Rozdział 15
Święta
i prezenty to zdecydowanie nie jego klimaty. W jego domu na dowód
tego, iż Wigilia to całkiem normalny dzień, ojciec nakazywał
służbie robić dokładnie tą samą potrawę, co dzień wcześniej.
W ten sposób w żadnym wypadku nikt nie mógł rozkoszować się
smakiem, ani atmosferą. W jego rodzinie uważano, że same święta
są wymysłem mugoli, którzy do wszystkiego potrzebują świąt. Bo
przecież rodzina może kochać się bez specjalnego dnia, prawda?
Gdy tak
przechodził chodnikiem, wśród mnóstwa niemagicznych person,
zastanawiał się, czy tylko jego nie zachwycają renifery, i
czerwone wersje Hagrida, włamujące się do mieszkań mugoli,
kominami. Czy to właśnie kręci ludzi w świętach? Może chodzi o
kolory, albo kolędy? Bo trzeba przyznać, że niektóre piosenkarki
śpiewające na żywo na rynku w Londynie, są bardzo gorące.
Zresztą kolory też niczego sobie, chociaż sam stawiał na odważne
odcienie czerni, jeżeli ktokolwiek rozróżniłby „arabską noc”
od „czerni węgla”. Prychnął spostrzegając, iż jakiś
mężczyzna szczerzy się jak totalny idiota, pozwalając swojemu
dziecku ciągnąć jego uczy i włosy w każdą możliwą stronę i
pod każdym kontem. O nigdy by nie... Zresztą może. Może jednak
nie. Bycie ojcem, to nie zajęcie dla takich jak on. Do niego
pasowało stawianie się w ministerstwie co chwilę i załatwianie
spraw papierkowych, a nie rujnowanie życia niewinnemu dziecku.
W
Ministerstwie, ładnie (nie) uśmiechnął się do kobiety siedzącej
za biurkiem i po prostu wpakował się do biura jego osobistego
tresera. Do pilnowania jego tyłka i sprawdzania, czy przypadkiem nie
czuje powiewu wolności, wyznaczono strasznego palanta i służbiste.
-Jak
leci, Stevie? - zapytał siadając na krześle, zdrabniając jego
imię. Steve był wysokim i przeraźliwie chudym mężczyzną o
błękitnych oczach i włosach o odcieniu bardzo brązowego błota,
jak to określał Draco, chociaż z punktu widzenia kobiety, Steve
był oszałamiająco przystojny.
-Święta
idą, ciepła atmosfera i te sprawy. - Draco na końcu swego
arystokratycznego języka miał naprawdę śmieszny dowcip o kilku
striptizerkach, centrum handlowym i wstążkach prezentowych, ale już
dawno przestał próbować budzić w tym urzędniku, poczucie humoru.
Był on tak zabawny jak miska z wodą, albo trochę mniej. - Bez
zmian? - to pytanie skierował do Malfoy, jednak ten zignorował jego
słowa. - Dobrze Draco, mam cię odkreślone. Kolejny raz przed
wyjazdem, jasne? - zapytał dopełniając swego obowiązku. Nawiasem
mówiąc strasznie nudnego obowiązku.
-Kiedy
będę mógł liczyć na jakiś urlop? - zapytał blondyn.
-Och...
nie, Draco. Na razie nie ma o tym mowy.
-Znowu
mi odmawiacie! Co robię nie tak, nie ma żadnych postępów?
-Pamiętasz
co zrobiłeś podczas sesji mającej wykazać twoje „zmiany”?
-Zapytałem
się, czy aż tak się boją. To chyba nic złego.
-Nie,
jeżeli zaraz potem nie grozi się, że wszystkich się roz... ekhem,
zniszczy Avadą, a ich ciała potnie łyżeczką do kawy.
-To był
niewinny żart... - usprawiedliwił się bez cienia skruchy.
-Tamta
kobieta zemdlała ze strachu. - przypomniał z wyrzutem, dopijając
jak zwykle zimną kawę.
-Dobra.
Wygrałeś. - rzekł i wstał aby wyjść.
-Wesołych
świąt! - zawołał za nim Steve.
Na
zewnątrz sypał śnieg i było dość mroźnie. Big Ben ogłosił
godzinę trzynastą, a Draco zastanowił się, gdzie jest Hermiona.
Musiał jej przysiądź, że nie wyjdzie po nią, tylko spokojnie
zaczeka w samochodzie. Więc usiadł za kierownicą i zaczął
bezmyślnie bawić się kluczami. Ludzie biegali po parkingu jakby
gonił ich Irytek, co niezmiernie rozbawiło blondyna.
