sobota, 12 stycznia 2013

Rozdział 16



Rozdział 16



Wiele można powiedzieć o Draconie Malfoyu. Owszem, był arogancki i niepoprawny, często mówił za wiele i sprawiał innym przykrość. Jego młodość była pasmem wielokrotnych wyborów, jak później się okazało, złych wyborów. Nie był tylko i wyłącznie ofiarą. Potrafił wznieść się niemal na szczyt łańcucha pokarmowego, tego społeczeństwa. Ranił tyle razy, że ani on, ani ranieni, prawdopodobnie nie zdołaliby zliczyć. Wiedział jak mocną moc mają słowa. Jeden gest, kilka odpowiednich słów, nadany nacisk na zdanie, aluzje. Potrafił zadurzyć w sobie setkę dziewczyn, albo sprawić, że znienawidzą go tłumy. Mógłby spokojnie podejść do obcej osoby i w ciągu kilkuminutowej rozmowy wprowadzić ją w kompleksy tak wielkie, że rozmyślałaby nad samobójstwem. Taka była jego broń.
Wiedział, że ją posiada, ale wiedział też, że potrafi jej nie używać. Mógł zamienić się w kochającą i ciepłą osobę. Poświęcać się i bronić, kiedy wymagałaby tego sytuacja. On to wiedział, ale nie wiedziała tego ONA. Nie było to takie dziwne. Nigdy nie zapewnił jej, że znajduje się na tej wąskiej liście person, które wziął pod swoją pieczę i ma zamiar się o nie troszczyć. Nie powiedziała jej tego, nie dał znaku. Dziecięce lata, które zatruwał jej regularnie, bardzo jadowitymi docinkami, najwidoczniej zniwelowały jego kredyt zaufania u niej.
Miał świadomość, że dręczy ją w najbardziej okrutny sposób. Bez przerwy poniżała ją z powodu jej pochodzenia. Rzec można by było, że trafiła kosa na kamień. Gryfonka, będąca w stanie zrobić wszystko, byle udowodnić, że nie jest słaba, natrafiła na chłopaka, który znalazł jej jedyny słaby punkt, na który nic nie może poradzić i nie ma zamiaru darować sobie docinków pod jej adresem. Wiedział, że nie można uczynić nic ze swoją przeszłością i może dlatego tak bardzo ją dręczył. W podświadomości odczuwał, że nie są tak różni i to uzupełniało jego obraz siebie. Słabego, pod dyktaturą ojca. Poniżając tą niewinną, drobną brunetkę o niesamowicie przenikliwych oczach, czuł się wyższy, wyobrażał sobie, że wznosi się nad ich poziom. Poziom jego i Granger.
Wtedy nie myślał, że ten poziom nie istnieje. Nie ma czegoś takiego, jak bycie uniżonym z powodu pochodzenia. Tylko on i tylko ona mogą to zmienić. Ona zmieniała, on się podporządkowywał istniejącemu układowi.
Takie wspomnienia i myśli, budziły niemałą złość i kompromitujące poczucie winy w dorosłym Draco. Miał on swój bagaż życiowy, w który wliczało się pożegnanie konającej matki, przykrości doznane po wojnie, jedynie za grzechy ojca, terror Czarnego Pana i wiele prób odnalezienia swojej drogi, kończących się klęską.

***

Nie sądziłam, że tak po prostu wyjdzie. Ba! Byłam pewna, że wdamy się w nieprzyjemną dysputę, a tymczasem on po prostu mnie posłuchał. Czułam jak próbuje nawiązać kontakt wzrokowy, jak jego srebrzyste oczy szukają moich załzawionych. Nic takiego się nie stało, nie pozwoliłam mu spojrzeć w swoją duszę, bo czułam, że natychmiast zrozumiałby. Taka była prawda – on czuł mnie, a ja jego. Ta więź została przeoczona przeze mnie w wielkim planie ucieczki.

W ciągu następnych dwóch dni, na parter schodziłam jedynie w porach posiłków. Pięć dni przed Wigilią zrobiłam dokładnie tak samo, w celu, jakby to powiedzieć, konsumpcji obiadu.
-Już podaję, usiądź. - rzucił Draco przez ramię, pędząc do kuchni, skąd unosił się subtelny zapach potraw. Po chwili na stół przylewitował półmisek z piure ziemniaczanym, dorsz w sosie śmietanowym oraz surówka z kapusty pekińskiej. Muszę przyznać, że poddawałam wątpliwościom jego umiejętności kucharskie, ale powoli zaczęłam się zastanawiać, czy sama przyrządziłabym takie danie. Po chwili zjawił się on. Jak zwykle przezornie spuściłam wzrok na talerz i nałożyłam sobie po trochę wszystkiego. Draco jak zwykle nalał sobie odrobinę białego wina, a mi wodę mineralną, podciągnął lekko mankiety koszuli upięte srebrnymi spinkami ze szmaragdowymi oczkami. Zauważyłam, że ostatnio chodzi niezwykle zamyślony, a kiedy już wyrywa się z tego zamyślenia, to spogląda na mnie złowrogo i zaciska szczęki, po czym szybko wraca do swych myśli. Pięknie.

-Toż to paranoja, przecież rozmawiać chyba możemy! - niespodziewanie rozerwał brutalnym tonem ciszę wiszącą niczym pajęczyna, między nami. Poczułam, jak moje oczy mimowolnie wędrują na jego twarz i zapewne wyglądałam na przestraszoną. Jeszcze piękniej. Otaksowałam go i skalkulowałam, iż nie jest tak źle. Miał nieco zaróżowione policzki, ale nie buchały one gniewem, a w jego oczach nadal leniwie wiło się płynne srebro. Wyraźnie odbierałam od niego jasny przekaz: odpowiedz mi. Nie chciałam, więc ponownie zaczęłam udawać, że na moim talerzu dzieją się niespotykanie ciekawe rzeczy. Powietrze gęstniało, moje mięśnie ramion się napinały, a jego intensywny wzrok przenikał moje kości, w tym sklepienie czaszki i wnikał do mojego umysłu. Od odpowiedzi, której nie potrafiłam udzielić, uratował mnie donośny dzwonek do drzwi.

-Otworzę - mruknął Malfoy krzywiąc się. Szybko przemknął do drzwi i wpuścił gościa. Spodziewałam się, że będzie to Blaise, ale głos mężczyzny należał do kogoś innego. No cóż. Wstałam od stołu i zabierając swój talerz oraz szklankę, wedle zasad dobrego wychowania, udałam się do kuchni. Kiedy tam szłam, zdążyłam się przyjrzeć mężczyźnie, który prowadzony przez blondyna, wchodził do salonu. On również stanął i zaczął się mi przypatrywać. Na jego twarzy zastygł uśmiech, którym obdarzał Malfoya. Był przystojny. Jego włosy miały odcień bardzo intensywnego drewna, a w piwnych oczach błyszczała radość. Była to niewątpliwie wesoła i sympatyczna osoba. Co on robi u tego człowieka? Pomyślałam sobie, zostawiając brudne naczynia przy zlewozmywaku. Kiedy chciałam umknąć na górę, dobiegł mnie sztucznie swobodny głos Malfoya.
-Hermiono, pozwól do nas - przewróciłam oczyma. Podchodząc do mężczyzn stojących w salonie. Zauważyłam, że znajomy mojego szkolnego kolegi strasznie niedyskretnie przypatruje się mi. Widziałam jak przejeżdżał wzrokiem od mojej twarzy do brzucha i z powrotem. Najwidoczniej był nieco nierozgarnięty.
-Słucham? - rzuciłam chłodno.
-Steve prosił mnie, żeby was sobie przedstawił - Być może wydawało mi się, ale Draco posłał mi przepraszające spojrzenie. Zakłopotanie nie pasowało do niego. - Zatem to Hermiona, a to Steve - rzucił niedbale.
-Miło mi - rzekł kurtuazyjnie gość, po czym delikatnie ujął moją dłoń, a następnie złożył na niej pocałunek. Gentlemen. Przeszło mi przez myśl.
-Mi również - zdobyłam się na wymuszony uśmiech, udając, że nie zwracam uwagi na to, iż cały czas trzyma moją dłoń. Ku mojemu wybawieniu, gospodarz odchrząknął, a Steve puścił moje biedne palce - To ja może już... - zdecydowałam się dać nogę.
-Och... - westchnął szatyn ze smutkiem - Myślałem, że dotrzymasz nam towarzystwa - jak nie czuć presji, kiedy taka masa galanterii i uprzejmości, nakłania do pozostania z sobą. Chyba przegrałam tą walkę. Brak było mi argumentów. Bo niby dlaczego musiałam iść na górę? Chyba nie zrozumiałby, gdybym powiedziała, że muszę trzymać się z dala od właściciela domu, w którym tymczasowo mieszkam, bo przypadkiem mogłabym wygadać kilka głupot. Między innymi taką głupotę, jak fakt, że go kocham. Bo tak jest. Chyba.
-No dobrze - również uśmiechnęłam się czarująco i usiadłam na kanapie. Steve zajął miejsce na fotelu.
-Stevie, kawę, herbatę, czy coś mocniejszego? - usłyszałam gdzieś nad moją głową.
-Herbatę, idę dziś z żoną na jakieś sztywne przyjęcie, muszę być trzeźwy i silny - zażartował, dzięki czemu sytuacja nieco się rozluźniła.
-Hermiona? Herbatę ziołową? - najwidoczniej spostrzegawczy z niego karaluch. Zwykle taką właśnie pijałam.
-Tak, poproszę - ku mojemu zdziwieniu, udało mi się zdobyć na naprawdę przekonywająco swobodny ton głosu. Niemal beztroski.
-Żebyś widziała moją żonę na przyjęciu. Zachowuje się jak bokser i pies tropiący w jednym - zwrócił się do mnie mój nowy znajomy.
-Dlaczego dwa w jednym? - zapytałam odbierając moją herbatę z rąk Draco.
-Już ci wyjaśniam. Bokserem jest wówczas, gdy jakakolwiek kobieta znajduję się bliżej mnie niż trzy metry, sama rozumiesz - wyjaśnił uśmiechając się rozbrajająco. Obok mnie usiadł Malfy i zdziwiła mnie, nagła bliskość tego mężczyzny. Posadził swoją szanowną osobę zdecydowanie zbyt blisko mojej, a nasze ramiona stykały się w kilku miejscach, przy każdym ruchu - W psa tropiącego przemienia się jedynie, gdy na sali pojawia się kobieta w ładniejszej, lub co gorsza, takiej samej sukni - na to stwierdzenie wybuchł śmiechem, a ja mu zawtórowałam. Malfoy jedynie się uśmiechnął. W dłonie chwyciłam ciepły kubek i upajałam się zapachem ziół, natomiast Steve popił kawę -Od kiedy jesteście razem? - zapytał tak swobodnie, że na początku nie rozumiałam o co chodzi i chciałam odpowiedzieć, iż jutro niebo ma być zachmurzone, a wieczorem może padać śnieg z deszczem. Dopiero po chwili dotarł do mnie sens. Zakrztusiłam się herbatą, której jeszcze nie wypiłam, natomiast Malfoy zdawał się nie być zaskoczony i jedynie poklepał mnie lekko po plecach. Wyprostowałam się.
-Wszystko dobrze? - blondyn spoglądał na mnie z troską. Nie powinien. Potem zwrócił się do Steva - Od nigdy. Nie jesteśmy razem. Hermiona jest tu zadaniem powierzonym przez dyrektora szkoły. W czasie ferii w tym roku nie można pozostać w zamku. - wyjaśnił rzeczowym tonem i dobrze, ponieważ moje wyjaśnienia byłyby pewnie zlepkiem nieartykułowanych dźwięków, słów; „nie”, „my”, „nigdy” oraz piszczących głosek. Jego wersja brzmiała nieco logiczniej.
-Draco - zaczął grobowym tonem Steve. - czy ty czytałeś proroka? Chociażby wczoraj? - zapytał śmiertelnie poważnie.
-Nie, a powinienem? - z kolei tamten nic nie powiedział, tylko przywołał do siebie rzeczoną gazetę i podał Draconowi. Siedzący obok mnie najpierw zbladł nieco bardziej, a potem zmarszczył czoło.
-Co to za szmatławiec? Sama brednie. - skończył czytać i przekazał pismo mnie. Natomiast sama poczułam jak krew odpływa mi z twarzy, kiedy czytam nagłówek „Poważny związek Draco Malfoya”. Niżej widniało nasze zdjęcie, gdy wchodzimy do sklepu, gdzie kupiliśmy prezent dla Zabiniego.

Jak zauważyliśmy, już od jakiegoś czasu, Draco Malfoy jest widywany z mugolaczką, Hermioną Granger. Dziewczyna jest w zaawansowanej ciąży i najwidoczniej czuje się dobrze pod opiekuńczymi skrzydłami byłego smierciożercy. Mamy nadzieję, że nie chodzi tu o duże pieniądze, które posiada pan Malfoy, a jedynie o miłość. Jeżeli tak maluje się sytuacja, to czy niebawem najbardziej pożądany kawaler w Anglii, zmieni swój stan cywilny, a na świat przyjdzie kolejny Malfoy?” - rzuciłam gazetę na stół, czując jak trzęsą mi się ręce.
-Onieonieonie. Nie mogli tego zrobić. - rzekłam. Darco najwidoczniej nie był aż tak przejęty całą sytuacją. Czy dla niego to dzień powszedni?
-Zrobili, to ich praca. - oznajmił odkrywczo Steve, posępnym głosem.
-Posłuchaj Hermiona. - moje oczy stały się niebezpiecznie wilgotne. Głos Malfoya dochodził do mnie jakby z bardzo dużej odległości. - musisz się uspokoić, bo znowu będziemy musieli odwiedzić szpital. - No tak. Uspokoić się. Pomyśleć. Szpital. Tak. Odetchnęłam głęboko. Po długiej chwili milczenia, Steve zrozumiał, że trzeba coś powiedzieć, więc zaczął konwersację.
-Ja w zasadzie jestem tu służbowo. Chodzi o tego durnego proroka. Szef kazał mi zbadać sytuację. Jeżeli rzeczywiście byłbyś z Hermioną i w dodatku spodziewającą się dziecka, to byłoby to dla nich wystarczające aby pozytywnie rozpatrzyć twój wniosek o „kredyt zaufania”.
-Zaraz, zaraz. Wystarczyłoby, że znalazłbym sobie żonę, a byłbym wolny? - w jego głosie odczytałam zdumienie.
-W pewnym sensie. - przyznał rację, Steve.
-Hm... - jego „hm” zasmuciło mnie. Zastanawiał się jaka z panien pokroju Parkinson, najszybciej oddałaby swoją rękę i która z nich jest najbardziej atrakcyjna, tak aby umilić sobie życie. Moje serce ponownie skurczyło się do rozmiarów kostki lodu, ale postanowiłam znieść to dzielnie.

Po godzinie, Steve zdecydował, że musi iść pomóc żonie w przygotowaniach do balu i wyszedł. Nadal siedziałam na sofie. Draco wrócił i usiadł tam, gdzie siedział gość.
-Tak cię przejął ten „Prorok”? - zapytał, nonszalancko kładąc prawą kostkę u nogi na lewe kolano.
-Przejął? To mało powiedziane. Ty nie rozumiesz jak to jest. Świetna historia o szlamie naciągającej bogatego chłopaka na dziecko. To takie poniżające - wytłumaczyła zrezygnowanym tonem, dopijając zimną herbatę.
-Przestań, przecież za tydzień będzie po wszystkim. Zresztą oboje wiemy, że to nieprawda. Zapomną i będziesz mogła spokojnie sobie żyć. 

Spokojnie sobie żyć. Spokojnie sobie żyć. Spokojnie sobie żyć.

-Mam nadzieję. - szepnęłam w jego stronę, wstając w kanapy.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz