czwartek, 10 stycznia 2013

Rozdział 15





Rozdział 15



Święta i prezenty to zdecydowanie nie jego klimaty. W jego domu na dowód tego, iż Wigilia to całkiem normalny dzień, ojciec nakazywał służbie robić dokładnie tą samą potrawę, co dzień wcześniej. W ten sposób w żadnym wypadku nikt nie mógł rozkoszować się smakiem, ani atmosferą. W jego rodzinie uważano, że same święta są wymysłem mugoli, którzy do wszystkiego potrzebują świąt. Bo przecież rodzina może kochać się bez specjalnego dnia, prawda?
Gdy tak przechodził chodnikiem, wśród mnóstwa niemagicznych person, zastanawiał się, czy tylko jego nie zachwycają renifery, i czerwone wersje Hagrida, włamujące się do mieszkań mugoli, kominami. Czy to właśnie kręci ludzi w świętach? Może chodzi o kolory, albo kolędy? Bo trzeba przyznać, że niektóre piosenkarki śpiewające na żywo na rynku w Londynie, są bardzo gorące. Zresztą kolory też niczego sobie, chociaż sam stawiał na odważne odcienie czerni, jeżeli ktokolwiek rozróżniłby „arabską noc” od „czerni węgla”. Prychnął spostrzegając, iż jakiś mężczyzna szczerzy się jak totalny idiota, pozwalając swojemu dziecku ciągnąć jego uczy i włosy w każdą możliwą stronę i pod każdym kontem. O nigdy by nie... Zresztą może. Może jednak nie. Bycie ojcem, to nie zajęcie dla takich jak on. Do niego pasowało stawianie się w ministerstwie co chwilę i załatwianie spraw papierkowych, a nie rujnowanie życia niewinnemu dziecku.

W Ministerstwie, ładnie (nie) uśmiechnął się do kobiety siedzącej za biurkiem i po prostu wpakował się do biura jego osobistego tresera. Do pilnowania jego tyłka i sprawdzania, czy przypadkiem nie czuje powiewu wolności, wyznaczono strasznego palanta i służbiste.

-Jak leci, Stevie? - zapytał siadając na krześle, zdrabniając jego imię. Steve był wysokim i przeraźliwie chudym mężczyzną o błękitnych oczach i włosach o odcieniu bardzo brązowego błota, jak to określał Draco, chociaż z punktu widzenia kobiety, Steve był oszałamiająco przystojny.
-Święta idą, ciepła atmosfera i te sprawy. - Draco na końcu swego arystokratycznego języka miał naprawdę śmieszny dowcip o kilku striptizerkach, centrum handlowym i wstążkach prezentowych, ale już dawno przestał próbować budzić w tym urzędniku, poczucie humoru. Był on tak zabawny jak miska z wodą, albo trochę mniej. - Bez zmian? - to pytanie skierował do Malfoy, jednak ten zignorował jego słowa. - Dobrze Draco, mam cię odkreślone. Kolejny raz przed wyjazdem, jasne? - zapytał dopełniając swego obowiązku. Nawiasem mówiąc strasznie nudnego obowiązku.
-Kiedy będę mógł liczyć na jakiś urlop? - zapytał blondyn.
-Och... nie, Draco. Na razie nie ma o tym mowy.
-Znowu mi odmawiacie! Co robię nie tak, nie ma żadnych postępów?
-Pamiętasz co zrobiłeś podczas sesji mającej wykazać twoje „zmiany”?
-Zapytałem się, czy aż tak się boją. To chyba nic złego.
-Nie, jeżeli zaraz potem nie grozi się, że wszystkich się roz... ekhem, zniszczy Avadą, a ich ciała potnie łyżeczką do kawy.
-To był niewinny żart... - usprawiedliwił się bez cienia skruchy.
-Tamta kobieta zemdlała ze strachu. - przypomniał z wyrzutem, dopijając jak zwykle zimną kawę.
-Dobra. Wygrałeś. - rzekł i wstał aby wyjść.
-Wesołych świąt! - zawołał za nim Steve.