Trwał
w oczekiwaniu, racząc się jakże wykwintną rozrywką, trącaniu
kluczy, oderwanym breloczkiem, do czasu gdy otworzyły się drzwi od
strony pasażera, do środka wpadł przeszywający wiatr, a obok
niego usiadła Hermiona. Miała posępną minę, co nie wróżyło
nic dobrego. Malfoy mógł być antyspołecznym, niereformowalnym
odludkiem, ale jedno co wiedział na pewno, to to, że zna się na
kobietach. Jego wewnętrzny detektyw mówił, iż wnioskując po jej
sylwetce, wyrazie twarzy i ogólnym chłodzie w obejściu z drzwiami,
którym trzasnęła, nie jest ona zmartwiona, ani smutna, a jedynie
wściekła. Zdecydował, że dopóki nic nie mówi i nie oddycha zbyt
głośno, może ona nie do końca zdawać sobie sprawę z jego
obecności, zatem był bezpieczny, jednak kiedyś musiał przerwać
ciszę, a wtedy należało mieć się na baczności. Na razie
obserwował ją biernie, czekając na rozwój wypadków, lub zielone
światło pochodzące z jej różdżki.
Dziewczyna zacisnęła szczęki i dłonie, składając je na kolanach
w piąstki. Nie możesz się dręczyć. Powtarzała sobie
uspakajające słowa, dla własnego dobra. Jaka szkoda, że w jej
stanie nie wolno się denerwować!
Draco
zauważył, jak jej ramiona opadły gdy wypuściła powietrze z płuc,
a ciało się rozluźniło. Teraz powoli podniosła wzrok, patrząc
na nieco zszokowanego blondyna, który nie potrafił ukryć uczuć.
-Wszystko
w porządku? - zapytała go, zdając sobie sprawę, że właśnie on
miał zamiar zadać to samo pytanie. Teraz posłał jej ironiczny
uśmieszek.
-No nie
wiem. Właśnie wpadłem do samochodu, trzasnąłem drzwiami tak, że
nowiutka karoseria zaczęła rozważać ucieczkę, potem zabijałem
wzrokiem wszystkie elementy wyposażenia. - odpowiedział przekornie,
spoglądając z ciekawością na rumieńce zdobiące jej policzki.
-Chyba
nie wykazałeś się kulturą, a właściciel wozu zaraz wyrzuci cię
na ulicę. - rzekła z przepraszającym uśmiechem.
-Może...
Niestety potrafię uśmiechnąć się tak, że kolesiowi, jakby to
rzec, wiruje w głowie. - dopiero gdy wypowiedział te słowa
zrozumiał ich oczywistą głupotę i czym prędzej odpalił silnik i
ruszył. Hermiona natomiast raz po raz poddawała wątpliwościom,
jakość swojego słuchu. Czy Draco Malfoy właśnie wyznał, że jej
uśmiech zawrócił mu w głowie? Jak ona ma to odebrać? To dobrze,
czy źle? Odwróciła głowę w stronę szyby, aby nie dostrzegł jej
kwitnących rumieńców.
***
To był
niewiarygodnie paskudny dzień. Kiedy wychodziłam z przychodni
zdrowia, na moim ramieniu wylądowała malutka sówka, której nie
znałam. Pośpiesznie odwiązałam liścik od jej nóżki i czym
prędzej zostawiłam zwierze, aby nikt jej nie zauważył. Koperta
nie miała podpisu. Nie mogąc wytrzymać z ciekawości, otworzyłam
i przeczytałam list. To było straszne. Nadawcą okazał się Ron.
Pisał, że wie o moim stanie i musi się ze mną spotkać, aby
poważnie porozmawiać. Większość listu zajmowały prośby, abym
wreszcie powiedziałam gdzie się znajduje i wróciła do niego.
Postanowiłam przemyśleć to w ciągu najbliższych dni i
zdecydować. Trudno było mi otrząsnąć się z tego wydarzenia.
Wszystkie obawy jakie żywiłam względem całego moje
dotychczasowego otoczenia wróciły. Może dlatego nie mogłam się
opanować w samochodzie Malfoya. Jednak to nie daje mu praw do
odzywania się do mnie w TEN sposób. Przez niego znowu poczułam się
jak zawstydzona nastolatka, a przecież czas wejść w dorosłość.
Nie powinien mówić do mnie tak, że czułam się jak atrakcyjna
kobieta, jakbym go... NIE! TO nie może mieć znowu miejsca.
Później
siedząc w salonie myślałam nad sensem słów mojego dawnego
chłopaka. „Myślę, że jeszcze kilka sekund bez ciebie, a
zabraknie mi odwagi, by żyć dalej.” To było takie... niepodobne
do Rona. Odkąd go znałam, zawsze nie przebierał w słowach i nie
ubierał ich w metafory, które ja zawsze uwielbiałam. Zresztą
nieważne. Teraz byłam tu. Tu, gdzie dobiegał do mnie zapach
posiłku, który tworzył Draco. Nie chciałam być z Weasleyem tylko
dlatego, że jestem w ciąży. Chciałam żyć i nie oszukiwać
chociaż siebie. Nie potrafiłabym znaleźć sobie jakąkolwiek
inną osobę, przy której czułabym się tak jak przy tym strasznym
mężczyźnie, którego... kochałam.
***
Wytarł
w mały kuchenny ręczniczek, ostatni sztuciec i odłożył go tuż
obok talerza z odpowiedniej strony. Czuł, że jeszcze chwila, a
wybuchnie z ogromu emocji. Dostał odpowiedz od Harrego. Wcześniej
pytał się go listownie o to, kiedy Draco był u niego i czy wie,
gdzie jest Hermiona. Na drugie pytanie, otrzymał niezbyt zrozumiałą
odpowiedź. Wyglądało na to, że cała zgraja przyjaciół Granger,
myślała, iż dziewczyna udała się w poszukiwaniu przygód, lub
jest u swojej ciotki w Alpach. Cóż za zadziwiająca troska z ich
strony.
Potter
jednoznacznie określił datę jego imprezy. Sierpień. Licząc
zgodnie z zasadami matematyki byłoby to tak: sierpień, wrzesień,
październik – przyjazd Hermiony do Hogwartu, wtedy jej brzuch był
ledwo widoczny, wyglądała bardziej jakby się mocno najadła,
listopad, grudzień. Pięć miesięcy. Wziął głęboki oddech.
Przecież nie należy wyciągać pochopnych wniosków. Uspokoiwszy
bicie serca, skierował swe kroki do salonu. Szatynka pół-leżała
na kanapie, podkulając nogi pod siebie. Podszedł do niej powoli z
lekkim uśmiechem.
-Zechcesz zaszczycić
mnie swoim towarzystwem podczas obiadu? - zapytał z pięknym
uśmiechem, który zwykle otwierał mu drzwi do wszelakich miłosnych
podbojów. Jej oczy natychmiast powędrowały wysoko i spotkały się
z jego. Spojrzała też na jego wyciągniętą w geście pomocy
dłoń. Powoli podała mu ją i wstała. Nie spodziewała się tego
co nastąpiło po tym. Blondyn patrząc cały czas w jej wielkie
oczy, przyciągnął ją do siebie. Poczuł na swoim torsie jej
dłonie, którymi miała zamiar go odepchnąć, natomiast na swoim
umięśnionym brzuchu odczuł lekki nacisk jej ciążowego brzuszka.
Nie odrzuciło go to, tak jak sobie to wyobrażał. Co więcej,
każde miejsce, gdzie ich ciała się dotykały, odsyłało do jego
mózgu ogromne ilości hormonu szczęścia. Jedyne czego pragnął
to przyciągnąć ją jeszcze bliżej siebie i poczuć jak ona
odwzajemnia uścisk. Powoli z rozmysłem przedłużając chwilę,
przysunął swoją twarz do jej i już niemal czuł na ustach jej
smak, a jej oddech pieścił jego twarz, kiedy poczuł jakby ktoś
dźgnął go lekko palcem w brzuch. Ona też to poczuła. Odsunęła
się od niego na długość przedramienia i spojrzała w dół. Nie
bardzo rozumiał o co w tym wszystkim chodzi. Miał wielką ochotę
podrapać się w zamyśleniu po głowie, lecz się opanował. Kiedy
Hermiona podniosła wzrok w oczach miała łzy a na twarzy leki
uśmiech, jej spojrzenie było rozmarzone i jakby wyprane ze
wszelkich innych odczuć poza miłością. Był całkowicie
skołowany. Natomiast ona wyglądała jakby miała za chwilę
zamienić się w fontannę łez.
-Coś
się stało? - zapytał ostrożnie. Zauważył, że jej dłoń pod
lnianą koszulą, którą miała na sobie zatacza kręgi na brzuchu.
Pokręciła z uśmiechem głową.
-Nie,
ja po prostu... Po prostu pierwszy raz się poruszył... Och, nie
patrz się tak na mnie. Przecież nie zwariowałam. - upomniała cały
czas patrząc się na tę samą część ciała. Wsunął z
zaciekawieniem dłoń pod jej brodę i zmusił aby spojrzała na
niego, po czym otarł łzy kciukiem i zabrał ręce.
-Więc
nie płacz. - poradził łagodnie, wyczuwając jej stan emocjonalny.
Na te słowa, kolejne łzy spłynęły po jej policzkach, kiedy ona
zaśmiała się sama z siebie.
-Kiedy
to ze szczęścia. - Wreszcie to zobaczył. Na jego oczach z
zagubionej dziewczyny, która ucieka przed całym światem i boi się
własnego cienia, wyłania się kochająca matka, którą zresztą
miała zostać. Gdy spojrzał na nią z zdezorientowaniem, wzięła
po prostu jego dłoń w swoje i osłaniając lekko pępek przyłożyła
ją do miejsca, gdzie ciągle czuła ruchy jej synka. Ich
synka. Patrzyła z rozbawieniem, jak jego oczy robią się wielkie
niczym spodki, a uśmieszek znika z jego twarzy.
Nie
wiedział ile tak stali, ale ciągle czuł pod swoją dłonią
delikatne ruchy dziecka. Doświadczał silnych emocji targających
jego myślami. Te ruchy, ten nieznany bodziec podziałał na niego w
nieznany sposób. Natomiast Granger, czuła już nie tylko maleństwo,
a także ciepło skóry Draco, dotyk, który wywołał poczucie
bezpieczeństwa i swobody.
Malfoy
powoli odsunął od niej dłoń i patrzył na nią całkiem
nieprzytomnym wzrokiem, kilkakrotnie poruszył ustami, jakby chciał
coś powiedzieć, ale prędko je zamykał. W końcu znalazł
odpowiednie słowo.
-Niesamowite.
- wyszeptał patrząc gdzieś w dal niewidzącym wzrokiem. Hermiona
zachichotała i spuściła koszulę w dół.
-No to
może zjemy ten obiad? - zaproponowała kobieta, ciągnąc blondyna
za mankiet błękitnej koszuli, w stronę jadalni.
Jedli w
ciszy. On rozmyślał, jak zapytać się jej o TO, tak aby nie
brzmieć groźnie, zaborczo, wścibsko ani złośliwie. Nie chciał
jej zranić, ani też nic narzucać. Nie było jego celem to, aby
poczuła się do czegoś zmuszana, ani osaczona. On chciał tylko
wiedzieć. Uważał to nieznane dotąd uczucie za swoją słabość,
ale też mocną cechę swojego człowieczeństwa. Nie chciał
nieodpowiednim ruchem, zniszczyć tego. Przecież wiedział jak
skutecznie potrafi ona znikać. Kiedy przeżuł ostatni kęs wołowiny
i popił delikatnie gazowaną wodą, zdecydował, że nie zrobi tego
dzisiaj. Zbyt wiele wrażeń, zbyt wiele emocji. Po posiłku bez
słowa udała się na górę, natomiast on postanowił pobawić się
z dokumentami dla ministerstwa, na zbliżający się koniec roku.
Wieczorem
pogasił wszystkie światła, pozostawiwszy jedynie kilka świec na
parapetach. Włączył telewizor i zapragnął obejrzeć ponownie
„dwunastu gniewnych ludzi”. Zawsze dobrze kojarzył ten film i
chętnie do niego wracał. Czuł, że potrzebuje relaksu. Nie miał
sił przebierać się, więc po prostu rozpiął koszulę odsłaniając
tor, i zdjął skarpetki, aby poczuć się swobodniej. Kiedy się
rozpoczął poczuł znów ten dreszczy emocji, które teoretycznie
powinny wyblaknąć po takim długim czasie. Nagle na sofie tuż obok
niego usiadła Hermiona. Była ubrana w ciążową piżamę złożoną
z uroczej bluzki bez rękawów, z szyciem tuż pod biustem, które
tworzyło lekki klosz dla jej brzucha, oraz z dresowych rybaczek w
szarym kolorze.
-Dwunastu?
Lubisz ten film? - zapytała podciągając nogi na kanapę. Światło
pochodzące z ekranu okraszało jej twarz tak, że sprawiała
wrażenie zjawy.
-Tak,
pociąga mnie ten morderca. - zażartował na co ona przystała z
uśmiechem.
-Lubisz
niegrzecznych chłopców? - zapytała zabawnie mrugając oczyma.
-Oczywiście,
złotko. Strasznie na nich lecę. - zapewnił. Po pewnym czasie
wciągnęła ich fabuła. Hermiona przegryzała jabłko, które
blondyn zakupił specjalnie dla niej, natomiast on dał się skusić
na truskawki.
-Ten w
białym garniturze wymiata – skomentowała panna Granger z
uśmiechem na ustach.
-Nie,
bo ten w białej koszuli. - sprzeciwił się Draco.
-Jeżeli
nie zauważyłeś, oni wszyscy są w białych koszulach. - zaśmiała
się radośnie.
-Może
i nasz rację. - przyznał. Czuł jej zapach. Strasznie go to
rozpraszało i przyciągało do niej. Wystarczyło tylko przechylić
się o kilka cali w prawo, aby dotknąć jej ramienia swoim. Wiedział
jednak, że mogłoby to zaprowadzić ich tam, gdzie musieliby
podejmować decyzje. Okazało się, że wystarczy włączyć długi
film po północy, aby dopiąć swego. Najpierw odczuł zdziwienie,
które szybko ustąpiło miejsca rozbawieniu. Chwilę temu
komentowała film, a teraz spała na jego ramieniu. Uśmiechnął
się, przyciągnął ja bliżej, kładąc rękę na jej talii i
pozwalając drzemać na swoim ramieniu. Jej klatka piersiowa powoli
wznosiła się i opadała wraz z jego. Jej włosy rozsypały się na
jego torsie, co wywołało delikatne łaskotanie. Widział jej
delikatną sylwetkę, szczupłą twarz, śliczne usta i zamknięte
oczy oraz rzęsy rzucające cienie na policzki. Całkiem przylegała
do jego ramienia i boku, przez co czuł jej ciepło. Po dłuższej
walce z myślami, włożył dłoń pod jej bluzkę i położył w ten
sam sposób w jaki zrobiła to gdy chciała pokazać ruchy dziecka.
Po chwili zaczął zataczać po skórze jej brzucha, przeróżne
wzory. Miał poczucie tego, że w tej chwili kradnie chwile
szczęścia, nim jego szczęście odejdzie na zawsze wraz z końcem
ferii. Jednak nie zaprzątał sobie tym głowy.
***
Następnego
dnia, czuł się niczym pod wpływek konkretnego kaca. Moralnego
oczywiście. Chodził w kółko po kuchni, zjadał wszystko na swojej
drodze, o ile nie miało to zbyt wiele plastiku. Najgorsze było to,
że było tak, wyłącznie gdy ONA była w pobliżu, a była bez
przerwy. Na domiar złego (bądź też dobrego), najwidoczniej czuła
się dobrze w jego towarzystwie i wyjątkowo, siedziała na parterze
od rana. Przeszła się do sali balowej, sali bankietowej, sali gdzie
stał fortepian oraz do niezliczonych pomieszczeń, wypełnionych po
brzegi książkami. Dzieła antyczne, nowoczesne, jakie tylko
zechciałaby, zapewne znalazłaby tutaj. Więc w godzinę zwiedziła
najniższy poziom, skrzydła zachodniego. Wydawała się być
odprężona. Nuciła pod nosem, przeciągała się, bez najmniejszego
problemu odnajdywała jego oczy.
Jedno
zdawało się nie dawać mu spokoju. Czy ona ma zamiar mu powiedzieć
i czy zrobiłaby to, gdyby był ojcem jej dziecka? Czy to ma
jakikolwiek sens. Bał się momentu w którym otrzymałby odpowiedź.
Bał
się „nie”, bo nie wiedział jak by zareagował. Wydobyłby z
siebie suche „aha”, czy raczej silił się na luz „Ulżyło mi,
uf...”. Zresztą prawdopodobnie miałby problemy, aby zachować
pokerową twarz. Zapewne skrzywiłby się w grymasie, albo przybrałby
chłodną maskę, którą nosił od zawsze.
Bał
się „tak”. Prawdopodobnie nie zmieniłaby ona swojej decyzji i
po prostu odeszła. Okazałoby się, że ma potomka, którego nie
może wychować. Co gorsza, on pewnie rzuciłby się na nią,
ujawniając swoje uczucia.
Przecież
to sytuacja bez wyjścia!
Zdecydował,
że musi się rozluźnić. Po prostu odprężyć. Wyciągając
różdżkę, przywołał kluczyki od jego jeepa oraz portfel,
następnie zawołał do siedzącej na parapecie dziewczyny.
-Jedziemy
na zakupy. - otworzyła ona szeroko oczy ze zdumienia i ześlizgnęła
się z parapetu.
-Jak
to? Po co? - zapytała nieco zmartwiała.
-Musze
Blaisowi kupić jakiś przyzwoity prezent na święta, a poza tym
potrzebuję świeżego powietrza. - mówiąc to, nonszalancko oparł
się ramieniem o ścianę i skrzyżował nogi z kostkach. - To jak? -
zachęcająco brzdąknął kluczami.
-No nie
wiem... po co mam jechać z tobą? - chwyciła się ostatniej deski
ratunku, zanim jej wolna wola ostatecznie opadnie na posadzki,
roztrzaskując się bezpowrotnie z donośnym „dzyń”. Tego było
za wiele jak dla ego Draco Malfoya. Proponował jej wyjście ze swoją
(nie) skromną osobą, gdzie zakupy, jak można się domyśleć,
będzie sponsorował on i jego nieskończony budżet, a ta oto
dziewczyna opiera się mu i kręci nosem.
Patrząc
na nią spod przymrużonych powiek z naprawdę niesamowicie
powalającym uśmieszkiem na twarzy i grzywką która opadła mu
lekko na oczy, podszedł do niej powolnym krokiem z niewiarygodną
wręcz gracją. Hermiona ogłupiała, dostała palpitacji serca i
zdębiała jednocześnie. Przełknęła ciężko ślinę i zmusiła
się do pozostania w miejscu.
Przecież
to zwykły Malfoy, taki sam jak chwilę temu. Warknęła połowa
jej umysłu.
Niestety
Malfoy sprzed chwili, nie miał TAKICH oczu i nie uśmiechał się
TAK. Szepnęła druga część.
Darco
zbliżał się do niej, a gdy ona wykonała swój ostatni krok w tył,
czując na swoim lewym pośladku, zimno parapetu, a na prawej
łopatce, twardość ściany, niemalże nadepnął jej na stopę. Jej
oddech był ciężki i urwany, co on skwitował uniesieniem brwi
wysoko do góry. Pochylił się do przodu i poczuła jak owiewa ją
przyjemny, męski zapach Malfoya. Zaraz potem dotknął wargami
płatka jej ucha, wywołując dreszcze na całym ciele. Powoli
przejechał nosem od ucha, aż do jej skroni, a następnie z
powrotem, upajając się jej zapachem.
-Chyba
się nie zrozumieliśmy, Granger. - szepnął zmysłowym głosem. -
To nie było pytanie. - zakończył i odwracając się na pięcie,
skierował się prosto do drzwi wyjściowych. - Czekam przy
samochodzie za pięć minut. - rzucił nie odwracając się w jej
stronę i wyszedł.
Tymczasem
jej serce galopowało na przód. Jej nogi stały się jakby obce i
nie chciały współpracować, a nozdrzach wciąż czuła jego woń.
Cztery
minuty później, wkroczyła na podjazd z uroczym, czerwonym
płaszczyku z czarnymi guzikami, do połowy ud i wełnianej, kremowej
czapce. Kiedy usiadła na fotelu pasarzera, Draco posłał jej
zadowolony uśmiech. Ją natomiast owiało ciepłe powietrze
pochodzące z ogrzewania.
-Dobry
wybór. - pochwalił, ruszając z podjazdu.
Zaparkowali
niedaleko Dziurawego kotła, a następnie ruszyli na drugą stronę
Londynu, w poszukiwaniu prezentu dla Blaisa. Wchodzili kolejno do
przeróżnych sklepów, gdzie wszystko poza starymi sprzedawcami,
mieniło się zależnie od charakteru sklepu. Zdziwiła się, gdy
weszli do nowego salonu z gadżetami motoryzacyjnymi. Draco podszedł
do stojaka z odzieżą na motor i przesuwając wieszaki, taksował je
krytycznym okiem. Po chwili zdjął z wieszaka brązową, skórzaną
kurtkę. Przyjrzał się jej.
-Blaise
jeździ na motorze. - skomentował obracając łaszek w dłoni. Po
chwili zdjął go z wieszaka i zarzucił na siebie. Hermiona była
pewna, że w życiu nie widziała tak zabójczej mieszanki
drapieżnego stylu i powalającej urody. Wręcz oniemiała. Jego
blada skóra świetnie współgrała z kurką, liczne ćwieki i zamki
dodawały brawury, a jego platynowe włosy niemalże namacalnie
ukazywały jego charakterystyczny „pazur”. Wszystko było wręcz
wspaniałe, dopóki skórzana narzuta, nie zaczęła jakby falować i
przebarwiać się na jej oczach, aż w końcu zrobiła się
absolutnie czarna, niczym noc. Teraz to dopiero WYGLĄDAŁ.
-Zamknij
buzię, to czar. - Czar? Jaki czar? Mówił o swoim czarownym
wyglądzie? … a może chodzi o zaklęcie rzucone na kurtkę? Tak,
to się trzyma logiki.
-Czemu
służy ten... czar? - zapytała ściągając brwi.
-Chodzi
o nastrój kierowcy. Takie jakby uprzedzenie z kim mamy do czynienia
na szosie, lub nad szosą. - mrugnął do niej porozumiewawczo.
Prędko zaczęła z niezwykłym zainteresowaniem oglądać rękaw
innego stroju.
-To
znaczy, że powinnam się ciebie bać? - zapytała wskazując na jego
odbicie w wysokim lustrze. Roześmiał się szczerze spoglądając na
siebie.
Oczywiście,
ale nie tylko z powodu tego wdzianka. - uśmiechnął się
drapieżnie, co niesamowicie komponowało się z ogólnym
wizerunkiem. - Przymierz. - oznajmił znienacka, zdejmując magiczne
ubranie z siebie. Nim zdążyła zaprotestować, już miała go na
sobie. Poczuła nadal ciepłą, aksamitną podszewkę i specyficzny
ciężar na barkach, który choć niewielki, przypominał jaki ciuch
ma na sobie. Bez dalszych skarg włożyła ręce w rękawy i
wyprostowała się naprzeciw tafli lustra. Widziała ponad ramieniem
swej lustrzanej odpowiedniczki, jak Draco wpatruje się w nią z
przekornymi iskierkami w oczach. Nagle katana zafalowała i... Malfoy
dostał ataku kaszlu, który mógł być niechybnie, aczkolwiek
niesprawiedliwie pomylony ze śmiechem. Niemalże tarzał się po
ziemi.
-No co?
- zapytała Hermiona, troszeczkę zdezorientowana. Może kurtka,
którą na filmach zwykle nosili opaśli harleyowcy, zabarwiła się
na niebiański błękit, ale czy to było aż takie śmieszne.
-He-
Hermiona, ty jesteś po prostu łagodniutka jak sarenka. - wydukał
Draco opanowując śmiech.
-Wcale
nie! - ostro podkreśliła swój protest tupnięciem nogi. Blondyn
uniósł wyzywająco brew i począł konsekwentnie zmniejszać
dystans między nimi z szatańsko uniesionym kącikiem ust w
sarkastycznym uśmieszku. Zdała sobie sprawę, że tym razem nie
cofała się, a gdy on lekko zwilżył usta językiem, ciężko
przełknęła ślinę. W końcu stanął bardzo blisko niej,
wpatrując się w jej oczy, natomiast ona czuła się przygwożdżona
ciężarem jego stalowego spojrzenia. Jego dłonie delikatnie
wylądowały na jej szyi, tuż pod podbródkiem, podobnie jak pięć
miesięcy wcześniej, kiedy ją całował. Kiedy myślała, że to
już, że teraz wszystko rozwiąże on, dając o jeden brakujący
krok do przodu, kiedy wargi piekły ją nieznośnie, jego dłonie
zsunęły się powoli na jej ramiona. Jego uśmiech stał się
bardziej bezczelny i tryumfujący. Wsunął kciuki pod kołnierzyk
magicznej kurtki, po czym delikatnie zsunął ją z jej ramion i
pochwycił w dłonie. Podsunął materiał pod swój nos i zaciągnął
się nim głęboko. Zrobił to w TEN sposób, a jej oczęta stały
się niesamowicie wielkie i błyszczące.
-Gdybyś
nie była potulna, odepchnęłabyś mnie, albo pocałowała. -
Szepnął jej wprost do ucha, zmysłowym niskim głosem Kiedy tylko
mógł stwierdzić, że po rumieńcach na jej policzkach nie ma
śladu, a zamiast tego jest blada i drżąca, odwrócił się w
stronę kasjera siedzącego na stołku.
Gdy
wychodzili ze sklepu Draco spojrzał na nadal niemrawą dziewczynę.
-Wszystko
dobrze? - zapytał patrząc na jej pokerową twarz. Pokiwała
twierdząco głową, jednak to go nie uspokoiło. - Jeżeli chcesz o
czymś ze mną porozmawiać, to proszę bardzo. - oznajmił
wzruszając ramionami.
-Zapamiętam.
- rzuciła do niego będąc już w całkiem odległym świecie
rozmyślań.
***
Jedyna
córka Grangerów miała swoje zasady i we wszelkich możliwych
okolicznościach wiedziała jak powinna się zachować. Jak się
ubrać, z kim i o czym rozmawiać. Była wprost chodzącą skarbnicą
kultur i tradycji. Równie dobrze mogła zostać gwiazdą wieczoru na
dalekim wschodzie jak i na przedmieściach Nowego Yorku. Jedną z
tychże zasad brzmiała „nie dotykaj tego co parzy, bo to może być
ogień, a ognień trawi wszystko i nie a ratunku. Nie dotykaj też
ognia, bo przecież on zawsze parzy.” Zdawała sobie sprawę z
faktu, iż regułę tą łamie regularnie od tygodnia, dając się
ponieść głupim dziewczęcym jeszcze, uczuciom.
Jej
kolosalny atlas miał jedną zasadniczą wadę, która wychodziła
tylko „w praniu”. Wada miała szare oczy, arogancko zadarty nos,
arystokratyczną krew i mnóstwo przeróżnych nieprzewidywalnych
zachowań w rękawie. Był po prostu jej achillesową piętą. On
robił coś w iście ślizgońskim stylu, a ją po prostu
zamurowywało. Stawała w miejscu, rozdziawiała buzię i robiła
minę renifera średniej inteligencji. Nie lubiła tego bardziej niż
Testrali, bardziej niż profesor Trelawney i bardziej niż czegoś
nie wiedzieć. W istocie było to uczucie podobne do zatapiania i
bombardowania milionami komet , w jednym momencie. Do tego ten
szczur, bezczelnie wykorzystywał jej kompromitujące odrętwienie.
Ze
złością usiadła na idealnie zaścielonym łóżku z frustracją
widoczną w ruchach i przeczesała poskręcane pukle, palcami.
Wpatrzyła się w okno naprzeciw niej. W dali, ponad lasem, zapadał
zmrok. Leniwe słońce czołgało się ku cienkiej linii horyzontu.
Hermiona westchnęła, a jej ramiona mimowolnie opadły. Naprawdę
nie miała już na to sił. Jeszcze kilka takich wydarzeń, a zapłaci
naprawdę słono, za swoje chwilowe radości. Głuche pukanie
dobiegło do jej słuchu z chwilowym opóźnieniem. Strząsnęła z
siebie niewidoczne drobinki kurzu i spokojnym głosem zaprosiła
gościa do środka.
Nie
odwróciła się, kiedy wszedł i zamknął za sobą drzwi, ani wtedy
kiedy siadał obok niej i obejmował jej ramieniem. Nie spojrzała na
niego, kiedy ścierał łzy spływające po jej policzkach.
Wiedziała, że jeżeli spojrzy w jego oczy, cofnie swoje
postanowienie. Powoli zdecydowała się zrobić to teraz. Dopóki aż
tak nie boli.
-Nie
dotykaj mnie, proszę. - zaczęła słabym głosem wciąż patrząc
na złocisty krąg na niebie.. Blondyn zatrzymał swoją rękę na
jej policzku. - Nie masz prawa się mną bawić i dobrze o tym
wiesz. Oboje wiemy. Nie życzę sobie, być uwodzona i zwodzona.
Wytrzymamy do nowego roku, a potem obiecuję, że zrobię co w mojej
mocy, abyś już mnie nie zobaczył. Wyjdź, proszę. - Zdawało mu
się, że ktoś uderzył go wahadłem Big Bena, rozpędzonym do 300
km/h, prosto w pierś, wyciskając z niej powietrze. Czuł powalającą
powagę tych słów i nagle zapragnął wyjść stąd i objąć ją
ciaśniej, jednocześnie. Hermiona pomogła mu w decyzji, strząsając
jego rękę z siebie. Wstał nadal czekając na jakąś podpowiedź
od czegoś co zwano rozumem. Wychodząc spojrzał na jej sylwetkę i
odczuł ukłucie w okolicach, gdzie inni mieli serce. Nieprzyjemne
ukłucie.
-Nigdy
się tobą nie bawiłem. - zdanie to zawisło w powietrzu, gdy
zamykał za sobą drzwi.
Popłakałam się;(
OdpowiedzUsuń