Rozdział 4
Wszystkie
młode kobiety, oglądały się i zawzięcie szeptały między sobą,
co jakiś czas chichocząc. Rumieniły się obficie, ujawniając
swoje myśli i intencje. Zmieniały swój chód na bardziej zmysłowy
i nerwowo poprawiały sobie włosy, nakładając na twarz ,
uwodzicielski uśmiech.
Młody
bóg, szedł arogancko środkiem chodnika, z rękami w kieszeni.
Promienie popołudniowego słońca, rozświetlały jego blond włosy,
nadając mu jakiegoś anielskiego uroku. Na ustach miał niezawodny,
kpiący uśmiech i ten wdzięk, szyk w każdym kroku. Blondynki,
brunetki, rude, czarne. Wszystkie jak jedna, otaczały go,
spoglądając z niemą czcią i nadzieją w swoich młodych,
rozżarzonych oczach. Ten wpatrywał się w jakiś bliżej
nieokreślony punkt na horyzoncie, prezentując swoje oba profile. I
tak od zawsze, na jedno skinięcie, wiele z tych dziewcząt oddało
by swoje życie. Widziały w nim pięknego chłopaka, zresztą on w
sobie też. Niestety, obok tej maski, niedawno zaczęły pojawiać
się jakieś zarysy twarzy... Proces, który niewątpliwie zachodził
w młodym Malfoyu nie zadowalał go.
Jeszcze
jakiś czas temu wyciągnąłby, którąś z tłumu i spędziłby z
nią najbliższą noc, potem zostawił i napawał się jej
niezadowoleniem. Teraz sam pomysł dawał mu odczuć jakiś, potworny
niedosyt. Swoje żale i wątpliwości nauczył się topić w Ognistej
Whiskey, chociaż ostatnimi czasy nie zależało mu na tym czy to
akurat ten trunek. Mógł się upijać wszystkim, byle tylko uwolnić
się od powstającego w nim człowieczeństwa. Kuzynka Sarah, nigdy
nie miała talentu w eliksirach. Te jej wszystkie nagrody to nic...,
po prostu była ciamajdą i fajtłapą. Oczywiście gdy jej to
powiedział jej co sądzi, wyrzuciła go z jego własnego pokoju.
Przecież to ona nie potrafiła zmienić jego psychiki, tak, aby było
jak dawniej. „Nie! Przepraszam! Potrafi coś zrobić! Jeżeli
wliczyć w to, ten ból głowy po jej eksperymentach.”. Arystokrata
prychną, co spowodowało natychmiastową reakcję otaczających go
ludzi. „Mugole, to takie prymitywy.”. Pomyślał sobie, gdyby
ktoś na niego prychną, on prawdopodobnie, rzuciłby w niego
zaklęciem.
Powoli
niecierpliwił się własnymi myślami. „Miałeś nie myśleć o
tym Malfoy! Co z tobą?!”. Zatrzymał się nagle w przypływie
złości. Dzieciak idący za nim, nie przewidział czegoś takiego.
Wynikiem tego, było dość niemiłe zderzenie, biorąc pod uwagę,
że ten dzieciak był rosły i bynajmniej, nie chudy.
-Uważaj
jak łazisz, smarkaczu.- wysyczał do bruneta, patrząc na jego
zmieszanie z wyższością.
-Bardzo
pana przepraszam.- wysapał, zbierając pośpiesznie książki.
Uciekł w tłum. Malfoy przewrócił oczami, na znak tego, że
naprawdę nie wiedział co nim kierowało. Był ostatnio jakiś
drażliwy, niecierpliwy. Z wyraźną frustracją, machną różdżkę
i aportował się ze środka, mogolskiego Londynu, do swojej
posiadłości. Nie obchodzili go zabiegani mugole.
Jego
oczom ukazał się mały, średniowieczny zameczek, otoczony
kwitnącymi krzewami i pięknymi drzewkami. Podjazd i ścieżkę do
drzwi, znaczyły drobne, białe niczym śnieg kamyczki. Budowla była
koloru grafitu. Ogromny ogród z tyłu posiadłości, sprawiał
wrażenie raju. Duże, drewniane okna, nadawały uroku. Był po
prostu piękny i majestatyczny. Jak jego właściciel.
