sobota, 22 grudnia 2012

Rozdział 4



Rozdział 4


Wszystkie młode kobiety, oglądały się i zawzięcie szeptały między sobą, co jakiś czas chichocząc. Rumieniły się obficie, ujawniając swoje myśli i intencje. Zmieniały swój chód na bardziej zmysłowy i nerwowo poprawiały sobie włosy, nakładając na twarz , uwodzicielski uśmiech.
Młody bóg, szedł arogancko środkiem chodnika, z rękami w kieszeni. Promienie popołudniowego słońca, rozświetlały jego blond włosy, nadając mu jakiegoś anielskiego uroku. Na ustach miał niezawodny, kpiący uśmiech i ten wdzięk, szyk w każdym kroku. Blondynki, brunetki, rude, czarne. Wszystkie jak jedna, otaczały go, spoglądając z niemą czcią i nadzieją w swoich młodych, rozżarzonych oczach. Ten wpatrywał się w jakiś bliżej nieokreślony punkt na horyzoncie, prezentując swoje oba profile. I tak od zawsze, na jedno skinięcie, wiele z tych dziewcząt oddało by swoje życie. Widziały w nim pięknego chłopaka, zresztą on w sobie też. Niestety, obok tej maski, niedawno zaczęły pojawiać się jakieś zarysy twarzy... Proces, który niewątpliwie zachodził w młodym Malfoyu nie zadowalał go.
Jeszcze jakiś czas temu wyciągnąłby, którąś z tłumu i spędziłby z nią najbliższą noc, potem zostawił i napawał się jej niezadowoleniem. Teraz sam pomysł dawał mu odczuć jakiś, potworny niedosyt. Swoje żale i wątpliwości nauczył się topić w Ognistej Whiskey, chociaż ostatnimi czasy nie zależało mu na tym czy to akurat ten trunek. Mógł się upijać wszystkim, byle tylko uwolnić się od powstającego w nim człowieczeństwa. Kuzynka Sarah, nigdy nie miała talentu w eliksirach. Te jej wszystkie nagrody to nic..., po prostu była ciamajdą i fajtłapą. Oczywiście gdy jej to powiedział jej co sądzi, wyrzuciła go z jego własnego pokoju. Przecież to ona nie potrafiła zmienić jego psychiki, tak, aby było jak dawniej. „Nie! Przepraszam! Potrafi coś zrobić! Jeżeli wliczyć w to, ten ból głowy po jej eksperymentach.”. Arystokrata prychną, co spowodowało natychmiastową reakcję otaczających go ludzi. „Mugole, to takie prymitywy.”. Pomyślał sobie, gdyby ktoś na niego prychną, on prawdopodobnie, rzuciłby w niego zaklęciem.
Powoli niecierpliwił się własnymi myślami. „Miałeś nie myśleć o tym Malfoy! Co z tobą?!”. Zatrzymał się nagle w przypływie złości. Dzieciak idący za nim, nie przewidział czegoś takiego. Wynikiem tego, było dość niemiłe zderzenie, biorąc pod uwagę, że ten dzieciak był rosły i bynajmniej, nie chudy.
-Uważaj jak łazisz, smarkaczu.- wysyczał do bruneta, patrząc na jego zmieszanie z wyższością.
-Bardzo pana przepraszam.- wysapał, zbierając pośpiesznie książki. Uciekł w tłum. Malfoy przewrócił oczami, na znak tego, że naprawdę nie wiedział co nim kierowało. Był ostatnio jakiś drażliwy, niecierpliwy. Z wyraźną frustracją, machną różdżkę i aportował się ze środka, mogolskiego Londynu, do swojej posiadłości. Nie obchodzili go zabiegani mugole.

Jego oczom ukazał się mały, średniowieczny zameczek, otoczony kwitnącymi krzewami i pięknymi drzewkami. Podjazd i ścieżkę do drzwi, znaczyły drobne, białe niczym śnieg kamyczki. Budowla była koloru grafitu. Ogromny ogród z tyłu posiadłości, sprawiał wrażenie raju. Duże, drewniane okna, nadawały uroku. Był po prostu piękny i majestatyczny. Jak jego właściciel.
Nie mieszkał w rodzinnym Malfoy Manor, ponieważ ministerstwo zagarnęło jego ojcowiznę, jako pokrycie kosztów, oczyszczenia jego przeszłości. Odszedł od Voldemorda, jakoś pomógł Pottreowi i teraz ma czyste konto i jakąkolwiek przyszłość. W teorii oczywiście, ludzie nadal patrzeli na niego jakby miał zaraz rzucać Avadą, gdzie popadnie. Nie ufali mu, szeptali za placami. Jakoś to znosił, nie mógł przecież się poddać, nadal był dumnym Malfoyem, Draco Malfoyem.
Powolnym krokiem, ruszył przez bramę, która otworzyła się, automatycznie, wyczuwając obecność właściciela. Służba krzątała się ustawiając meble, tam gdzie sobie życzył.
Wkroczył do swojego biura, znajdującego się na drugim piętrze. Wszystko tutaj było już gotowe. Biurko, regał, fotele, obrazy i oczywiście, barek z trunkami. Z głupawym uśmiechem na ustach, podszedł do szafki, otworzył butelkę i nalał sobie tylko troszeczkę.
Pół godziny później...

Blaise, wszedł do biura przyjaciela, bez zbędnych ogródek powiedział:

-Draco! Co ty sobie myślisz? Wypad z tego bliura!- poleciało też kilka zbędnych przekleństw. Niestety, przyjaciel był zbyt nieobecny, by powiedzieć coś, oprócz mruczenia, by nie hałasował. Zammbini westchną ciężko i biorąc blondyna pod pachę, skierował się do kuchni. Posadził Malfoya na krześle, niczym marionetkę. Jego głowa opadła ciężko na blat stołu. Sykną cicho.
-Sze sze sza sze- usłyszał mruczenie. Oderwał się od szukania eliksiru na kaca i zapytał.
-Co tam mamroczesz?
-Chcesz mnie zabić.- powiedział trochę bardziej wyraźnie i z wyraźną irytacją.
-Nie marudź, tylko pij, głupolu.- podetkną mu pod nos, flakonik z magicznym, zbawiennym, cudownym ELIKSIREM NA K A C A. Wypił wszystko duszkiem i mrukną z zadowoleniem witając trzeźwość myślenia i zarazem żegnając ten potworny ból głowy. Chwilę siedzieli w ciszy, ale Diabeł niecierpliwił się.

-Cholera! Draco! Ty jutro nie idziesz do pracy?!- ten zmierzył go przeszywającym wzrokiem, jakby mówiąc „Nie przypominaj mi!”
-Tak idę- mierzył go swymi błękitnymi oczyma- a ciebie nie powinno to obchodzić.- Normalny człowiek trzasną by drzwiami, albo trzasną by go w twarz. Właśnie- NORMALNY. Ten kto był przyjacielem Draco nie mógł być do końca normalny. W towarzystwie Dracona słowo „normalny” nabierało zupełnie nowego znaczenia i stawało się pojęciem względnym. Trudno się dziwić. Człowieka o tak złożonej osobowości i tak sprzecznym charakterze, trudno byłoby określić jednym słowem. Przynajmniej nikt dotychczas nie posiadał w sobie takiej mocy. Jego przyjaciel, po prostu lubił Draco, bez jakiejś chorobliwej potrzeby „objęcia” go rozumem. Dzięki temu ich przyjaźń jeszcze trwała, a on cieszył się zdrowiem psychicznym w nienaruszonym stanie.

-Jak Dumbeldor skapnie się, że jesteś alkoholikie...
-Ja nie jestem uzależniony!- Wydarł się na całe gardło.
-Draco! Nie chcesz chyba stracić pracy?- uniósł brwi wyczekując odpowiedzi, która musiała być tylko jedna.
-Wiesz, że nie. Niech Albus się chrza...
-Malfoy! Na Litość Boską! Życie ci niemiłe?- ten zrobił zabawną minę.
-Myślisz, że staruszek założył mi podsłuch?- lekceważąco, przejechał palcem po rogu stołu, zgarniając warstwę kurzu, powstałego, przez przewożenie mebli.
-Może nawet. Nie warto ryzykować.- Młody Arystokrata Wyczarował sobie szklankę z wodą i upił łyk, przełykając głośno. Zawsze takie eliksiry powodowały pragnienie. Niby kaca nie było, ale nie do końca, cholerne niedojdy, nic dobrze nie zrobią. Odłożył picie i leniwie drapał się po brodzie.

-Sprawdzałem, dom. Nawet aurorzy wprowadzili te magiczne harty- dom czyściusieńki. Zero podsłuchów, zero kamer.- Brunet wytrzeszczył na niego oczy w wyrazie zdumienia.
-Ty,.. ty chcesz mi powiedzieć, że sprowadzałeś dom, aby usunąć podsłuchy? Nadal twierdzisz, że nie masz kompleksów, ani nic w ten deseń?- blondyn zrobił kwaśną minę.
-Ja żadnych problemów nie mam. - dobitnie cedził każde słowo.
-Dobra, już się tak nie nadymaj. - próbował załagodzić sprawę, nim ZNOWU zniszczą kilka pięknych mebli i wybiją szyby.
-Mniejsza o to.- machną lekceważąco dłonią- Rita Skeeter próbowała zrobić ze mną, że tak powiem, wywiad bez mojej wiedzy i podrzuciła mi kilka pluskiew. Nieprzyjemna rzecz, serio. Ta kobieta jest opętana! W Mungu dziwili się, dlaczego te piekielne pluskwy, trzymają się tak mocno. Chcieli je wyciąć razem ze skórą, ale byłyby po tym potworne blizny. Jakoś w końcu je załatwili.- Blaise siedział oniemiały, faktycznie, nie dziwił mu się. Młodzieniec nie miał łatwego życia, odkąd jego rodzice trafili do Azkabanu, a on sam wziął swoje życie we własne ręce.- Blondyn ostentacyjnie zerkną na nieistniejący zegar na nadgarstku i przeciągną się ziewając.- Blaise nie chciałbym być niemiły i cię wyrzucać, ale wynocha.- Sam zainteresowany uśmiechną się do siebie w duchu, bo dobrze wiedział już kilka minut temu, co zaraz powie Draco.
-Jasne Smoku. Nie pij nic już dzisiaj, nie spóźnij się do Hogwartu, masz przecież lekcje.- ten nie kwapił się z odpowiedzią.
-Dzięki, że przypomniałeś.- rzekł z przekąsem.
-Dobranoc, chłopie, weź coś zrób z życiem.- poradził mu jak przyjaciel, przyjacielowi.
-Dobrze mamo, posprzątam pokój.- Diabeł nie wytrzymał i roześmiał się, po czum odszedł w stronę bramy, od dworku.

Blondyn odprowadził swojego najlepszego przyjaciela wzrokiem, w końcu zamkną drzwi i ruszył, aby znieść spakowany kufer na dół. Potem z ociąganiem, powoli gasząc wszystkie światła leniwie powłóczył się do swojej sypialni. Padł na łóżko, zaskoczony tym, że tak bardzo jest zmęczony. Wpatrywał się chwilę w migoczące niebo za oknem i usną myśląc o tym, jak bardzo, musi być posłuszny innym. Nie jest wolny i nigdy prawdopodobnie nie będzie. Jutro wraca do swojej pracy-mimo-woli.  

3 komentarze:

  1. Bardzo fajne opowiadanie, zaczęłam czytać je od początku - stąd ten komentarz pod jedną z pierwszych notek. Masz ciekawy styl pisania, zawsze jestem bardzo ciekawa kolejnego rozdziału. Rzucił mi się tylko jeden błąd w oczy. W wyrazach kończących się na "Ł" często właśnie tej literki brakuje, np. zamiast "machnął lekceważąco dłonią" to "machną lekceważąco dłonią"

    OdpowiedzUsuń
  2. Wyłapałam 3 błedy powinno
    Być w kolorze grafitowym ,a nazwisko
    Blaisea to Zabini i jeszcze czym na końcu
    Ogólnie temat ok ,a te drobne pomyłki to
    Każdemu się zdarzają

    OdpowiedzUsuń
  3. Fajny rozdział c; w końcu z perspektywy smoka :) czytam dalej ;)

    OdpowiedzUsuń