Na zewnątrz sypał śnieg i było dość mroźnie. Big Ben ogłosił godzinę trzynastą, a Draco zastanowił się, gdzie jest Hermiona. Musiał jej przysiądź, że nie wyjdzie po nią, tylko spokojnie zaczeka w samochodzie. Więc usiadł za kierownicą i zaczął bezmyślnie bawić się kluczami. Ludzie biegali po parkingu jakby gonił ich Irytek, co niezmiernie rozbawiło blondyna.
Trwał w oczekiwaniu, racząc się jakże wykwintną rozrywką, trącaniu kluczy, oderwanym breloczkiem, do czasu gdy otworzyły się drzwi od strony pasażera, do środka wpadł przeszywający wiatr, a obok niego usiadła Hermiona. Miała posępną minę, co nie wróżyło nic dobrego. Malfoy mógł być antyspołecznym, niereformowalnym odludkiem, ale jedno co wiedział na pewno, to to, że zna się na kobietach. Jego wewnętrzny detektyw mówił, iż wnioskując po jej sylwetce, wyrazie twarzy i ogólnym chłodzie w obejściu z drzwiami, którym trzasnęła, nie jest ona zmartwiona, ani smutna, a jedynie wściekła. Zdecydował, że dopóki nic nie mówi i nie oddycha zbyt głośno, może ona nie do końca zdawać sobie sprawę z jego obecności, zatem był bezpieczny, jednak kiedyś musiał przerwać ciszę, a wtedy należało mieć się na baczności. Na razie obserwował ją biernie, czekając na rozwój wypadków, lub zielone światło pochodzące z jej różdżki.
Dziewczyna zacisnęła szczęki i dłonie, składając je na kolanach w piąstki. Nie możesz się dręczyć. Powtarzała sobie uspakajające słowa, dla własnego dobra. Jaka szkoda, że w jej stanie nie wolno się denerwować!

Draco zauważył, jak jej ramiona opadły gdy wypuściła powietrze z płuc, a ciało się rozluźniło. Teraz powoli podniosła wzrok, patrząc na nieco zszokowanego blondyna, który nie potrafił ukryć uczuć.

-Wszystko w porządku? - zapytała go, zdając sobie sprawę, że właśnie on miał zamiar zadać to samo pytanie. Teraz posłał jej ironiczny uśmieszek.
-No nie wiem. Właśnie wpadłem do samochodu, trzasnąłem drzwiami tak, że nowiutka karoseria zaczęła rozważać ucieczkę, potem zabijałem wzrokiem wszystkie elementy wyposażenia. - odpowiedział przekornie, spoglądając z ciekawością na rumieńce zdobiące jej policzki.
-Chyba nie wykazałeś się kulturą, a właściciel wozu zaraz wyrzuci cię na ulicę. - rzekła z przepraszającym uśmiechem.
-Może... Niestety potrafię uśmiechnąć się tak, że kolesiowi, jakby to rzec, wiruje w głowie. - dopiero gdy wypowiedział te słowa zrozumiał ich oczywistą głupotę i czym prędzej odpalił silnik i ruszył. Hermiona natomiast raz po raz poddawała wątpliwościom, jakość swojego słuchu. Czy Draco Malfoy właśnie wyznał, że jej uśmiech zawrócił mu w głowie? Jak ona ma to odebrać? To dobrze, czy źle? Odwróciła głowę w stronę szyby, aby nie dostrzegł jej kwitnących rumieńców.


***


To był niewiarygodnie paskudny dzień. Kiedy wychodziłam z przychodni zdrowia, na moim ramieniu wylądowała malutka sówka, której nie znałam. Pośpiesznie odwiązałam liścik od jej nóżki i czym prędzej zostawiłam zwierze, aby nikt jej nie zauważył. Koperta nie miała podpisu. Nie mogąc wytrzymać z ciekawości, otworzyłam i przeczytałam list. To było straszne. Nadawcą okazał się Ron. Pisał, że wie o moim stanie i musi się ze mną spotkać, aby poważnie porozmawiać. Większość listu zajmowały prośby, abym wreszcie powiedziałam gdzie się znajduje i wróciła do niego. Postanowiłam przemyśleć to w ciągu najbliższych dni i zdecydować. Trudno było mi otrząsnąć się z tego wydarzenia. Wszystkie obawy jakie żywiłam względem całego moje dotychczasowego otoczenia wróciły. Może dlatego nie mogłam się opanować w samochodzie Malfoya. Jednak to nie daje mu praw do odzywania się do mnie w TEN sposób. Przez niego znowu poczułam się jak zawstydzona nastolatka, a przecież czas wejść w dorosłość. Nie powinien mówić do mnie tak, że czułam się jak atrakcyjna kobieta, jakbym go... NIE! TO nie może mieć znowu miejsca.

Później siedząc w salonie myślałam nad sensem słów mojego dawnego chłopaka. „Myślę, że jeszcze kilka sekund bez ciebie, a zabraknie mi odwagi, by żyć dalej.” To było takie... niepodobne do Rona. Odkąd go znałam, zawsze nie przebierał w słowach i nie ubierał ich w metafory, które ja zawsze uwielbiałam. Zresztą nieważne. Teraz byłam tu. Tu, gdzie dobiegał do mnie zapach posiłku, który tworzył Draco. Nie chciałam być z Weasleyem tylko dlatego, że jestem w ciąży. Chciałam żyć i nie oszukiwać chociaż siebie. Nie potrafiłabym znaleźć sobie jakąkolwiek inną osobę, przy której czułabym się tak jak przy tym strasznym mężczyźnie, którego... kochałam.

***

Wytarł w mały kuchenny ręczniczek, ostatni sztuciec i odłożył go tuż obok talerza z odpowiedniej strony. Czuł, że jeszcze chwila, a wybuchnie z ogromu emocji. Dostał odpowiedz od Harrego. Wcześniej pytał się go listownie o to, kiedy Draco był u niego i czy wie, gdzie jest Hermiona. Na drugie pytanie, otrzymał niezbyt zrozumiałą odpowiedź. Wyglądało na to, że cała zgraja przyjaciół Granger, myślała, iż dziewczyna udała się w poszukiwaniu przygód, lub jest u swojej ciotki w Alpach. Cóż za zadziwiająca troska z ich strony.
Potter jednoznacznie określił datę jego imprezy. Sierpień. Licząc zgodnie z zasadami matematyki byłoby to tak: sierpień, wrzesień, październik – przyjazd Hermiony do Hogwartu, wtedy jej brzuch był ledwo widoczny, wyglądała bardziej jakby się mocno najadła, listopad, grudzień. Pięć miesięcy. Wziął głęboki oddech. Przecież nie należy wyciągać pochopnych wniosków. Uspokoiwszy bicie serca, skierował swe kroki do salonu. Szatynka pół-leżała na kanapie, podkulając nogi pod siebie. Podszedł do niej powoli z lekkim uśmiechem.

-Zechcesz zaszczycić mnie swoim towarzystwem podczas obiadu? - zapytał z pięknym uśmiechem, który zwykle otwierał mu drzwi do wszelakich miłosnych podbojów. Jej oczy natychmiast powędrowały wysoko i spotkały się z jego. Spojrzała też na jego wyciągniętą w geście pomocy dłoń. Powoli podała mu ją i wstała. Nie spodziewała się tego co nastąpiło po tym. Blondyn patrząc cały czas w jej wielkie oczy, przyciągnął ją do siebie. Poczuł na swoim torsie jej dłonie, którymi miała zamiar go odepchnąć, natomiast na swoim umięśnionym brzuchu odczuł lekki nacisk jej ciążowego brzuszka. Nie odrzuciło go to, tak jak sobie to wyobrażał. Co więcej, każde miejsce, gdzie ich ciała się dotykały, odsyłało do jego mózgu ogromne ilości hormonu szczęścia. Jedyne czego pragnął to przyciągnąć ją jeszcze bliżej siebie i poczuć jak ona odwzajemnia uścisk. Powoli z rozmysłem przedłużając chwilę, przysunął swoją twarz do jej i już niemal czuł na ustach jej smak, a jej oddech pieścił jego twarz, kiedy poczuł jakby ktoś dźgnął go lekko palcem w brzuch. Ona też to poczuła. Odsunęła się od niego na długość przedramienia i spojrzała w dół. Nie bardzo rozumiał o co w tym wszystkim chodzi. Miał wielką ochotę podrapać się w zamyśleniu po głowie, lecz się opanował. Kiedy Hermiona podniosła wzrok w oczach miała łzy a na twarzy leki uśmiech, jej spojrzenie było rozmarzone i jakby wyprane ze wszelkich innych odczuć poza miłością. Był całkowicie skołowany. Natomiast ona wyglądała jakby miała za chwilę zamienić się w fontannę łez.
-Coś się stało? - zapytał ostrożnie. Zauważył, że jej dłoń pod lnianą koszulą, którą miała na sobie zatacza kręgi na brzuchu. Pokręciła z uśmiechem głową.
-Nie, ja po prostu... Po prostu pierwszy raz się poruszył... Och, nie patrz się tak na mnie. Przecież nie zwariowałam. - upomniała cały czas patrząc się na tę samą część ciała. Wsunął z zaciekawieniem dłoń pod jej brodę i zmusił aby spojrzała na niego, po czym otarł łzy kciukiem i zabrał ręce.
-Więc nie płacz. - poradził łagodnie, wyczuwając jej stan emocjonalny. Na te słowa, kolejne łzy spłynęły po jej policzkach, kiedy ona zaśmiała się sama z siebie.
-Kiedy to ze szczęścia. - Wreszcie to zobaczył. Na jego oczach z zagubionej dziewczyny, która ucieka przed całym światem i boi się własnego cienia, wyłania się kochająca matka, którą zresztą miała zostać. Gdy spojrzał na nią z zdezorientowaniem, wzięła po prostu jego dłoń w swoje i osłaniając lekko pępek przyłożyła ją do miejsca, gdzie ciągle czuła ruchy jej synka. Ich synka. Patrzyła z rozbawieniem, jak jego oczy robią się wielkie niczym spodki, a uśmieszek znika z jego twarzy.
Nie wiedział ile tak stali, ale ciągle czuł pod swoją dłonią delikatne ruchy dziecka. Doświadczał silnych emocji targających jego myślami. Te ruchy, ten nieznany bodziec podziałał na niego w nieznany sposób. Natomiast Granger, czuła już nie tylko maleństwo, a także ciepło skóry Draco, dotyk, który wywołał poczucie bezpieczeństwa i swobody.
Malfoy powoli odsunął od niej dłoń i patrzył na nią całkiem nieprzytomnym wzrokiem, kilkakrotnie poruszył ustami, jakby chciał coś powiedzieć, ale prędko je zamykał. W końcu znalazł odpowiednie słowo.
-Niesamowite. - wyszeptał patrząc gdzieś w dal niewidzącym wzrokiem. Hermiona zachichotała i spuściła koszulę w dół.
-No to może zjemy ten obiad? - zaproponowała kobieta, ciągnąc blondyna za mankiet błękitnej koszuli, w stronę jadalni.

Jedli w ciszy. On rozmyślał, jak zapytać się jej o TO, tak aby nie brzmieć groźnie, zaborczo, wścibsko ani złośliwie. Nie chciał jej zranić, ani też nic narzucać. Nie było jego celem to, aby poczuła się do czegoś zmuszana, ani osaczona. On chciał tylko wiedzieć. Uważał to nieznane dotąd uczucie za swoją słabość, ale też mocną cechę swojego człowieczeństwa. Nie chciał nieodpowiednim ruchem, zniszczyć tego. Przecież wiedział jak skutecznie potrafi ona znikać. Kiedy przeżuł ostatni kęs wołowiny i popił delikatnie gazowaną wodą, zdecydował, że nie zrobi tego dzisiaj. Zbyt wiele wrażeń, zbyt wiele emocji. Po posiłku bez słowa udała się na górę, natomiast on postanowił pobawić się z dokumentami dla ministerstwa, na zbliżający się koniec roku.

Wieczorem pogasił wszystkie światła, pozostawiwszy jedynie kilka świec na parapetach. Włączył telewizor i zapragnął obejrzeć ponownie „dwunastu gniewnych ludzi”. Zawsze dobrze kojarzył ten film i chętnie do niego wracał. Czuł, że potrzebuje relaksu. Nie miał sił przebierać się, więc po prostu rozpiął koszulę odsłaniając tor, i zdjął skarpetki, aby poczuć się swobodniej. Kiedy się rozpoczął poczuł znów ten dreszczy emocji, które teoretycznie powinny wyblaknąć po takim długim czasie. Nagle na sofie tuż obok niego usiadła Hermiona. Była ubrana w ciążową piżamę złożoną z uroczej bluzki bez rękawów, z szyciem tuż pod biustem, które tworzyło lekki klosz dla jej brzucha, oraz z dresowych rybaczek w szarym kolorze.
-Dwunastu? Lubisz ten film? - zapytała podciągając nogi na kanapę. Światło pochodzące z ekranu okraszało jej twarz tak, że sprawiała wrażenie zjawy.
-Tak, pociąga mnie ten morderca. - zażartował na co ona przystała z uśmiechem.
-Lubisz niegrzecznych chłopców? - zapytała zabawnie mrugając oczyma.
-Oczywiście, złotko. Strasznie na nich lecę. - zapewnił. Po pewnym czasie wciągnęła ich fabuła. Hermiona przegryzała jabłko, które blondyn zakupił specjalnie dla niej, natomiast on dał się skusić na truskawki.
-Ten w białym garniturze wymiata – skomentowała panna Granger z uśmiechem na ustach.
-Nie, bo ten w białej koszuli. - sprzeciwił się Draco.
-Jeżeli nie zauważyłeś, oni wszyscy są w białych koszulach. - zaśmiała się radośnie.
-Może i nasz rację. - przyznał. Czuł jej zapach. Strasznie go to rozpraszało i przyciągało do niej. Wystarczyło tylko przechylić się o kilka cali w prawo, aby dotknąć jej ramienia swoim. Wiedział jednak, że mogłoby to zaprowadzić ich tam, gdzie musieliby podejmować decyzje. Okazało się, że wystarczy włączyć długi film po północy, aby dopiąć swego. Najpierw odczuł zdziwienie, które szybko ustąpiło miejsca rozbawieniu. Chwilę temu komentowała film, a teraz spała na jego ramieniu. Uśmiechnął się, przyciągnął ja bliżej, kładąc rękę na jej talii i pozwalając drzemać na swoim ramieniu. Jej klatka piersiowa powoli wznosiła się i opadała wraz z jego. Jej włosy rozsypały się na jego torsie, co wywołało delikatne łaskotanie. Widział jej delikatną sylwetkę, szczupłą twarz, śliczne usta i zamknięte oczy oraz rzęsy rzucające cienie na policzki. Całkiem przylegała do jego ramienia i boku, przez co czuł jej ciepło. Po dłuższej walce z myślami, włożył dłoń pod jej bluzkę i położył w ten sam sposób w jaki zrobiła to gdy chciała pokazać ruchy dziecka. Po chwili zaczął zataczać po skórze jej brzucha, przeróżne wzory. Miał poczucie tego, że w tej chwili kradnie chwile szczęścia, nim jego szczęście odejdzie na zawsze wraz z końcem ferii. Jednak nie zaprzątał sobie tym głowy.


***


Następnego dnia, czuł się niczym pod wpływek konkretnego kaca. Moralnego oczywiście. Chodził w kółko po kuchni, zjadał wszystko na swojej drodze, o ile nie miało to zbyt wiele plastiku. Najgorsze było to, że było tak, wyłącznie gdy ONA była w pobliżu, a była bez przerwy. Na domiar złego (bądź też dobrego), najwidoczniej czuła się dobrze w jego towarzystwie i wyjątkowo, siedziała na parterze od rana. Przeszła się do sali balowej, sali bankietowej, sali gdzie stał fortepian oraz do niezliczonych pomieszczeń, wypełnionych po brzegi książkami. Dzieła antyczne, nowoczesne, jakie tylko zechciałaby, zapewne znalazłaby tutaj. Więc w godzinę zwiedziła najniższy poziom, skrzydła zachodniego. Wydawała się być odprężona. Nuciła pod nosem, przeciągała się, bez najmniejszego problemu odnajdywała jego oczy.

Jedno zdawało się nie dawać mu spokoju. Czy ona ma zamiar mu powiedzieć i czy zrobiłaby to, gdyby był ojcem jej dziecka? Czy to ma jakikolwiek sens. Bał się momentu w którym otrzymałby odpowiedź.
Bał się „nie”, bo nie wiedział jak by zareagował. Wydobyłby z siebie suche „aha”, czy raczej silił się na luz „Ulżyło mi, uf...”. Zresztą prawdopodobnie miałby problemy, aby zachować pokerową twarz. Zapewne skrzywiłby się w grymasie, albo przybrałby chłodną maskę, którą nosił od zawsze.
Bał się „tak”. Prawdopodobnie nie zmieniłaby ona swojej decyzji i po prostu odeszła. Okazałoby się, że ma potomka, którego nie może wychować. Co gorsza, on pewnie rzuciłby się na nią, ujawniając swoje uczucia.

Przecież to sytuacja bez wyjścia!

