sobota, 12 stycznia 2013

Rozdział 17



Rozdział 17 




Zwykle święta to było to „coś” na co czekałam cały rok. Spędzane w rodzinnym gronie miały zapach indyka z kasztanami i świerkowego drzewka. Jedzenie było wyjątkowo miłym zajęciem w ten dzień. Zwykle jedliśmy w radosnym podekscytowaniu, a potem szybko ubieraliśmy się i jechaliśmy prosto na Trafalgar Square. To jest niesamowite, stać wraz z tymi wszystkimi ludźmi, wokoło ogromnego, pięknego drzewka i śpiewać. Nigdy nie było zimno tej nocy. Kolędy pobrzmiewały niesione setkami ludzkich głosów po ulicach Londynu, gdzieniegdzie przebiegały szczęśliwe dzieci. Było tak magicznie. Zdawałam sobie sprawę, że tegoroczne święta będą najgorszym dniem w roku, ponieważ wiem co będę tracić, podczas gdy mogłabym spędzać ten czas z rodzicami.
To właśnie z nimi zawsze stroiłam choinkę w barwne bombki i łańcuchy. Kochani rodzice, pewne teraz jeżdżą po sklepach i w istnym amoku poszukują idealnego prezentu dla każdego. Dla cioci Marie, dziadka i babci, mojego kuzyna wraz z jego żoną i dzieckiem. dla kuzynki Betty i kuzyna Bertrama, który zawsze zjada swoje kartki świąteczne i rozdziera papier prezentowy, zębami. W zasadzie to nawet za nim tęskniłam. Brak mi tego dzieciaka i hałasu, związanego ze wspólnym świętowaniem.
W domu Malfoya, nikt nie bawił się podczas świąt. Drzewko po prostu pojawiło się w salonie pewnego poranka. Dumne, wysokie, zimne i odległe. Nie miało barw czerwieni ani złota. Było przystrojone w srebrne łańcuchy, srebrne bombki, palące się, magiczne świeczki i zielony czubek. Te święta niewątpliwie miały być moimi najgorszymi.

Wstałam powoli przeciągając się i ziewając. Natychmiast podeszłam do okna. Idealne. Padał mięciutki, bielutki śnieg i zasypywał wszystko jak okiem sięgnąć. Miałam nadzieje, że wieczorem znajdę się w samotności i będę mogła chociaż posłuchać transmisji na żywo z obchodów świąt w Londynie. Może poczuję się tak, jakbym była na Trafalgar.
Gdy ubrana i świeża, siadłam na łóżku z książką, usłyszałam ciche pukanie do drzwi pokoju. Wcale nie miałam ochoty oglądać go w dzień świąt z samego rana. Przypomniałby mi się ten ból i strata, odczuwalne w sercu. Jednak jakie to maniery, nie wpuścić gospodarza w jego własnym domu?
-Proszę - zza drzwi wyłoniła się Malfoyowa głowa.
-Przepraszam, że przychodzę, ale musimy porozmawiać - cóż mogło być tak ważne, by naruszać nasz pakt milczenia, działający od tygodnia?
-Ekhm... zaraz przyjdę - żąchnęłam się. Momentalnie zniknął i prawdopodobnie czekał w salonie.

-O czym chciałeś porozmawiać? - zapytałam, zjawiając się.
-Kobiety lubią zakupy. Natomiast ja mam problem - oczywiście to wyjaśnia tak wiele, prawda? Kobiety lubią robić zakupy a Molfoyowie miewają problemy. Jak mogłabym mieć jeszcze wątpliwości co do sedna sprawy? Prawda? Prawda?
-Aha - może nie było to zbyt inteligentne, rozbudowane i składne, ale to był mój cały komentarz odnośnie jego wypowiedzi, który obrazował całe moje zdanie.
-Musisz mi pomóc w zakupach świątecznych - powiedział to tonem niesamowicie poważnym jak na coś tak zwyczajnego. „Musimy napaść na Gringotta i ujść z życiem” - to bardziej by pasowało do jego głosu.
-Chyba nie całkiem rozumiem - przyznałam rozdrażniona jego gierkami.
-To musi być dla ciebie frustrujące, nieprawdaż? Nie rozumieć - nie powstrzymał się od zgryźliwości – Nie wiem co kupuje się na tę okazję, a jak mniemam, ty wiesz. Proszę - „Proszę?”. „Proszę!?”. Co to za „proszę”? Malfoyowie nie proszą. Co ja mam teraz zrobić z proszącym Malfoyem? To tego jego oczy...
-Nie wiem czy... - Czy... Czy...
-No dalej, Granger. Zawieśmy broń i pomóż mi w zakupach. - jego uśmiech był czysto łobuzerski. Sprawdzał, czy jestem skłonna przystać na jego propozycję.
-Chyba śnisz, Malfoy.

