułem „ nie jesteś
godny, byś mnie znał”, bardzo wtedy liczył na to, aby ojciec był
zadowolony. Kiedy tak stali w progu drzwi, tuż przed wejściem do
środka byli niemalże rodziną, oddawał się tej iluzji wierząc,
że uda mu się zatrzymać w sobie, choćby skrawek tego uczucia.
Chciał wierzyć, że ojciec go kocha. Matka okazywała mu uczucie,
owszem... wtedy, kiedy ojciec nie patrzył i nie wzywał jej do
siebie, nie chodzili na bankiety i nie mieli „spraw do
załatwienia”. Oczywiście to Czarny Pan ich wtedy wzywał i
często. Kiedy Narcyza czasem brała chłopca na ręce i przytulała,
bądź bawiła się chwilę, Lucjusz kładł je sztywno rękę na
ramieniu i stopniowo zaciskał. Draco wiedział, że to bolało, bo
matka krzywiła się czasem, choć pilnowała by syn tego nie
zobaczył – on ujrzał. Potem znalazła miejsce tylko ich –
piękny staw nad lasem. Kiedy się udało i matka odebrała go
wcześniej od guwernantki, którą odwiedzał w domu, to szli właśnie
tam. Czasem jedli słodkie bułeczki z sokiem marchwiowym, bawili
się, obserwowali przyrodę. Pewnego razu matka odebrała go
punktualnie i nie zabrała nad staw, przywitała sztywno nauczycielkę
i wzięła syna na ręce. Nie przywitała dziecka, tylko tak po
prostu, teleportowała się z nim do Malfoy Manor. Młody Malfoy
zauważył tamtego dnia coś jeszcze – Narcyza ubrała apaszkę,
nigdy ich nie nosiła, tym razem ubrała by zakryć coś co dostrzegł
kładąc głowę na jej ramieniu - podłużne krwawiące rozcięcie
od szyi, a znikające pod szalikiem. Wówczas zdał sobie sprawę, że
dla dobra swojej matki musi nie kochać. To straszne, co może sobie
postanowić czteroletni chłopiec. Dotrzymał swej obietnicy względem
nie tylko matki, ale i wszystkich. Jeszcze kilka lat po tym, choć
zamienił się w żywy kamień, miał nadzieję, że ojciec zmieni
się. Po prostu pewnego dnia uściska mamę, uśmiechnie się
promiennie do syna i zaprosi ich wszystkich na spacer. Kiedy zobaczył
jak ojciec po raz pierwszy używa Avada Kedavra, jego wszystkie
marzenia prysły niczym mydlana bańka, którą ktoś puścił tuż
nad kaktusowym kolcem. Potem było jeszcze gorzej, cokolwiek kazał
Czarny Pan, czyli On, tata robił, włącznie z torturowaniem syna
dla utrzymania dyscypliny. Bał się go najbardziej na świecie.
Draco,
ogromnie sentymentalny się robisz Zostaw tą miłostkę tak jak
zostawiłeś matkę i wszystko co kochałeś – porzuć natychmiast,
brutalnie i z zimną krwią. Potem dław się w ich bólu, łykając
ich gorzkie łzy.
Nie
mógł odpędzić się od dręczących wspomnień i dołujących
myśli. Wtedy celowo przywołał obraz, który tak bardzo ukochał;
Hermiona śpiąca obok niego, włosy rozrzucone na poduszce,
aksamitna skóra, lekko zaróżowione policzki, rozchylone wargi, tak
intensywnie czerwone.
Usnął
jakby cały świat zniknął, a on pozwolił sobie nikczemnie ukraść
chwilę i łapczywie wpić się w owo zakazane wspomnienie. W głowie
całkowity zamęt miał panować jeszcze przez długi czas, ale teraz
nie miał zamiaru się tym przejmować. Pozwolił się uśpić temu
magicznemu odczuciu. Oddech stał się równomierny i głęboki.
Zostałaś nominowana do The Versatile Blogger więcej na
OdpowiedzUsuńhttp://eidorianadeer.blogspot.com/
Super może nie komentuje każdego wpisu ale czytam jeszcze 1 rozdział i idę spać ::)
OdpowiedzUsuńFajne :D zazdroszczę talentu do pisania c;
OdpowiedzUsuń