Zdecydował, że musi się rozluźnić. Po prostu odprężyć. Wyciągając różdżkę, przywołał kluczyki od jego jeepa oraz portfel, następnie zawołał do siedzącej na parapecie dziewczyny.
-Jedziemy na zakupy. - otworzyła ona szeroko oczy ze zdumienia i ześlizgnęła się z parapetu.
-Jak to? Po co? - zapytała nieco zmartwiała.
-Musze Blaisowi kupić jakiś przyzwoity prezent na święta, a poza tym potrzebuję świeżego powietrza. - mówiąc to, nonszalancko oparł się ramieniem o ścianę i skrzyżował nogi z kostkach. - To jak? - zachęcająco brzdąknął kluczami.
-No nie wiem... po co mam jechać z tobą? - chwyciła się ostatniej deski ratunku, zanim jej wolna wola ostatecznie opadnie na posadzki, roztrzaskując się bezpowrotnie z donośnym „dzyń”. Tego było za wiele jak dla ego Draco Malfoya. Proponował jej wyjście ze swoją (nie) skromną osobą, gdzie zakupy, jak można się domyśleć, będzie sponsorował on i jego nieskończony budżet, a ta oto dziewczyna opiera się mu i kręci nosem.
Patrząc na nią spod przymrużonych powiek z naprawdę niesamowicie powalającym uśmieszkiem na twarzy i grzywką która opadła mu lekko na oczy, podszedł do niej powolnym krokiem z niewiarygodną wręcz gracją. Hermiona ogłupiała, dostała palpitacji serca i zdębiała jednocześnie. Przełknęła ciężko ślinę i zmusiła się do pozostania w miejscu.
Przecież to zwykły Malfoy, taki sam jak chwilę temu. Warknęła połowa jej umysłu.
Niestety Malfoy sprzed chwili, nie miał TAKICH oczu i nie uśmiechał się TAK. Szepnęła druga część.
Darco zbliżał się do niej, a gdy ona wykonała swój ostatni krok w tył, czując na swoim lewym pośladku, zimno parapetu, a na prawej łopatce, twardość ściany, niemalże nadepnął jej na stopę. Jej oddech był ciężki i urwany, co on skwitował uniesieniem brwi wysoko do góry. Pochylił się do przodu i poczuła jak owiewa ją przyjemny, męski zapach Malfoya. Zaraz potem dotknął wargami płatka jej ucha, wywołując dreszcze na całym ciele. Powoli przejechał nosem od ucha, aż do jej skroni, a następnie z powrotem, upajając się jej zapachem.
-Chyba się nie zrozumieliśmy, Granger. - szepnął zmysłowym głosem. - To nie było pytanie. - zakończył i odwracając się na pięcie, skierował się prosto do drzwi wyjściowych. - Czekam przy samochodzie za pięć minut. - rzucił nie odwracając się w jej stronę i wyszedł.
Tymczasem jej serce galopowało na przód. Jej nogi stały się jakby obce i nie chciały współpracować, a nozdrzach wciąż czuła jego woń.

Cztery minuty później, wkroczyła na podjazd z uroczym, czerwonym płaszczyku z czarnymi guzikami, do połowy ud i wełnianej, kremowej czapce. Kiedy usiadła na fotelu pasarzera, Draco posłał jej zadowolony uśmiech. Ją natomiast owiało ciepłe powietrze pochodzące z ogrzewania.
-Dobry wybór. - pochwalił, ruszając z podjazdu.

Zaparkowali niedaleko Dziurawego kotła, a następnie ruszyli na drugą stronę Londynu, w poszukiwaniu prezentu dla Blaisa. Wchodzili kolejno do przeróżnych sklepów, gdzie wszystko poza starymi sprzedawcami, mieniło się zależnie od charakteru sklepu. Zdziwiła się, gdy weszli do nowego salonu z gadżetami motoryzacyjnymi. Draco podszedł do stojaka z odzieżą na motor i przesuwając wieszaki, taksował je krytycznym okiem. Po chwili zdjął z wieszaka brązową, skórzaną kurtkę. Przyjrzał się jej.

-Blaise jeździ na motorze. - skomentował obracając łaszek w dłoni. Po chwili zdjął go z wieszaka i zarzucił na siebie. Hermiona była pewna, że w życiu nie widziała tak zabójczej mieszanki drapieżnego stylu i powalającej urody. Wręcz oniemiała. Jego blada skóra świetnie współgrała z kurką, liczne ćwieki i zamki dodawały brawury, a jego platynowe włosy niemalże namacalnie ukazywały jego charakterystyczny „pazur”. Wszystko było wręcz wspaniałe, dopóki skórzana narzuta, nie zaczęła jakby falować i przebarwiać się na jej oczach, aż w końcu zrobiła się absolutnie czarna, niczym noc. Teraz to dopiero WYGLĄDAŁ.
-Zamknij buzię, to czar. - Czar? Jaki czar? Mówił o swoim czarownym wyglądzie? … a może chodzi o zaklęcie rzucone na kurtkę? Tak, to się trzyma logiki.
-Czemu służy ten... czar? - zapytała ściągając brwi.
-Chodzi o nastrój kierowcy. Takie jakby uprzedzenie z kim mamy do czynienia na szosie, lub nad szosą. - mrugnął do niej porozumiewawczo. Prędko zaczęła z niezwykłym zainteresowaniem oglądać rękaw innego stroju.
-To znaczy, że powinnam się ciebie bać? - zapytała wskazując na jego odbicie w wysokim lustrze. Roześmiał się szczerze spoglądając na siebie.
Oczywiście, ale nie tylko z powodu tego wdzianka. - uśmiechnął się drapieżnie, co niesamowicie komponowało się z ogólnym wizerunkiem. - Przymierz. - oznajmił znienacka, zdejmując magiczne ubranie z siebie. Nim zdążyła zaprotestować, już miała go na sobie. Poczuła nadal ciepłą, aksamitną podszewkę i specyficzny ciężar na barkach, który choć niewielki, przypominał jaki ciuch ma na sobie. Bez dalszych skarg włożyła ręce w rękawy i wyprostowała się naprzeciw tafli lustra. Widziała ponad ramieniem swej lustrzanej odpowiedniczki, jak Draco wpatruje się w nią z przekornymi iskierkami w oczach. Nagle katana zafalowała i... Malfoy dostał ataku kaszlu, który mógł być niechybnie, aczkolwiek niesprawiedliwie pomylony ze śmiechem. Niemalże tarzał się po ziemi.
-No co? - zapytała Hermiona, troszeczkę zdezorientowana. Może kurtka, którą na filmach zwykle nosili opaśli harleyowcy, zabarwiła się na niebiański błękit, ale czy to było aż takie śmieszne.
-He- Hermiona, ty jesteś po prostu łagodniutka jak sarenka. - wydukał Draco opanowując śmiech.
-Wcale nie! - ostro podkreśliła swój protest tupnięciem nogi. Blondyn uniósł wyzywająco brew i począł konsekwentnie zmniejszać dystans między nimi z szatańsko uniesionym kącikiem ust w sarkastycznym uśmieszku. Zdała sobie sprawę, że tym razem nie cofała się, a gdy on lekko zwilżył usta językiem, ciężko przełknęła ślinę. W końcu stanął bardzo blisko niej, wpatrując się w jej oczy, natomiast ona czuła się przygwożdżona ciężarem jego stalowego spojrzenia. Jego dłonie delikatnie wylądowały na jej szyi, tuż pod podbródkiem, podobnie jak pięć miesięcy wcześniej, kiedy ją całował. Kiedy myślała, że to już, że teraz wszystko rozwiąże on, dając o jeden brakujący krok do przodu, kiedy wargi piekły ją nieznośnie, jego dłonie zsunęły się powoli na jej ramiona. Jego uśmiech stał się bardziej bezczelny i tryumfujący. Wsunął kciuki pod kołnierzyk magicznej kurtki, po czym delikatnie zsunął ją z jej ramion i pochwycił w dłonie. Podsunął materiał pod swój nos i zaciągnął się nim głęboko. Zrobił to w TEN sposób, a jej oczęta stały się niesamowicie wielkie i błyszczące.
-Gdybyś nie była potulna, odepchnęłabyś mnie, albo pocałowała. - Szepnął jej wprost do ucha, zmysłowym niskim głosem Kiedy tylko mógł stwierdzić, że po rumieńcach na jej policzkach nie ma śladu, a zamiast tego jest blada i drżąca, odwrócił się w stronę kasjera siedzącego na stołku.

Gdy wychodzili ze sklepu Draco spojrzał na nadal niemrawą dziewczynę.
-Wszystko dobrze? - zapytał patrząc na jej pokerową twarz. Pokiwała twierdząco głową, jednak to go nie uspokoiło. - Jeżeli chcesz o czymś ze mną porozmawiać, to proszę bardzo. - oznajmił wzruszając ramionami.
-Zapamiętam. - rzuciła do niego będąc już w całkiem odległym świecie rozmyślań.


***


Jedyna córka Grangerów miała swoje zasady i we wszelkich możliwych okolicznościach wiedziała jak powinna się zachować. Jak się ubrać, z kim i o czym rozmawiać. Była wprost chodzącą skarbnicą kultur i tradycji. Równie dobrze mogła zostać gwiazdą wieczoru na dalekim wschodzie jak i na przedmieściach Nowego Yorku. Jedną z tychże zasad brzmiała „nie dotykaj tego co parzy, bo to może być ogień, a ognień trawi wszystko i nie a ratunku. Nie dotykaj też ognia, bo przecież on zawsze parzy.” Zdawała sobie sprawę z faktu, iż regułę tą łamie regularnie od tygodnia, dając się ponieść głupim dziewczęcym jeszcze, uczuciom.
Jej kolosalny atlas miał jedną zasadniczą wadę, która wychodziła tylko „w praniu”. Wada miała szare oczy, arogancko zadarty nos, arystokratyczną krew i mnóstwo przeróżnych nieprzewidywalnych zachowań w rękawie. Był po prostu jej achillesową piętą. On robił coś w iście ślizgońskim stylu, a ją po prostu zamurowywało. Stawała w miejscu, rozdziawiała buzię i robiła minę renifera średniej inteligencji. Nie lubiła tego bardziej niż Testrali, bardziej niż profesor Trelawney i bardziej niż czegoś nie wiedzieć. W istocie było to uczucie podobne do zatapiania i bombardowania milionami komet , w jednym momencie. Do tego ten szczur, bezczelnie wykorzystywał jej kompromitujące odrętwienie.
Ze złością usiadła na idealnie zaścielonym łóżku z frustracją widoczną w ruchach i przeczesała poskręcane pukle, palcami. Wpatrzyła się w okno naprzeciw niej. W dali, ponad lasem, zapadał zmrok. Leniwe słońce czołgało się ku cienkiej linii horyzontu. Hermiona westchnęła, a jej ramiona mimowolnie opadły. Naprawdę nie miała już na to sił. Jeszcze kilka takich wydarzeń, a zapłaci naprawdę słono, za swoje chwilowe radości. Głuche pukanie dobiegło do jej słuchu z chwilowym opóźnieniem. Strząsnęła z siebie niewidoczne drobinki kurzu i spokojnym głosem zaprosiła gościa do środka.
Nie odwróciła się, kiedy wszedł i zamknął za sobą drzwi, ani wtedy kiedy siadał obok niej i obejmował jej ramieniem. Nie spojrzała na niego, kiedy ścierał łzy spływające po jej policzkach. Wiedziała, że jeżeli spojrzy w jego oczy, cofnie swoje postanowienie. Powoli zdecydowała się zrobić to teraz. Dopóki aż tak nie boli.

-Nie dotykaj mnie, proszę. - zaczęła słabym głosem wciąż patrząc na złocisty krąg na niebie.. Blondyn zatrzymał swoją rękę na jej policzku. - Nie masz prawa się mną bawić i dobrze o tym wiesz. Oboje wiemy. Nie życzę sobie, być uwodzona i zwodzona. Wytrzymamy do nowego roku, a potem obiecuję, że zrobię co w mojej mocy, abyś już mnie nie zobaczył. Wyjdź, proszę. - Zdawało mu się, że ktoś uderzył go wahadłem Big Bena, rozpędzonym do 300 km/h, prosto w pierś, wyciskając z niej powietrze. Czuł powalającą powagę tych słów i nagle zapragnął wyjść stąd i objąć ją ciaśniej, jednocześnie. Hermiona pomogła mu w decyzji, strząsając jego rękę z siebie. Wstał nadal czekając na jakąś podpowiedź od czegoś co zwano rozumem. Wychodząc spojrzał na jej sylwetkę i odczuł ukłucie w okolicach, gdzie inni mieli serce. Nieprzyjemne ukłucie.
-Nigdy się tobą nie bawiłem. - zdanie to zawisło w powietrzu, gdy zamykał za sobą drzwi.  

1 komentarz: