Rozdział 16
Wiele
można powiedzieć o Draconie Malfoyu. Owszem, był arogancki i
niepoprawny, często mówił za wiele i sprawiał innym przykrość.
Jego młodość była pasmem wielokrotnych wyborów, jak później
się okazało, złych wyborów. Nie był tylko i wyłącznie ofiarą.
Potrafił wznieść się niemal na szczyt łańcucha pokarmowego,
tego społeczeństwa. Ranił tyle razy, że ani on, ani ranieni,
prawdopodobnie nie zdołaliby zliczyć. Wiedział jak mocną moc mają
słowa. Jeden gest, kilka odpowiednich słów, nadany nacisk na
zdanie, aluzje. Potrafił zadurzyć w sobie setkę dziewczyn, albo
sprawić, że znienawidzą go tłumy. Mógłby spokojnie podejść do
obcej osoby i w ciągu kilkuminutowej rozmowy wprowadzić ją w
kompleksy tak wielkie, że rozmyślałaby nad samobójstwem. Taka
była jego broń.
Wiedział,
że ją posiada, ale wiedział też, że potrafi jej nie używać.
Mógł zamienić się w kochającą i ciepłą osobę. Poświęcać
się i bronić, kiedy wymagałaby tego sytuacja. On to wiedział, ale
nie wiedziała tego ONA. Nie było to takie dziwne. Nigdy nie
zapewnił jej, że znajduje się na tej wąskiej liście person,
które wziął pod swoją pieczę i ma zamiar się o nie troszczyć.
Nie powiedziała jej tego, nie dał znaku. Dziecięce lata, które
zatruwał jej regularnie, bardzo jadowitymi docinkami, najwidoczniej
zniwelowały jego kredyt zaufania u niej.
Miał
świadomość, że dręczy ją w najbardziej okrutny sposób. Bez
przerwy poniżała ją z powodu jej pochodzenia. Rzec można by było,
że trafiła kosa na kamień. Gryfonka, będąca w stanie zrobić
wszystko, byle udowodnić, że nie jest słaba, natrafiła na
chłopaka, który znalazł jej jedyny słaby punkt, na który nic nie
może poradzić i nie ma zamiaru darować sobie docinków pod jej
adresem. Wiedział, że nie można uczynić nic ze swoją
przeszłością i może dlatego tak bardzo ją dręczył. W
podświadomości odczuwał, że nie są tak różni i to uzupełniało
jego obraz siebie. Słabego, pod dyktaturą ojca. Poniżając tą
niewinną, drobną brunetkę o niesamowicie przenikliwych oczach,
czuł się wyższy, wyobrażał sobie, że wznosi się nad ich
poziom. Poziom jego i Granger.
Wtedy
nie myślał, że ten poziom nie istnieje. Nie ma czegoś takiego,
jak bycie uniżonym z powodu pochodzenia. Tylko on i tylko ona mogą
to zmienić. Ona zmieniała, on się podporządkowywał istniejącemu
układowi.
Takie
wspomnienia i myśli, budziły niemałą złość i kompromitujące
poczucie winy w dorosłym Draco. Miał on swój bagaż życiowy, w
który wliczało się pożegnanie konającej matki, przykrości
doznane po wojnie, jedynie za grzechy ojca, terror Czarnego Pana i
wiele prób odnalezienia swojej drogi, kończących się klęską.
***
Nie
sądziłam, że tak po prostu wyjdzie. Ba! Byłam pewna, że wdamy
się w nieprzyjemną dysputę, a tymczasem on po prostu mnie
posłuchał. Czułam jak próbuje nawiązać kontakt wzrokowy, jak
jego srebrzyste oczy szukają moich załzawionych. Nic takiego się
nie stało, nie pozwoliłam mu spojrzeć w swoją duszę, bo czułam,
że natychmiast zrozumiałby. Taka była prawda – on czuł mnie, a
ja jego. Ta więź została przeoczona przeze mnie w wielkim planie
ucieczki.
W
ciągu następnych dwóch dni, na parter schodziłam jedynie w porach
posiłków. Pięć dni przed Wigilią zrobiłam dokładnie tak samo,
w celu, jakby to powiedzieć, konsumpcji obiadu.
