Rozdział 2
Rano
wstałam niczym zombie, byłam wyzuta z emocji i bardzo zdołowana.
Powoli się ubrałam, przygotowałam, skopiowałam CV. Dzisiaj miałam
przemierzyć Pokątną w poszukiwaniu jakiejkolwiek pracy. Zeszłam
do jadalni w „Dziurawym Kotle” i zjadłam śniadanie, które
przegotowała mi niejaka Miriel. Kobieta o miłym spojrzeniu, w
średnim wieku, niska, uprzejma. Ruszyłam w stronę wejścia na
rzeczoną ulicę. Wystukałam odpowiednie cegiełki i wkroczyłam w
tłum. Na pierwszy ogień poszedł sklep z eliksirami domowej roboty.
Godnie płatna praca. Budynek był wykonany z pomarańczowej cegły,
a nad drzwiami wisiał szyld głoszący :" eliksiry u Gandalfa".
Wnętrze było przytulne, żeby nie powiedzieć przytłaczająco.
Mnóstwo garnuszków, fiolek, plam i śladów po wybuchach. Wszędzie
unosił się zapach terpentyny i oleju lnianego, nie wiem czemu. Zza
kontuaru zawalonego pudełkami po chemikaliach, wyszedł najpewniej,
właściciel.
-Dzień
dobry. Ja w sprawie ogłoszenia. Czy nadal aktualne?- Wysoki
mężczyzna w bujnej, siwej fryzurze, zlustrował mnie uważnie.
-Nie
proszę pani, mamy już WYKWALIFIKOWANEGO pracownika.- Chciałam coś
powiedzieć, że jestem warta tej posady, że warto mnie przyjąć,
że nie pożałuje. W jednej chwili poczułam się bezwartościowa i
podła, nie zasługująca na uwagę. Zwiesiłam głowę, ale nie
poddawałam się. Było nieco gorzej gdy w kolejnych czterech
sklepach i firmach uzyskałam negatywną odpowiedź Wchodząc do
księgarni, wzięłam głęboki wdech.
-Dzień
dobry, ja w sprawie pani ogłoszenia, czy nadal jest aktualne?-
wysoka, starsza kobieta w okularach, zmrużyła oczy, by wyraźniej
mnie dostrzec.
-Och
kochaniutka! Oczywiście!- wykrzyknęła entuzjastycznie i klasnęła
z dłonie, podskakując lekko. Uśmiechnęłam się szeroko na myśl
o udanej wyprawie już pierwszego dnia. Niestety, życie miało
zupełnie inne plany względem mnie.- Teodor, Teodor! Chodźże
tutaj, mamy pracowniczkę!- gruby mężczyzna wyjrzał zza regału i
schował się z powrotem.
-Głupia
kobieto! Przecież wczoraj zatrudniliśmy Tobiasza! Kup sobie eliksir
na sklerozę.- staruszka zrobiła zdziwioną i lekko urażoną minę.
-Wybacz
skarbie, ale wygląda na to, że już mamy pracownika.- Powiedziała
zmartwionym i przepraszającym tonem. Odeszłam załamana. W
kolejnych, także mnie nie chcieli. Nie zdobyłam pracy. Na pokątnej,
ogromnej ulicy, nie było miejsca dla mnie. Czułam się zupełnie
odrzucona i niechciana.
Wróciłam
do Kotła w sam raz na porę kolacji. Tyle straconej energii na
nic... Pogoda na zewnątrz, zdawała kierować się moim
samopoczuciem. Niebo zasnute grafitowymi chmurami, zabierało
promienie słońca. Liście drzew łagodnie szumiały, a chłodnie
październikowe powietrze przypominało o nadchodzącej zimie. Nie
potrafiłam już wykrzesać z siebie, choćby knuta entuzjazmu. Owo
niebo, przypominało jego oczy, ten ból związany z wynikami testu
ciążowego... To uczucie pustki jaką po sobie zostawił...
Siorpiąc
po trochu rosół, przyniesiony przez Miriel podsłuchałam rozmowę,
czarodziei siedzących niedaleko.
-Słyszałeś
Wirginiuszu, że nasz drogi dyrektor Hogwartu potrzebuje nauczyciela
starożytnych run? Nasza droga Honorata zmarła tydzień temu.-
rozmowę zaczął ten w płaszczu i z szpiczastym nosem.
-Powiadasz?!
Przecież to trudne znaleźć nauczyciela w środku roku...- Moja
mózgownica, pracowała na najwyższych obrotach. Czy to możliwe,
że mogłabym uczyć w Hogwadzie? Czy to szansa od losu? Oby tak, nie
czekałam na nic więcej, wybiegłam, z hukiem rzucając łyżeczkę
do talerza. Wszyscy oglądali się za mną zdziwieni. Weszłam do
pokoju i naskrobałam szybko, list do profesora Dumberdora. Zawarłam
tam wyrazy, tego jak bardzo pragnę i potrzebuję tej pracy. Ostatnia
nadzieja, rozpaliła moje serce na nowo. Chciałam uczyć w
Hogwarcie.. Wymarzona praca dla mnie i... MOJEGO SEKRETU.
Dołączyłam
moje CV i wysłałam sowę. Nie mogłam dalej jeść, żołądek
wykonał obrót i chwilę potem klęczałam nad sedesem, zwracając
wszystko co zjadłam. Kiedy doszłam do siebie umyłam twarz i
położyłam się rozmyślając.
Jak
szybko nadejdzie sowa? Czy zechcą mnie przyjąć? Miałam w głowie
coraz bardziej wyraźny plan na przyszłość. Pojadę do Hogwartu,
każdą wypłatę będę skrupulatnie odkładać. Kiedy uzbieram
wystarczająca ilość- wyjadę. Gdzieś daleko. Będę żyła w
świecie mugoli. Razem z moim dzieckiem, zapewnię mu szczęśliwe
życie.
-Nie
pozwolimy się skrzywdzić. Prawda?- rzekłam w stronę ciszy. Wokoło
słychać było rozmowy i kłótnie, ludzi mieszkających obok. To
nie było miejsce dla mnie. „Dziurawy Kocioł” to sam dół...
Krople ulewy, bębniły o szybę. Drewniany dach skrzypiał i
warczał. I ja, pośród tego wszystkiego. Sama, jedyna, zgubiona i
potrzebująca. Teraz płaciłam za chwilę zapomnienia, ale przecież
nie mogłam narażać rodziców. Musiałam zacisnąć pięści i
ruszać dalej, do celu. Tak bardzo chciałam, żeby to wszystko się
nie wydarzyło...
Ciekawie
jak jest w Hogwarcie, czy coś się zmieniło? Czy są nowi
nauczyciele? Jak się czuje Hagrid? Jak wyglądają uczniowie, czy
nadal ci z Gryfndoru to najlepsi, a ze Slytherinu to sami idioci...
Odpłynęłam w ramiona morfeusza, po tym niezwykłym dniu.
Zapowiada się świetnie!:3
OdpowiedzUsuńKolejny bardzo fajny rozdział c: czytam dalej :)
OdpowiedzUsuńBardzo fajne. Przejrzyście napisane. Wciąga niemiłosiernie.
OdpowiedzUsuńWspaniałe po prostu wspaniałe <3<3<3
OdpowiedzUsuńCałuski Olcia ;*