Nie
mieszkał w rodzinnym Malfoy Manor, ponieważ ministerstwo zagarnęło
jego ojcowiznę, jako pokrycie kosztów, oczyszczenia jego
przeszłości. Odszedł od Voldemorda, jakoś pomógł Pottreowi i
teraz ma czyste konto i jakąkolwiek przyszłość. W teorii
oczywiście, ludzie nadal patrzeli na niego jakby miał zaraz rzucać
Avadą, gdzie popadnie. Nie ufali mu, szeptali za placami. Jakoś to
znosił, nie mógł przecież się poddać, nadal był dumnym
Malfoyem, Draco Malfoyem.
Powolnym
krokiem, ruszył przez bramę, która otworzyła się, automatycznie,
wyczuwając obecność właściciela. Służba krzątała się
ustawiając meble, tam gdzie sobie życzył.
Wkroczył
do swojego biura, znajdującego się na drugim piętrze. Wszystko
tutaj było już gotowe. Biurko, regał, fotele, obrazy i oczywiście,
barek z trunkami. Z głupawym uśmiechem na ustach, podszedł do
szafki, otworzył butelkę i nalał sobie tylko troszeczkę.
Pół
godziny później...
Blaise,
wszedł do biura przyjaciela, bez zbędnych ogródek powiedział:
-Draco!
Co ty sobie myślisz? Wypad z tego bliura!- poleciało też kilka
zbędnych przekleństw. Niestety, przyjaciel był zbyt nieobecny, by
powiedzieć coś, oprócz mruczenia, by nie hałasował. Zammbini
westchną ciężko i biorąc blondyna pod pachę, skierował się do
kuchni. Posadził Malfoya na krześle, niczym marionetkę. Jego głowa
opadła ciężko na blat stołu. Sykną cicho.
-Sze
sze sza sze- usłyszał mruczenie. Oderwał się od szukania eliksiru
na kaca i zapytał.
-Co tam
mamroczesz?
-Chcesz
mnie zabić.- powiedział trochę bardziej wyraźnie i z wyraźną
irytacją.
-Nie
marudź, tylko pij, głupolu.- podetkną mu pod nos, flakonik z
magicznym, zbawiennym, cudownym ELIKSIREM NA K A C A. Wypił
wszystko duszkiem i mrukną z zadowoleniem witając trzeźwość
myślenia i zarazem żegnając ten potworny ból głowy. Chwilę
siedzieli w ciszy, ale Diabeł niecierpliwił się.
-Cholera!
Draco! Ty jutro nie idziesz do pracy?!- ten zmierzył go
przeszywającym wzrokiem, jakby mówiąc „Nie przypominaj mi!”
-Tak
idę- mierzył go swymi błękitnymi oczyma- a ciebie nie powinno to
obchodzić.- Normalny człowiek trzasną by drzwiami, albo trzasną
by go w twarz. Właśnie- NORMALNY. Ten kto był przyjacielem Draco
nie mógł być do końca normalny. W towarzystwie Dracona słowo
„normalny” nabierało zupełnie nowego znaczenia i stawało się
pojęciem względnym. Trudno się dziwić. Człowieka o tak złożonej
osobowości i tak sprzecznym charakterze, trudno byłoby określić
jednym słowem. Przynajmniej nikt dotychczas nie posiadał w sobie
takiej mocy. Jego przyjaciel, po prostu lubił Draco, bez jakiejś
chorobliwej potrzeby „objęcia” go rozumem. Dzięki temu ich
przyjaźń jeszcze trwała, a on cieszył się zdrowiem psychicznym w
nienaruszonym stanie.
-Jak
Dumbeldor skapnie się, że jesteś alkoholikie...
-Ja nie
jestem uzależniony!- Wydarł się na całe gardło.
-Draco!
Nie chcesz chyba stracić pracy?- uniósł brwi wyczekując
odpowiedzi, która musiała być tylko jedna.
-Wiesz,
że nie. Niech Albus się chrza...
-Malfoy!
Na Litość Boską! Życie ci niemiłe?- ten zrobił zabawną minę.
-Myślisz,
że staruszek założył mi podsłuch?- lekceważąco, przejechał
palcem po rogu stołu, zgarniając warstwę kurzu, powstałego, przez
przewożenie mebli.
-Może
nawet. Nie warto ryzykować.- Młody Arystokrata Wyczarował sobie
szklankę z wodą i upił łyk, przełykając głośno. Zawsze takie
eliksiry powodowały pragnienie. Niby kaca nie było, ale nie do
końca, cholerne niedojdy, nic dobrze nie zrobią. Odłożył picie i
leniwie drapał się po brodzie.
-Sprawdzałem,
dom. Nawet aurorzy wprowadzili te magiczne harty- dom czyściusieńki.
Zero podsłuchów, zero kamer.- Brunet wytrzeszczył na niego oczy w
wyrazie zdumienia.
-Ty,..
ty chcesz mi powiedzieć, że sprowadzałeś dom, aby usunąć
podsłuchy? Nadal twierdzisz, że nie masz kompleksów, ani nic w
ten deseń?- blondyn zrobił kwaśną minę.
-Ja
żadnych problemów nie mam. - dobitnie cedził każde słowo.
-Dobra,
już się tak nie nadymaj. - próbował załagodzić sprawę, nim
ZNOWU zniszczą kilka pięknych mebli i wybiją szyby.
-Mniejsza
o to.- machną lekceważąco dłonią- Rita Skeeter próbowała
zrobić ze mną, że tak powiem, wywiad bez mojej wiedzy i podrzuciła
mi kilka pluskiew. Nieprzyjemna rzecz, serio. Ta kobieta jest
opętana! W Mungu dziwili się, dlaczego te piekielne pluskwy,
trzymają się tak mocno. Chcieli je wyciąć razem ze skórą, ale
byłyby po tym potworne blizny. Jakoś w końcu je załatwili.-
Blaise siedział oniemiały, faktycznie, nie dziwił mu się.
Młodzieniec nie miał łatwego życia, odkąd jego rodzice trafili
do Azkabanu, a on sam wziął swoje życie we własne ręce.-
Blondyn ostentacyjnie zerkną na nieistniejący zegar na nadgarstku i
przeciągną się ziewając.- Blaise nie chciałbym być niemiły i
cię wyrzucać, ale wynocha.- Sam zainteresowany uśmiechną się do
siebie w duchu, bo dobrze wiedział już kilka minut temu, co zaraz
powie Draco.
-Jasne
Smoku. Nie pij nic już dzisiaj, nie spóźnij się do Hogwartu, masz
przecież lekcje.- ten nie kwapił się z odpowiedzią.
-Dzięki,
że przypomniałeś.- rzekł z przekąsem.
-Dobranoc,
chłopie, weź coś zrób z życiem.- poradził mu jak przyjaciel,
przyjacielowi.
-Dobrze
mamo, posprzątam pokój.- Diabeł nie wytrzymał i roześmiał się,
po czum odszedł w stronę bramy, od dworku.
Blondyn
odprowadził swojego najlepszego przyjaciela wzrokiem, w końcu
zamkną drzwi i ruszył, aby znieść spakowany kufer na dół. Potem
z ociąganiem, powoli gasząc wszystkie światła leniwie powłóczył
się do swojej sypialni. Padł na łóżko, zaskoczony tym, że tak
bardzo jest zmęczony. Wpatrywał się chwilę w migoczące niebo za
oknem i usną myśląc o tym, jak bardzo, musi być posłuszny innym.
Nie jest wolny i nigdy prawdopodobnie nie będzie. Jutro wraca do
swojej pracy-mimo-woli.
Bardzo fajne opowiadanie, zaczęłam czytać je od początku - stąd ten komentarz pod jedną z pierwszych notek. Masz ciekawy styl pisania, zawsze jestem bardzo ciekawa kolejnego rozdziału. Rzucił mi się tylko jeden błąd w oczy. W wyrazach kończących się na "Ł" często właśnie tej literki brakuje, np. zamiast "machnął lekceważąco dłonią" to "machną lekceważąco dłonią"
OdpowiedzUsuńWyłapałam 3 błedy powinno
OdpowiedzUsuńByć w kolorze grafitowym ,a nazwisko
Blaisea to Zabini i jeszcze czym na końcu
Ogólnie temat ok ,a te drobne pomyłki to
Każdemu się zdarzają
Fajny rozdział c; w końcu z perspektywy smoka :) czytam dalej ;)
OdpowiedzUsuń