-Już
podaję, usiądź. - rzucił Draco przez ramię, pędząc do kuchni,
skąd unosił się subtelny zapach potraw. Po chwili na stół
przylewitował półmisek z piure ziemniaczanym, dorsz w sosie
śmietanowym oraz surówka z kapusty pekińskiej. Muszę przyznać,
że poddawałam wątpliwościom jego umiejętności kucharskie, ale
powoli zaczęłam się zastanawiać, czy sama przyrządziłabym takie
danie. Po chwili zjawił się on. Jak zwykle przezornie spuściłam
wzrok na talerz i nałożyłam sobie po trochę wszystkiego. Draco
jak zwykle nalał sobie odrobinę białego wina, a mi wodę
mineralną, podciągnął lekko mankiety koszuli upięte srebrnymi
spinkami ze szmaragdowymi oczkami. Zauważyłam, że ostatnio chodzi
niezwykle zamyślony, a kiedy już wyrywa się z tego zamyślenia, to
spogląda na mnie złowrogo i zaciska szczęki, po czym szybko wraca
do swych myśli. Pięknie.
-Toż
to paranoja, przecież rozmawiać chyba możemy! - niespodziewanie
rozerwał brutalnym tonem ciszę wiszącą niczym pajęczyna, między
nami. Poczułam, jak moje oczy mimowolnie wędrują na jego twarz i
zapewne wyglądałam na przestraszoną. Jeszcze piękniej.
Otaksowałam go i skalkulowałam, iż nie jest tak źle. Miał nieco
zaróżowione policzki, ale nie buchały one gniewem, a w jego oczach
nadal leniwie wiło się płynne srebro. Wyraźnie odbierałam od
niego jasny przekaz: odpowiedz mi. Nie chciałam, więc ponownie
zaczęłam udawać, że na moim talerzu dzieją się niespotykanie
ciekawe rzeczy. Powietrze gęstniało, moje mięśnie ramion się
napinały, a jego intensywny wzrok przenikał moje kości, w tym
sklepienie czaszki i wnikał do mojego umysłu. Od odpowiedzi, której
nie potrafiłam udzielić, uratował mnie donośny dzwonek do drzwi.
-Otworzę - mruknął Malfoy krzywiąc się. Szybko przemknął do drzwi i
wpuścił gościa. Spodziewałam się, że będzie to Blaise, ale
głos mężczyzny należał do kogoś innego. No cóż. Wstałam od
stołu i zabierając swój talerz oraz szklankę, wedle zasad dobrego
wychowania, udałam się do kuchni. Kiedy tam szłam, zdążyłam się
przyjrzeć mężczyźnie, który prowadzony przez blondyna, wchodził
do salonu. On również stanął i zaczął się mi przypatrywać. Na
jego twarzy zastygł uśmiech, którym obdarzał Malfoya. Był
przystojny. Jego włosy miały odcień bardzo intensywnego drewna, a
w piwnych oczach błyszczała radość. Była to niewątpliwie wesoła
i sympatyczna osoba. Co on robi u tego człowieka? Pomyślałam
sobie, zostawiając brudne naczynia przy zlewozmywaku. Kiedy chciałam
umknąć na górę, dobiegł mnie sztucznie swobodny głos Malfoya.
-Hermiono,
pozwól do nas - przewróciłam oczyma. Podchodząc do mężczyzn
stojących w salonie. Zauważyłam, że znajomy mojego szkolnego
kolegi strasznie niedyskretnie przypatruje się mi. Widziałam jak
przejeżdżał wzrokiem od mojej twarzy do brzucha i z powrotem.
Najwidoczniej był nieco nierozgarnięty.
-Słucham?
- rzuciłam chłodno.
-Steve
prosił mnie, żeby was sobie przedstawił - Być może wydawało mi
się, ale Draco posłał mi przepraszające spojrzenie. Zakłopotanie
nie pasowało do niego. - Zatem to Hermiona, a to Steve - rzucił
niedbale.
-Miło
mi - rzekł kurtuazyjnie gość, po czym delikatnie ujął moją
dłoń, a następnie złożył na niej pocałunek. Gentlemen.
Przeszło mi przez myśl.
-Mi
również - zdobyłam się na wymuszony uśmiech, udając, że nie
zwracam uwagi na to, iż cały czas trzyma moją dłoń. Ku mojemu
wybawieniu, gospodarz odchrząknął, a Steve puścił moje biedne
palce - To ja może już... - zdecydowałam się dać nogę.
-Och...
- westchnął szatyn ze smutkiem - Myślałem, że dotrzymasz nam
towarzystwa - jak nie czuć presji, kiedy taka masa galanterii i
uprzejmości, nakłania do pozostania z sobą. Chyba przegrałam tą
walkę. Brak było mi argumentów. Bo niby dlaczego musiałam iść
na górę? Chyba nie zrozumiałby, gdybym powiedziała, że muszę
trzymać się z dala od właściciela domu, w którym tymczasowo
mieszkam, bo przypadkiem mogłabym wygadać kilka głupot. Między
innymi taką głupotę, jak fakt, że go kocham. Bo tak jest. Chyba.
-No
dobrze - również uśmiechnęłam się czarująco i usiadłam na
kanapie. Steve zajął miejsce na fotelu.
-Stevie,
kawę, herbatę, czy coś mocniejszego? - usłyszałam gdzieś nad
moją głową.
-Herbatę,
idę dziś z żoną na jakieś sztywne przyjęcie, muszę być
trzeźwy i silny - zażartował, dzięki czemu sytuacja nieco się
rozluźniła.
-Hermiona?
Herbatę ziołową? - najwidoczniej spostrzegawczy z niego karaluch.
Zwykle taką właśnie pijałam.
-Tak,
poproszę - ku mojemu zdziwieniu, udało mi się zdobyć na naprawdę
przekonywająco swobodny ton głosu. Niemal beztroski.
-Żebyś
widziała moją żonę na przyjęciu. Zachowuje się jak bokser i
pies tropiący w jednym - zwrócił się do mnie mój nowy znajomy.
-Dlaczego
dwa w jednym? - zapytałam odbierając moją herbatę z rąk Draco.
-Już
ci wyjaśniam. Bokserem jest wówczas, gdy jakakolwiek kobieta
znajduję się bliżej mnie niż trzy metry, sama rozumiesz -
wyjaśnił uśmiechając się rozbrajająco. Obok mnie usiadł Malfy
i zdziwiła mnie, nagła bliskość tego mężczyzny. Posadził swoją
szanowną osobę zdecydowanie zbyt blisko mojej, a nasze ramiona
stykały się w kilku miejscach, przy każdym ruchu - W psa
tropiącego przemienia się jedynie, gdy na sali pojawia się kobieta
w ładniejszej, lub co gorsza, takiej samej sukni - na to
stwierdzenie wybuchł śmiechem, a ja mu zawtórowałam. Malfoy
jedynie się uśmiechnął. W dłonie chwyciłam ciepły kubek i
upajałam się zapachem ziół, natomiast Steve popił kawę -Od
kiedy jesteście razem? - zapytał tak swobodnie, że na początku
nie rozumiałam o co chodzi i chciałam odpowiedzieć, iż jutro
niebo ma być zachmurzone, a wieczorem może padać śnieg z
deszczem. Dopiero po chwili dotarł do mnie sens. Zakrztusiłam się
herbatą, której jeszcze nie wypiłam, natomiast Malfoy zdawał się
nie być zaskoczony i jedynie poklepał mnie lekko po plecach.
Wyprostowałam się.
-Wszystko
dobrze? - blondyn spoglądał na mnie z troską. Nie powinien. Potem
zwrócił się do Steva - Od nigdy. Nie jesteśmy razem. Hermiona
jest tu zadaniem powierzonym przez dyrektora szkoły. W czasie ferii
w tym roku nie można pozostać w zamku. - wyjaśnił rzeczowym tonem
i dobrze, ponieważ moje wyjaśnienia byłyby pewnie zlepkiem
nieartykułowanych dźwięków, słów; „nie”, „my”, „nigdy”
oraz piszczących głosek. Jego wersja brzmiała nieco logiczniej.
-Draco
- zaczął grobowym tonem Steve. - czy ty czytałeś proroka?
Chociażby wczoraj? - zapytał śmiertelnie poważnie.
-Nie,
a powinienem? - z kolei tamten nic nie powiedział, tylko przywołał
do siebie rzeczoną gazetę i podał Draconowi. Siedzący obok mnie
najpierw zbladł nieco bardziej, a potem zmarszczył czoło.
-Co
to za szmatławiec? Sama brednie. - skończył czytać i przekazał
pismo mnie. Natomiast sama poczułam jak krew odpływa mi z twarzy,
kiedy czytam nagłówek „Poważny związek Draco Malfoya”. Niżej
widniało nasze zdjęcie, gdy wchodzimy do sklepu, gdzie kupiliśmy
prezent dla Zabiniego.
„Jak
zauważyliśmy, już od jakiegoś czasu, Draco Malfoy jest widywany z
mugolaczką, Hermioną Granger. Dziewczyna jest w zaawansowanej ciąży
i najwidoczniej czuje się dobrze pod opiekuńczymi skrzydłami
byłego smierciożercy. Mamy nadzieję, że nie chodzi tu o duże
pieniądze, które posiada pan Malfoy, a jedynie o miłość. Jeżeli
tak maluje się sytuacja, to czy niebawem najbardziej pożądany
kawaler w Anglii, zmieni swój stan cywilny, a na świat przyjdzie
kolejny Malfoy?” - rzuciłam gazetę na stół, czując jak
trzęsą mi się ręce.
-Onieonieonie.
Nie mogli tego zrobić. - rzekłam. Darco najwidoczniej nie był aż tak
przejęty całą sytuacją. Czy dla niego to dzień powszedni?
-Zrobili,
to ich praca. - oznajmił odkrywczo Steve, posępnym głosem.
-Posłuchaj
Hermiona. - moje oczy stały się niebezpiecznie wilgotne. Głos
Malfoya dochodził do mnie jakby z bardzo dużej odległości. -
musisz się uspokoić, bo znowu będziemy musieli odwiedzić szpital.
- No tak. Uspokoić się. Pomyśleć. Szpital. Tak. Odetchnęłam
głęboko. Po długiej chwili milczenia, Steve zrozumiał, że trzeba
coś powiedzieć, więc zaczął konwersację.
-Ja
w zasadzie jestem tu służbowo. Chodzi o tego durnego proroka. Szef
kazał mi zbadać sytuację. Jeżeli rzeczywiście byłbyś z
Hermioną i w dodatku spodziewającą się dziecka, to byłoby to dla
nich wystarczające aby pozytywnie rozpatrzyć twój wniosek o
„kredyt zaufania”.
-Zaraz,
zaraz. Wystarczyłoby, że znalazłbym sobie żonę, a byłbym wolny?
- w jego głosie odczytałam zdumienie.
-W
pewnym sensie. - przyznał rację, Steve.
-Hm...
- jego „hm” zasmuciło mnie. Zastanawiał się jaka z panien
pokroju Parkinson, najszybciej oddałaby swoją rękę i która z
nich jest najbardziej atrakcyjna, tak aby umilić sobie życie. Moje
serce ponownie skurczyło się do rozmiarów kostki lodu, ale
postanowiłam znieść to dzielnie.
Po
godzinie, Steve zdecydował, że musi iść pomóc żonie w
przygotowaniach do balu i wyszedł. Nadal siedziałam na sofie. Draco
wrócił i usiadł tam, gdzie siedział gość.
-Tak
cię przejął ten „Prorok”? - zapytał, nonszalancko kładąc
prawą kostkę u nogi na lewe kolano.
-Przejął?
To mało powiedziane. Ty nie rozumiesz jak to jest. Świetna historia
o szlamie naciągającej bogatego chłopaka na dziecko. To takie
poniżające - wytłumaczyła zrezygnowanym tonem, dopijając zimną
herbatę.
-Przestań,
przecież za tydzień będzie po wszystkim. Zresztą oboje wiemy, że to nieprawda. Zapomną i będziesz
mogła spokojnie sobie żyć.
Spokojnie
sobie żyć. Spokojnie sobie żyć. Spokojnie sobie żyć.
-Mam
nadzieję. - szepnęłam w jego stronę, wstając w kanapy.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz