poniedziałek, 7 stycznia 2013

Rozdział 14



Rozdział 14



 W porze obiadu, w czasie wakacji, oraz przed rozpoczęciem nauki w Hogwarcie, rodzinny dom Draco zamieniał się w istne królestwo smaków. Jedną rzeczą, której nie wykonywały skrzaty domowe, było gotowanie. Robił to natomiast mały sztab kucharzy. Za swoje usługi brali one tak słone pieniądze, że jedzenie wprost NIE MOGŁO nie być bajeczne. Jednak ten fakt nie przeszkadzał nikomu w cieszeniu się smakiem. Cieszenie po Malfoyowsku wyglądało oczywiście dość szkaradnie, niszcząc malującą się w młodym Draco, definicję uciechy. W rzeczy samej, cieszenie się było brakiem, a raczej ograniczeniem krzywienia się i ofukiwania wszystkiego dookoła, a także milczeniem. Takie radosne milczenie w domu Malfoyów.

Po tym, jak ojciec o mało nie zabił matki, zakazując jej „frywolnego” wychowywania syna, nic już nie było takie samo. Draco, światopogląd, Narcyza. Wszyscy ugięli się pod siłą terroru Luciusza. Tylko posiłki spędzali wspólnie, starając się nic nie mówić, a w szczególności nie kłócić. Z czasem takich sytuacji było coraz mniej. Luciusz oddawał się coraz bardziej sprawom Czarnego Pana, co przyczyniało się do coraz to bardziej napiętej atmosfery w domu. Młody dziedzic Malfoyów zaczął dorastać. Buntował się przeciw masie rzeczy, a w szczególności przeciw z góry założonemu planu na resztę jego życia. Początkowo jedynie w duchu i w dodatku nie zawsze, odczuwał ten bunt, jednak po jakimś czasie zdecydował się, że nie będzie poddany, nawet gdyby miał zginąć. Wtedy właśnie został zaszantażowany i poznał wartość jaką przedstawia dla niego, mimo licznych wad, ta imitacja rodziny. Bezduszny ojciec. Zastraszona matka. Nienormalny syn. Jednak w taki sposób Voldemort posiadł nad nim władzę. Mało kto słyszał o tej historii. Większość skupiła się na historiach poległych, Przewspaniałej Trójcy i innych „dobrych” bohaterów. Nikt nie zajmował się Śmierciożercami. Pierwszą osobą, jaka usłyszała tą opowieść była Hermiona.
Tak – tej nocy, której dziewczyna straciła swoją niewinność, dużo jej o sobie opowiadał. Dowiedziała się też tego, iż matka Draco zmarła niecały tydzień po Wielkiej Bitwie, na skutek jakiejś klątwy. Ostatnie słowa jakie wypowiedziała do swego syna brzmiały niedorzecznie i pouczająco.
-Synu, nie będę przepraszać, bo nie zdążysz mi wybaczyć. Tylko proszę cię o jedno;
uciekaj od tego, zostaw to bez skrupułów. Nikt nie będzie cię winił.

-Od czego mam uciec? - zapytał poważnie zbity z tropu.
-Od wszystkiego. Od wszystkiego czego cię uczyliśmy. Nie ważne co zrobią, jak bardzo będą cię teraz nienawidzić, nie pokazuj im złości. Jesteś dobry. Ty to wiesz i ja to wiem. W zupełności wystarczy.

Tak z grubsza wyglądała ich ostatnia rozmowa. Przyziemne pytania sceptycznego chłopaka i górnolotne, dwuznaczne i metaforyczne odpowiedzi umierającej kobiety. Jednak odczuwał pustkę po rodzinie, po wspólnych obiadach i dawnym życiu, chociaż nie chciałby do niego wrócić. Wypełniał polecenie matki. Na początek pozwolił Ministerstwu na takie eksperymenty względem niego, potem pozwolił zaprosić się na imprezę u Pottera. Nie wiedział, czy noc z Granger, dziewczyną, która zawiązała na jego szyi sznurek z napisem „własność Granger” przez kilka wspólnych chwil, w dodatku będą pijaną. Tak pijaną, aby nie pamiętać niczego z ich wspólnego grzechu.
Tak więc zmieniał się. Znosił złorzeczenia i zgryzotę obcych ludzi. Brnął przez życie samotnie, walcząc z Ministerstwem i całym światem, w międzyczasie starając się zapomnieć o Hermionie. Po latach codziennego widywania dziewczyny, nagle zaczęło mu jej brakować. Niesamowitego światła, jakie roztaczała wokół siebie, denerwującego optymizmu i kilku rzeczy, o których nie miałby pojęcia, gdyby nie zjawił się na zabawie Pottera. Teraz było ciężej. Przekonywał się, że to po prostu sympatia do dziewczyny na tle przeszłości. Niestety coraz częściej nawiedzały go myśli niechciane. Dlaczego tak często zadawał sobie pytanie, czy dziecko znajdujące się pod sercem tej czarownicy, nie jest jego potomkiem?

A teraz? Cóż teraz robił? Właśnie zmniejszał temperaturę dla gotującego się makaronu, który swoją drogą, był bardzo nieprzyjemnym przeciwnikiem. Bulgotał, skwierczał i nie zachowywał się jak grzeczny makaron. Nagle z tył niego przemknął cień. Odwrócił się i popatrzył na niższą od niego o głowę, brunetkę. Miała na sobie wygodne, czarne spodnie i duży, kremowy sweter, który sięgał niemal do kolan dziewczyny i stanowił klasyczny przykład ubrań ciążowych.

-Draco... czy ty właśnie... - skazała na wyciekającą z garnka wodę, kuchnię w „nieładzie” i fartuch kuchenny w małe kremowe babeczki, zawieszony na szyi Malfoya. - … może gotujesz? - wydusiła z siebie, najwidoczniej zastanawiając się czy czynność przez niego wykonywana, kwalifikuje się pod miano gotowania.
-Tak. - odparł z rezygnacją jednocześnie wyjmując kilka misek i patelnię.
-Mogę spytać dlaczego, czy będzie to zbyt bolesne? - z wrażenia spojrzał na nią. Ta dziewczyna w najpogodniejszy w świecie sposób, naigrywała się z niego.
-Założyłem się z Blaisem, który z nas lepiej gotuje. Niestety okazało się, że ten zakład niesie za sobą konieczność... - wyjął skostniały kawałek mięsa z lodówki. - no, gotowania. Kiedy dwa tygodnie temu, byłem u Zabiniego, okazało się, że obrzydliwiec, świetnie gotuje. - zakończył wyjmując z szuflad kolejne przedmioty i przyprawy. Taka odpowiedz wydawała się logiczna dla Hermiony. Zaczęła przyglądać się jego poczynaniom. Tymczasem Draco odmroził wieprzowinę, machnięciem różdżki i począł kroić ją nieodpowiednim nożem. Hermiona przemknęła obok niego bezszelestnie, otworzyła szafkę, wyjęła z niej ostry nóż i zamieniła go, na ten, który w ręce dzierżył blondyn. Sama spróbowała uspokoić kipiącą i wylewającą się wodą z garnka, w którym znajdował się makaron.
-Nie patrz się tak, tylko rób co tam chcesz zrobić. - upomniała, zamierającego w bezruchu mężczyznę. Po chwilowej walce udało się uratować makaron i pomoc okazała się już zbędna. Dziewczyna usiadła na krześle barowym, przy wysepce kuchennej. Obserwowała jego precyzyjne i wprawne ruchy, jego blond włosy, opadające na czoło oraz błękitno-szare oczy błądzące czasami w jej kierunku. Kiedy po niecałej godzinie danie było gotowe i pozostawało nakrycie do stołu oraz oczekiwanie na Blaisa, szatynka poczuła dumę, której się wstydziła. Była dumna, że właśnie on jest ojcem jej dziecka i właśnie jej dziecko będzie do niego podobne.
Draco sprzątnął kuchnię za pomocą kilku sprawnych zaklęć, a potem wyjął komplet sztućców dla trzech osób, oraz talerze wraz z lampkami wina. Na stół nałożył karminowy obrus i ustawił dwa bliźniacze, podwójne świeczniki. Hermiona nie chcąc być dłużej nieprzydatna, chwyciła dość ciężką, zastawę stołową, ale gdy próbowała je podnieść, podszedł Draco i z zawadiackim uśmieszkiem, wręczył jej kryształowe lampki, natomiast sam nakrył do stołu pozostałe części.

Po jakimś czasie wreszcie przyszedł mężczyzna, przez którego DRACO MALFOY gotował (prawie) sam. Hermiona poczuła się, jakby była jedną z aktorek odgrywających chorą rolę, w równie nienormalnej sztuce. Przyszedł Blaise, przyniósł wino, przywitał się z wszystkimi, żartował z kuchni Draco. Wszystko było idealne. Tylko oni wiedzieli, że tak nie jest. Amatorski kucharz był byłym Śmierciożercą, odbierał życie niewinnym ludziom, a teraz nie miał własnego życia. Uroczy gość miał na sumieniu dziesiątki kobiet, które uwodził i zostawiał, aby udowodnić sobie swoją potęgę, ostatnie lata dla własnego dobra trzymał się z dala od każdej kobiety, aby zerwać ze straszną przeszłością. Śliczna szatynka, której uśmiech świecił najjaśniej, była „dziewczyną na jedną noc”, tej właśnie nocy straciła niewinność, a „zyskała” potomka, ukrywała ten fakt przed pewnym Amatorskim Kucharzem, w rzeczywistości bała się o swoją nadszarpniętą dumę i poczucie własnej wartości. Tylko w samotności przyznawała się, że myśli o sobie jak o zwykłej dziwce.

-Co tam Granger? Masz zamiar tyć tak cały czas, czy kiedyś przestaniesz? - zażartował Zabini, co zostało nagrodzone szczerym śmiechem szatynki.
-Blaise, Blaise, Blaise... spójrz prawdzie w oczy. Ty po prostu jesteś szalenie zazdrosny o moją figurę. - odbiła piłeczkę z niewinnym uśmiechem, splatając razem dłonie pod brodą i opierając łokcie po bokach talerza.
-Och... Nie może być! Odkryłaś mój sekret. - wykrzyknął teatralnym tonem brunet. - Ta wieść nie może opuścić tego domu, bo będę zmuszony nasłać na was moich ludzi - dodał złowróżbnym tonem, mrużąc tajemniczo oczy.
         -Spokojnie dzieci. - ostudził ich Draco. - jestem zmuszony to przerwać, nim wyjmiecie różdżki. - posłał przy tym czarujący uśmiech Hermionie, która zarumieniona natychmiast upiła spory łyk wody.

Gdzieś między przyjściem Blaisa, a pierwszy pozornie niewinnym ukłuciem w podbrzuszu, Hermiona poczuła się głupio, sztucznie i nieswojo. Paradoksalnie nie chciała dać po sobie poznać tego, jak strasznie męczy ją ów ból. Dopiero kiedy kolejna jego fala wstrząsnęła jej ciałem, zacisnęła zęby i wydała z siebie syczący odgłos, kuląc się na krześle. „Granger, coś się dzieje?” - tak brzmiało pytanie zdębiałego Blaisa. Draco o nic nie pytał. Po prostu wziął Hermionę na ręce, co było zaskakująco łatwe i wybiegł za granicę swej posiadłości, tam mógł teleportować się do szpitala. Jeżeli o samą Hermionę chodzi, to dziewczyna nie chciała jego dotyku, przejęcia, wzroku, jednak ból odebrał jej możliwość odmowy.

Kilka godzin później Hermiona leżała nieprzytomna wprowadzona w sztuczny sen, na szpitalnym łóżku. Podano jej tak wiele leków, a wokoło jej łóżka stało tak wiele osób, że nie sposób było zliczyć wszystkie te zjawiska. Pytania zadane przed zaśnięciem nie niepokoiły. Ból ustąpił, a stworzenie, które teraz rosło pod jej sercem, nadal żyło. W zasadzie tylko tyle potrzebowała. Co do pytań... Były rutynowe.
-Kiedy poczuła pani ból? Jak mocny on był? Narastał szybko? Czy odczuwała pani inne niepokojące objawy, jak tępy ból głowy, dolegliwości trawienne? Czy chce pani kogoś powiadomić? Kiedy była pani na badaniach? Czy pani zawód, naraża panią na wysiłek fizyczny?

Lekkie pytania nie zmieniały faktu, iż była strasznie zmęczona i przerażona. Jednak diagnoza miała być wystawiona następnego dnia.

-Smoku, przejmujesz się? - zapytał Zabini widząc jak Draco nerwowym krokiem przemierza korytarz wzdłuż i wszerz. Było tu bardzo sterylnie, przeważała biel i błękit, a dające białe światło, lampy wpuszczone w sufit, nadawały charakterystecznej atmosfery „szpitalnej”.
-Nie - odpowiedział złowrogim tonem.
-Jeżeli to twoje jedzenie? - zapytał naiwnie Blaise. - Miałeś się zaśmiać. - wypomniał brunet.
-Mam dla ciebie misję - wypalił Malfoy mierzwiąc sobie włosy. - Jedź gdzieś i kup owoce, dużo owoców - polecił niecodziennym tonem.


Obudziłam się za sprawą jakiegoś eliksiru. Obok mnie natychmiast znalazł się magomedyk. Kobieta usiadła obok mojego łóżka i uśmiechnęła się szeroko.

-Dzieńdobry, panno Granger. Jak samopoczucie? - zapytała mnie radosnym tonem. Jej zielone oczy wpatrywały się we mnie, a brązowe kosmyki spięte w wysoką kitkę, kołysały się wesoło.
-Dobrze. Czy teraz dowiem się co mi dolega? - zapytałam drżącym głosem, rozglądając się po sterylnej sali.
-Oczywiście. Nic pani nie jest. Możliwe, że to oddziaływanie stresu, albo przemęczenie. Nie doszło do żadnych sytuacji zagrażających ciąży. Maluszek jest zdrowy i szybko rośnie. - Oznajmiła niczym najlepszą rzecz na świecie.
Odetchnęłam głęboko i oparłam się wygodnie o poduszkę. Tymczasem kobieta odmierzyła leki i podała kilka eliksirów.
-Czy chce pani z kimś porozmawiać? Na pewno. Po prawdzie powiedzieliśmy pani małżonkowi, iż wszystko jest dobrze, ale zapewne chciałby usłyszeć to z pani ust - po raz kolejny, obdarzyła mnie ciepłym uśmiechem.
-O czym pani mówi? Nie mam męża. - taka deklaracja bardzo zaskoczyła medyczkę.
-Wysoki, przystojny, wredny dla personelu, obraził mnie dwa razy, do tego siedział tu, obok pani całą noc i przyniósł owoce. - Na dowód swojej racji, wskazała duży kosz owoców leżący obok łóżka szpitalnego. - Mówi pani, że go nie zna?
-Nie... To e... mój przyjaciel. - wydukałam nieskładnie.
-Dobrze. Myślę, że wieczorem zostanie pani wypisana, teraz proszę odpoczywać. Czy życzy pani sobie, odprawiać gości? - zapytała wychodząc.
-Nie, mogą przyjść. - odparłam Hermiona zamykając powieki, które zaczęły lepić się niebezpiecznie. Nim magomedyk zamknęła drzwi, moja świadomość odpłynęła daleko.

***

-Powiedzieli co ci dolega? - zapytał Malfoy pomagając jej wejść do samochodu. Jak dotąd nie zdradził tego, co robił przy niej całą noc. Było to przedziwne uczucie. Przecież to bez sensu. Draco Malfoy siedział całą nic przy łóżku chorej szlamy, noszącej jego dziecko, o którym sam zainteresowany nie wie.
-Stres, przemęczenie. Twój dom mnie po prostu zabija. - zażartowała. Malfoy chyba nie usłyszał ostatniej uwagi, albo był wyjątkowo wredny.
-Świetnie – uśmiechnął się uruchamiając silnik i wrzucając bieg. - Więc to nic poważnego.
-Na to wygląda. Przy okazji ustalili mi termin porodu. - odpowiedziała słabym głosem, odczuwając zmęczenie.
-To się... ustala? Myślałem, że to przychodzi naturalnie, po jakimś czasie... - wyznał speszony Draco. Hermiona zaśmiała się szczerze.
-Bo przychodzi. Dokładnie po dziewięciu miesiącach. Można to obliczyć w przybliżeniu, oczywiście. Po prostu do daty zajścia dodaje się dziewięć miesięcy i ma się przybliżony termin. Nie zawsze jest on dokładny i zdarza się, że życie zaskoczy młodą matkę, porodem, ale jest to rzadkie. Kiedyś było to bardziej nieścisłe, bo nikomu nie przyszło do głowy, iż okres dziewięciu miesięcy nie rozpoczyna się natychmiast, tylko jest pewien „okres próbny” podczas gdy ciało może odrzucić płód. Na metodę dodawania dodatkowych kilku dni, wpadł Brytyjski uczony Karol Stride, był on... - podczas gdy Hermiona rozpoczęła swój naukowy monolog, Draco poczuł jak krew napływa mu do głowy, a jego pamięć szuka daty... lipiec? Sierpień? Czerwiec? Szczęśliwi czasu nie liczą, więc nie miał wtedy żadnej orientacji. Ganił się, za tak głupie myśli. Przecież Hermiona mogła być z Ronem... wiele razy więcej niż z nim.

W pewnym momencie, dziewczyna ucichła, a gdy spojrzał się na nią z zamiarem spytania o owy termin odkrył, że dziewczyna śpi. Kiedy dojechał ja miejsce, z westchnieniem zabrał jej wszystkowiedzącą senność do jej sypialni. Przynajmniej taki miał zamiar, zanim odkrył iż drzwi jej pokoju są zamknięte. Spróbował otworzyć je zaklęciem, jednak wyglądało to na mocniejszą magię. Westchnął ponownie z poddenerwowaniem. Przeklęta dziewczyna. Zatem wszedł do pokoju obok, co jednoznacznie wiązało się z wpuszczeniem pierwszej osoby w historii do swej sypialni. Położył śpiącą na swej pościeli i zdjął buty z jej stóp, zasunął czarne, ciężkie, zamszowe zasłony i uwolnił pokój od światła wpadającego przez ogromne okno wielkości trzech par drzwi.
Jakiś czas potem pisał list do Pottera. Starannie dobierał słowa, wreszcie dokończył, zapieczętował kopertę i wysłał sową, której imię brzmiało Lokhart. Na cześć nauczyciela, ot co.

W końcu poczuł senność, a było to około północy, więc zabrał koc i poduszkę,a następnie udał się na kanapę. Nie była ona wygodna, ale lepsza od podłogi. Przykrył się od pasa w dół i zasnął.

Jakieś dwie godziny później, obudził go krzyk Hermiony. Natychmiast zerwał się na nogi i pobiegł do sypialni. Dziewczyna siedziała na łóżku w pomiętej pościeli, dysząc ciężko,spojrzała na niego wielkimi z przerażenia oczyma, w których widział szok. Podszedł do niej ostrożnie , niczym do wystraszonego zwierzątka i usiadł obok, powoli gładząc jej wilgotne od potu plecy.
-Wszystko w porządku? - zapytał po chwili.
-Miałam sen... koszmar... bałam się... - wyznała łapiąc łapczywie powietrze. Powoli z pomocą rąk Draco, położyła się, nadal uspakajając oddech.
-Mam zostać? - zapytał blondyn, odgadując jej myśli. W zasadzie marzył, aby znów móc odespać noc spędzoną w szpitalu, ale obawiał się o stan psychiczny dziewczyny, po ostatnich wydarzeniach. Do tego, wyobrażał sobie jak wystraszona Hermiona w środku nocy próbuje zejść po schodach, podczas gdy wszędzie panują ciemności. Auć. Skinęła głową twierdząco. Chłopak usiadł opierając się o wysokie, drewniane wezgłowie i przykrył Hermionę oraz swoje nogi. Dziewczyna rozedrgana przybliżyła się, a on zaczął gładzić jej puszyste loki. Podejrzewał, iż szatynka wcale nie kojarzy zdarzeń, a zdarzenia były dziwne. Draco Malfoy leżał z nią w jednym łóżku, jakby nie patrzeć pierwszy raz od dłuższego czasu, uspakajał ją i usiłował nie zasnąć. - Opowiedzieć ci bajkę na dobranoc? - zapytał z małym uśmieszkiem na ustach, wpatrując się w jej zamknięte powieki. Uniosła kącik ust, odbierając to jako żart, nawet w sennej świadomości.
-Czy będzie ona o czarodzieju? - zapytała szeptem z zamkniętymi oczami. Poczuł, że dziewczyna się odpręża.
-Oczywiście. - odparł Malfoy. - Więc był sobie książę czarodziejów, który wstydził się swojej przypadłości. Chłopiec często płakał w zaciszu swych komnat. Odprawiał wtedy służbę i płakał, ale bez łez. Bał się, że któregoś dnia świat pozna prawdę, o jego uczuciach i nieszczęściu. Więc zaczął być niedobry, dla każdego, kto potencjalnie mógł odkryć jego sekret. Stał się największym niegodziwcem w królestwie, ale nastał dzień, kiedy płaczący książę, poznał płaczącą księżniczkę. Była ona jego przeciwieństwem. Jej serce pełne uczuć nie było schowane przed światem, tylko otwarte i ciepłe. Nie wstydziła się swoich łez i to zachwyciło księcia. Zaprosił ją więc na bal, na który zaprosił wszystkich, których w życiu poniżał. Tam cały wieczór tańczył z księżniczką, aby wszyscy ich widzieli. Od tamtej pory, swobodnie czuł się tylko przy księżniczce i wkrótce mianował ją swoją królową.
Jednak zły los zabrał mu księżniczkę, a jego serce przestało płakać. Zamiast tego pogrążył się w mroku. Stał się niegodziwy i brutalny jak nigdy dotąd. Robił rzeczy okrutne. Zaczarował więc wszystkich, którzy widzieli go z księżniczką, aby oni płakali zamiast niego. Był to chory plan. Smutek i rozpacz w królestwie załamały go jeszcze bardziej. Po pewnym czasie przestał go cieszyć cudzy ból. Chłopiec zrozumiał, że bez księżniczki może być tylko płaczącym księciem. Jednak nim zrozumiał swój błąd doprowadził swoją krainę do nędzy i rozpaczy. Nie było nadziei, aby wszystko wróciło do normy. Księże w ostatnim swym zaklęciu, wybudował ogromną wieżę, która była wyższa od wszystkich istniejących przed i po nim. Zamknął się tam, aby nie krzywdzić już nikogo, aby płacząca księżniczka, gdziekolwiek była, mogła być z niego dumna. - nim dokończył, spostrzegł, że Hermiona zasnęła. Zsunął się więc niżej, położył się tuż obok niej. Objął ją i zasnął kołysany jej zapachem. Tak znajomym, tak bliskim, tak upragnionym. Nie chciał już nigdy wypuszczać jej z objęć.

***

Hermiona obudziła się wyjątkowo wcześnie, sama w łóżku Malfoya. Słońce wyskoczyło na niebo, niczym mała, złota i radosna kulka. Nowy dom Draco znajdował się za miastem. Wokoło posiadłości rozpościerały się ogrody i sady na przemian, przepasane malowniczym, topiącym się śniegiem. Mróz nieco zelżał, jednakże zima miała nadejść za kilka dni i pozostać do wiosny niezmącona w swym chłodzie. Drzewa owocowe, dziś zupełnie nagie rzucały pokrzywione cienie na skrzący puch. Obrzydliwie wielki kruk siedział na jednej gałęzi i krakał żałośnie. Szatynka odgarnęła włosy z twarzy wstając. Przeszła do swojego pokoju, gdzie zaklęcie zamykające działające w nocy, przestało być aktywne.

Gdy wzięła prysznic, wysuszyła włosy i założyła czyste ubrania, zrozumiała, że to Malfoy spał z nią całą noc, chroniąc od koszmarów, co wywołało ogromny rumieniec na jej twarzy. Było to krępujące uczucie, ale jednak wolała, gdy Draco był wobec niej opiekuńczy, niż wrogi. Powoli zeszła na dół, ale tam nie zastała Dracona. Po chwili zrozumiała, że najwidoczniej wyjechał gdzieś z samego rana, co oznaczało, że mogła nieco rozejrzeć się po posiadłości. Zjadła tost z konfiturą brzoskwiniową i ubrawszy ciepły, beżowy płaszcz oraz zimowe trapery, wyszła na zewnątrz.

Ogród wyglądał jeszcze piękniej z bliska, chociaż pogrążony był w śniegu. Zostawiała za sobą ślady i odkrywała to z radością dziecka, za każdym razem, kiedy odwracała się za siebie, albowiem widziała piękny slalom prowadzący między drzewami. Czuła się lekka i beztroska. Przechodziła obok drzew i wyobrażała sobie, jak wyglądają one latem, kiedy korony przywdziewają kolor traw, a małe owady żywią się ich liśćmi. Jej nastrój był tak dobry, że uśmiechając się do siebie, położyła dłoń na okazałym wybrzuszeniu i pomyślała, że kiedyś przekaże tej istocie swój uśmiech i swoje spojrzenie, że ona będzie mówić, a ono będzie słuchać, kiedy ona wykona ruch, to jej dziecko to zauważy. Nie będzie już taka samotna. Draco miał rację. Jest rzecz, którą stworzyła bezapelacyjnie dobrą. Bez żadnej złości, smutku i haczyków.

Z miłości.

Wreszcie dorosła, aby zrozumieć prawdę. Kochała Dracona Malfoya. Może nie teraz, ale wtedy owszem. Gdy pozwalała się dotykać i patrzeć sobie w oczy. Kiedy przestała go traktować jak Malfoya, a zaczęła myśleć o nim jak o zwyczajnym Draconie. Bez nazwisk i wyzwisk, bez etykietek i uprzedzeń, żadnej wrogości i zawiści. Sama, czysta, niezmącona miłość i oddanie.
Tak było wtedy.

Jednak teraz, kiedy ukrywała przed nim bardzo istotną rzecz i kiedy mogła z nim rozmawiać, czuła się bardzo zdradzona. Zdradzona przez siebie, swoje ciało, cały świat i przez niego. Absurdalne uczucie, które zniknęłoby, gdyby była egoistką i wyznała prawdę. Ona nigdy nie myślała samolubnie, dlatego teraz wybierała trudniejszą drogę, przez łzy i trud codzienności i samotności. Jednak wiedziała, że nie zniosłaby, gdyby wszyscy poznali prawdę o głupiutkiej i uwiedzionej szlamie, która wpadła, a na dodatek usiłuje zniszczyć reputację bogatego chłopaka. Bo jedynie to zobaczyłby świat. Żadnej miłości, oddania, samotności, zagubienia, strachu, poszukiwania spokoju. Jedynie zniesławioną szlamę i młodzieńca, który padł jej ofiarą. Honor jednak był bardzo ważny i zamierzała go bronić. Dla siebie, dla dziecka, dla Malfoya.

W pewnym momencie ujrzała przed sobą wysoki żywopłot, który teraz był plątaniną nagich gałęzi. Zorientowała się, że dłuższy czas szła nieświadomie do przodu. Teraz dom Malfoya majaczył daleko na horyzoncie, około kilometra od niej w linii prostej. Zapewne nie ujrzałaby go gdyby gałęzie pokryte były liśćmi.

Poczuła zimno na policzkach i stopach, więc zdecydowała się powrócić do ciepłego wnętrza domu. Zawróciła i poczęła wracać tuż obok swoich śladów.


***

Około piętnastej, jego wysokość Draco, wrócił do domu. Zdjął płaszcz, przygrzał obiad zamówiony w restauracji, nakrył do stołu i poszedł na górę, aby zawołać Hermionę, jednak nie zastał jej tam. Zdziwiony zszedł ze schodów i wtedy ujrzał poszukiwaną, która rozbierała się z zimowej garderoby. Miała uroczo zarumienione policzki i roziskrzone oczy.
-Dzień dobry, zrobiłam sobie spacer po twoim ogrodzie. - poinformowała, aby przerwać ciszę.
-Och... tak. - wybąkał Draco.
-Jest naprawdę wielki i piękny. - dodała, wieszając swą kurtkę na haku.
-Nie mów. Teraz to jakaś marna namiastka ogrodu, żebyś widziała co tu się dzieje latem. Jest tak zielono, że dostaję oczopląsów. Naprawdę. - rozluźnił się nieco.
-Wyobrażam sobie. - skwitowała z uśmiechem Hermiona. Malfoy skinął głową i odsunął jej krzesło, przechodząc do jadalni. Gdzieś w połowie posiłku, Hermiona spostrzegła iż wzrok blondyna nieustannie ląduje na niej.

-Chciałam cię przeprosić za kłopot, testowałam ciekawe zaklęcie i to dlatego mój pokój był zamknięty. - splotła palce pod stołem. Była lekko zdenerwowana, bez żadnego powodu.
-Wszystko w porządku. - posłał jej ciepły uśmiech. - Pierwszy raz z życiu wymyślałem historię do poduszki. Powiem, iż jest to ciekawe zajęcie. - zaśmiał się, co przywodziło Hermionie na myśl chwile spędzone w ramionach tego, pozorowanego wroga. Wtedy uśmiechał się, unosił wesoło kąciki ust, muskając wargami jej usta. Zdała sobie sprawę, że patrzy się zdecydowanie zbyt dziwnie i nieprzytomnie na osobę, która powinna zostać znajomością zgoła platoniczną. Tylko, czy można mówić o braku głębszych relacji, gdy dwoje ludzi, łączy coś tak niezwykłego jak nowe życie, które sami zapoczątkowali?  

2 komentarze: