Rozdział 5
Leżałam
na skrzypiącym łóżku, wciśnięta w brudną pościel. Dłonie
ułożone po bokach w zupełnym nieładzie, plątały się włosami,
a stopy zwisały nad ziemią. Wicher niemalże porywał pobliskie,
wysokie Topole Włoskie, ich liście szumiały równomiernie. Czarne
niczym atrament, chmury, wisiały nisko nad ziemią. Co jakiś czas
wiatr wyrywał z nich jakąś kroplę deszczu i rzucał ją na szybę,
lub na jakiegoś, Bogu ducha winnego, przechodnia. Pogoda nie
sprzyjała uśmiechom i zabawom, mimo to mały Vlad, latał po całym
„Dziurawym Kotle” ze swoim zestawem ołowianych żołnierzy.
Tylko
ja tak leżałam, szczerząc się do sufitu, a właściwie, do plamy
bliżej nieokreślonego pochodzenia, znajdującej się właśnie na
nim. Łzy bezceremonialnie płynęły żywym potokiem, po moich
policzkach. W ręku mięłam mokrą i pogiętą odpowiedz z Hogwartu.
Czytałam ją tak długo i tyle razy, dopóki łzy nie zamoczyły jej
tak, że nie można było już nic odczytać. Mrużyłam oczy z
radości. Całe serce kuł nieznany dotąd, prąd bezbrzeżnej
uciechy.
„Pani
podanie zostało pozytywnie rozpatrzone”
To
fragment, który pamiętałam najlepiej. Byłam pewna, że gdybym
miała napisać to co pamiętam najniewyraźniej z całego życia to
byłoby, właśnie to zdanie. Jutro miał zjawić się po mnie jakiś
pracownik, by zaprowadzić mnie do świstoklika, który przeniesie
mnie do miejsca mojej nowej pracy.
W moim
wraku serca, nie mieścił się fakt, iż już jutro będzie mi, to
znaczy nam, o wiele lepiej. Za kilka miesięcy, może jeszcze przed
porodem, będę już z daleka stąd. Jeszcze kilka miesięcy, a moje
dziecko wychowa się bezpiecznie, tam gdzie ten potwór nas nie
znajdzie. Z całej duszy nienawidziłam Dracona, to przez niego to
całe piekło. Uciekłam z domu, paląc za sobą mosty, oderwałam
się od przyjaciół, pożegnałam z wygodami i beztroską. Może
nadejdzie taki czas, gdy zapłaci mi za to wszystko... Na razie
musiałam się zadowolić samym planem ucieczki, niemal idealnym. Bo
co mogło mi stanąć na przeszkodzie? Przecież na dodatek, nie będę
miała go okazji spotkać, przez długi czas, bo przecież z Hogwartu
nie można tak sobie co chwila, znikać.
Ciekawe
co robią moi rodzice? Ledwo ta myśl przemknęła przez zamroczony
mózg, łzy wezbrały w oczach. Często jako uczennica z uśmiechem
na ustach wyobrażałam sobie jak Jane i Harryson Granger, stoją
przed regałem na moje nagrody i zdjęcia i patrzą na to wszystko
wspominając mnie. Teraz na pewno nie wspominali. Teraz po prostu
byli w pracy, albo odsypiali.
Tym
razem łzy były gorzkie, nieprzyjemne. Znajomy ucisk w gardle,
blokował oddech. Zamknęłam oczy myśląc o Hogwardzie. „Nie myśl
o przeszłości, jest; tu i teraz, nie ma; wczoraj”. Uspokoiłam
się i wiedziona szalonym głodem, zeszłam do jadalni. Siadając na
drewnianej ławie, pochwyciłam w dłoń egzemplarz „proroka
codziennego”. Nic się nie działo, gdzieniegdzie jakiś artykuł o
skandalach, albo plotkach. Minęły czasy kiedy to każdy dzień
przynosił kolejny pasjonujący artykuł o wyczynach Harrego Pottera
Już nie było Świętej Trójcy... był tylko; Harry, Ron, Hermiona.
Pierwszy rok po tryumfie, było ciężko, jednak teraz już wszystko
wracało do normy, ofiary bitwy pozostawały barwnymi figurami na
kartach Historii Magii. Wspomnienie o nich, już nie bolało tak
bardzo. Ludzie wspólnymi siłami uporali się z tym co przyniósł
nowy powiew wolności.
W
spokoju konsumowałam jakieś dziwne danie, nieokreślonego
pochodzenia. Szczerze nie zastanawiałam się nad jego smakiem, ani
konsystencją, zjadałam nerwy.
-Granger,
uspokój się, przecież nie masz co wariować, luz, będzie dobrze.
Przecież wszystko musi być dobrze. Jak w bajce- będzie szczęśliwy
koniec..- Na potwierdzenie tych słów zarżałam wściekle, co miało
być śmiechem, ale dopiero po chwili zrozumiałam, że szeptałam te
słowa, zamiast je myśleć. Kiedy dźgnęłam widelcem talerz, który
wydał przy tym przeszywający jęk, spostrzegłam, że zjadłam już
wszystko. Wytarłam usta serwetką i dziękując Miriel, poszłam na
górę, do swojego pokoju. Usiadłam po turecku na podłodze, pod
oknem i oddałam się wielkim planom i drobnym błahostką.
Przemyślałam każdy fragment mojego życia, ale tak naprawdę to
wszystko było jak jakiś wielki żart. Nic nie było ważne. Do tego
w głowie miałam potworny zamęt, a myśli uciekały równie szybko,
jak je pochwyciłam. Czas się wziąć za siebie. Wstając wydałam z
siebie westchnienie, na poły tęskne, na poły radosne. Powoli
snułam się od ściany, do ściny zbierając rzeczy osobiste.
Pergaminy, kilka bluzeczek z banana republic, wiele innych elementów
garderoby, żadnych zdjęć, muszę zapomnieć jak Oni wyglądali.
Muszę usunąć Ich ze swojej pamięci. Z drugiej strony bałam się,
że zapomnę śmiechu Rona, zabawnie uniesionych brwi Harrego pod
tytułem : „Bo ja jestem Wybrańcem”, błyszczących oczu Giny,
tego jak cały Gryfindor świętował wygrany mecz. To wszystko to
moja tożsamość..., którą muszę zmienić. Wspomnienia tylko
utrudnią cała sprawę, nie przywrócą mi ich. Ta loteria już
dawno została przegrana. Nie chcąc siedzieć tych ostatnich godzin
tutaj, ubrawszy się ciepło, udałam się w kierunku parku.
Idąc
ciemnymi uliczkami, oświetlonymi jedynie przez stare latarnie,
zastanawiałam się nad rzeczami, o które nie podejrzewałabym
siebie jeszcze jakiś czas temu. Takich myśli niemalże wstydziłam
się przed samą sobą. Myślałam o tym, jak będzie wyglądać mój
nowy domek w Portugalii, jak piękne będą tam zachody słońca,
jaka pogoda będzie tam latem, jak wygląda niebo w nocy, jak brzmi
spokojny szept morza? Ciekawe jak będzie wyglądało moje dziecko,
choć będę je kochała ponad wszystko, nie chciałabym, aby nadto
przypominało ojca. Chłopiec, bo byłam coraz bardziej pewna, że to
chłopiec, podobny do mojego ojca, będzie przypominał mi o tym co
utraciłam, ale nie będzie przygnębiał. Dziecko podobne do Niego,
przypominałoby mi o tym co tak bardzo mnie skrzywdziło, ale zawsze
będzie kochane przeze mnie, jak nikt dotąd.
Wokoło
mnie cicho szemrał wiatr w koronach drzew, kilka gwiazd, wychodziło
znad grafitowych chmur, wraz z świecącym rogalem. To wszystko
pozwalało duszy unieść się gdzieś daleko, w przestrzeń. Czułam,
że zaczynam żyć, że wreszcie coś zaczyna nabierać sensu.
***
Rozsiadł
się przy biurku, natychmiast po tym, jak skończył się
rozpakowywać. Znowu czuł się stłamszony, jak w więzieniu, ale
nie miał wyboru. Pewnego razu, facet z ministerstwa zaskakując go w
„Dziurawym Kotle” oznajmił mu „delikatnie”, że powinien
objąć tą posadę i KROPKA. Koniec dyskusji, jeżeli chce dalej
być wdrażanym w życie przez Ministerstwo. To nazywało się chyba
jakoś... Właśnie; „Projekt Resocjalizacji Byłych Śmierciożerców
i Przestępców Magicznie Uzdolnionych”. Nie myślał, że kiedyś
będzie częścią projektu, a już w ogóle, będzie OBJEKTEM
projektu. To mocno godziło w jego dumę, ale w dzisiejszych czasach,
nikt nie liczy się z tak znakomitymi ludźmi jak On! Draco Malfoy!
Musiał się jakoś dostosować, odczekać te kilka latek i ZWIAĆ
STĄD!
Biorąc
do ręki kawałek pergaminu i pióro, zaczął kreślić na mim
słowa, które miały być listem do Blaisa. Przyjaciel żądał
cotygodniowych relacji z tego co się Tam dzieje i czy z Draco,
wszystko w porządku, jeżeli w ogóle w jego przypadku można
stosować określenie „w porządku”. Napisał o tym jak bardzo
nienawidzi tutaj być, jak bardzo nie chce jutro pracować, że ta
noc jest o wiele za krótka, że nienawidzi go za mus marnowania jej
na pisanie do Zammbiniego. List jak każdy inny napisany przez Draco,
nie miał nigdy wyczucia kiedy mówi się pewne rzeczy, a kiedy
wypada milczeć. Może to przez to, że jest jedynakiem? To nadawało
mu pewnej wyjątkowości; choćby nie wiadomo jak bolesna byłaby
prawda, to zawsze powie prawdę.
Jego
przyjaciel wiedział o tym i cenił to bardzo. Mało kto tak znał
się nawzajem jak ta dwójka.
robisz wiele błędów, np powinno być: Hogwarcie, Zabiniego, i parę innych, ale zapowiada się dobrze, gdy jestem na tym rozdziale (:
OdpowiedzUsuńNo nic do dodania nie mam
OdpowiedzUsuńRozdział ciekawy ~Czarna
Ciekawy c; czytam dalej ;)
OdpowiedzUsuń