***

-Nie powinniśmy kupić jabłek? - zapytał wrzucając kolejną paczkę pierników do wypchanego wózka sklepowego.
-Zaraz to zrobimy, ale na wszystkie świętości świata, jesteśmy w pierwszym dziale sklepu, a ty już zapełniłeś wózek słodyczami, powiedz mi gdzie chcesz zmieścić warzywa, indyka, albo orzechy? - zapytałam z lekką irytacją. Draco spojrzał krytycznie na zakupy.
-Jakiś problem, Granger? - uniósł zabawnie brew i wyszczerzył się przekornie. - Poczekaj tu, a ja przyniosę drugi - przekazał mi sklepowy pojazd i ruszył przeciwnym kierunku.
Westchnęłam idąc naprzód. Z półki zabrałam suszone owoce, konfiturę z malin i paczkę „gorącej czekolady”. Draco byłby najgorszym ojcem na ziemi. Ilości słodyczy, jakie właśnie ciągnęłam z sobą przerastały moje roczne spożycie czekolady. ROCZNE. Właśnie miałam skręcić w alejkę z napojami, kiedy stanęłam widząc przed sobą postać niesamowicie podobną do... Ronalda Weasleya. O Merlinie.
-Hermiona? - mówiąc te słowa patrzył nieco niżej mojego biustu, ale zgadywałam, że chodziło o mnie.
-Witaj Ronaldzie - jego oczy się iskrzyły. Było mi niesamowicie głupio.
-Cześć Widziałem najnowszego „Proroka”. Powiesz mi o co chodzi? - w jego głosie wyczuwałam pretensje, ale wiedziałam też, że raczej nie wziął sobie tego artykułu do serca i po prostu czekał aż potwierdzę jego tezę. Aż powiem „nie”. Zapewnię, że nic mnie z Malfoyem nie wiąże.
-Och... głupota. Robiłam zakupy i po prostu wpadłam na niego, trochę pogadaliśmy i tyle go widziałam. Wiesz jakie są szmatławce. - Rudy ochoczo przytaknął. Na to czekał. Odpowiedź go satysfakcjonowała. Rozejrzałam się dookoła, modląc się w duchu, by Malfoy po drodze zabłądził, przystaną przy jednym z tysiąca kramików i po prostu przepadł w czeluściach piekielnych,
-Hermiona Granger w ciąży. - zagadnął tonem przedszkolanki. - Sądzę, że to długa historia, co powiesz na środę? Jakaś przystojna kawiarenka i ustronność. Idealne do zwierzeń. - Środę? Za trzy dni dni? Niby dobrze, ale co ja mam mówić? Dalej kłamać?
-No dobrze. - zgodziłam się, jednocześnie żałując swojej decyzji.
-Który to miesiąc?
-Piąty... ale słyszałam, że nie wyglądam. - posłałam uśmiech, który miał zbadać sytuację między nami. Jeżeli odwzajemni, to jest dobrze, zaś gdy tego nie zrobi... Odwzajemnił.
-Naprawdę nie wyglądasz. - jego twarz była mi tak dobrze znana. Rude włosy opadające na czoło, które tyle razy przeczesywałam palcami, albo mierzwiłam. Piegi na bladej twarzy odcinały się od niej, tworząc niezwykły efekt. To był mój słoneczny Ron. Obraz radości, prostoty i ciepła. Tak chciałabym, aby to on zajmował moje serce. Dracon był królem zimna. Wysoką górą lodową, topniejącym śniegiem, metalicznym blaskiem gwiazd. Dlatego dziwna była świadomość, że jego zimne ręce rozgrzewają mnie bardziej niż dłonie długoletniego przyjaciela. Jego srebrzyste spojrzenie, sprawiało, że czułam się bezpieczna i nie brakowało mi niczego. Taki kontrast był nie do przeoczenia. - Więc jesteś sama? - zapytał kołysząc się na palcach stóp, niczym mały chłopiec. Przełknęłam wielką gulę rosnącą w gardle i poczułam, że wokoło jest jakby mniej powietrza niż zazwyczaj.
-Ehm... no tak. - przyznałam, na co uśmiech mojego przyjaciela poszerzył się jeszcze bardziej.
-Świetnie, to wpadnij w Święta do Nory. Teraz, kiedy nie ma już nikogo oprócz mnie, jest sztywno. W Boże Narodzenie przyjadą wszyscy, będzie tak jak kiedyś. - namawiał.
-Może znajdę czas. - przystałam niepewnie na propozycję.
-Musisz. Mama zrobi coś pełnotłustego, to odzyskasz kolory. Ogólnie to przypominasz mi obraz nędzy i rozpaczy. Naprawdę zmarniałaś i... - nie dokończył. Jego wzrok zawisł gdzieś nad moją głowa. Za mną stał Draco Malfoy i skonsternowany patrzył na Rona. Ron też nie przypominał siebie sprzed chwili.

Malfoy zabrał głos i spokój.
-Dzień dobry, Ronald. Zakupy świąteczne? - rudzielec jedynie nachmurzył się i nastroszył brwi. Jego twarz przypominała lody malinowe.

-„Po prostu na niego wpadłam. Nic nas nie łączy.” - przedrzeźniał mój głos. - Dlaczego kłamiesz? - przeskakiwał wzrokiem po naszych twarzach, poszukując odpowiedzi.
-Licz się ze słowami, Ronaldzie. Wiedziałam, jak zareagujesz. Zresztą to nie tak jak sobie wyobrażasz - wytknęłam mu oburzona.
-Nie chcę się wtrącać, ale nie mam też zamiaru, znowu wozić cię do szpitala. Przestań się z łaski swojej denerwować - mruknął blondyn. Musi się odzywać?
-I co, może mi powiesz, że to dziecko tej fretki? Założycie razem rodzinę, czy ZOO? - byłam pewna, że moją twarz pokrywał rumieniec tak widoczny i jednoznaczny, że nie muszę się wypowiadać. Jednak nie mogłam też przystać na obelgi od wściekłego Weasleya. Już miałam odpowiedzieć coś naprawdę mądrego. Naprawdę. Niestety głos zabrała fretka, ojciec mojego dziecka.
-Dość tego, ta rozmowa donikąd nie prowadzi. Musimy kupić jabłka... - zaczął blondas - i może coś na uspokojenie – dodał gdy posłałam mu groźne spojrzenie.
Obrzuciłam obu gniewnym spojrzeniem i ruszyłam naprzód, popychając wózek sklepowy przed sobą.
-Jasne. - rzuciłam w stronę blondyna przez ramię. - Wesołych Świąt, Ron. - Zaraz dodałam oddalając się od obojga.

Malfoy dogonił mnie, niestety. To tak jakby obaj zmówili się i uzgodnili sposób działania. Gdy wychodziliśmy ze sklepu, wyjaśnił mi wszystko i nic.
-On się źle na ciebie patrzył. - powiedział poważnym tonem.
-Można wiedzieć, Malfoy, kto dał ci prawo do decydowania o takich rzeczach? - zapytałam wiedząc, że nie uzyskam satysfakcjonującej odpowiedzi.
-Obywatelski obowiązek. - rzekł z dumą w głosie. Czy ja się kiedykolwiek mylę? Może normalny człowiek – owszem, ale nie Draco. On nigdy nie powie o co mu chodzi od początku do końca. Zażartuje, zmieni temat, albo odpowie pytaniem na pytanie. Można by pomyśleć, że to ciekawe urozmaicenie życia, ale naprawdę, jak Hogwart kocham, chcę od czasu, do czasu na wyraźne pytanie, otrzymać wyraźną odpowiedź. Tak czy nie. To jedna z wielu rzeczy, przez które nie wyobrażam sobie Malfoya funkcjonującego w normalny sposób. Dajmy na to, że jakaś kobieta zapyta się „Czy mnie kochasz?” a on po prostu zacznie nawijać o jakimś nowym wytwórcy win w Hiszpanii. To donikąd nie prowadzi.
Obraziłam się na niego. Tak po prostu. Nie ze złości, nie „o coś”, ale zwyczajnie, sfrustrowana, zaczęłam prychać co jakiś czas, ustawicznie odwracać się do niego tyłem, wzdychać i można powiedzieć, że chyba miałam to we krwi. Tak jak miłość do książek, albo moralność. Widziałam, że czuje się speszony, ale dało mi to nieprzyzwoitą radość i satysfakcję z uzyskanego efektu. Może nie krył się w koszarach, ale wyraźnie stał się spokojniejszy i ostrożny.
Kiedy znaleźliśmy się w domu Malfoya, było kilka minut po dwunastej. Blondyn zadzwonił do paru miejsc i zamówił indyka faszerowanego kasztanami, na godzinę osiemnastą. Już za kilka godzin miałam spędzać najgorsze święta w moim życiu. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz