Rozdział 17
Zwykle święta to było to
„coś” na co czekałam cały rok. Spędzane w rodzinnym gronie
miały zapach indyka z kasztanami i świerkowego drzewka. Jedzenie
było wyjątkowo miłym zajęciem w ten dzień. Zwykle jedliśmy w
radosnym podekscytowaniu, a potem szybko ubieraliśmy się i
jechaliśmy prosto na Trafalgar Square. To jest niesamowite, stać
wraz z tymi wszystkimi ludźmi, wokoło ogromnego, pięknego drzewka
i śpiewać. Nigdy nie było zimno tej nocy. Kolędy pobrzmiewały
niesione setkami ludzkich głosów po ulicach Londynu, gdzieniegdzie
przebiegały szczęśliwe dzieci. Było tak magicznie. Zdawałam
sobie sprawę, że tegoroczne święta będą najgorszym dniem w
roku, ponieważ wiem co będę tracić, podczas gdy mogłabym spędzać
ten czas z rodzicami.
To właśnie z nimi zawsze
stroiłam choinkę w barwne bombki i łańcuchy. Kochani rodzice,
pewne teraz jeżdżą po sklepach i w istnym amoku poszukują
idealnego prezentu dla każdego. Dla cioci Marie, dziadka i babci,
mojego kuzyna wraz z jego żoną i dzieckiem. dla kuzynki Betty i
kuzyna Bertrama, który zawsze zjada swoje kartki świąteczne i
rozdziera papier prezentowy, zębami. W zasadzie to nawet za nim
tęskniłam. Brak mi tego dzieciaka i hałasu, związanego ze
wspólnym świętowaniem.
W domu Malfoya, nikt nie
bawił się podczas świąt. Drzewko po prostu pojawiło się w
salonie pewnego poranka. Dumne, wysokie, zimne i odległe. Nie miało
barw czerwieni ani złota. Było przystrojone w srebrne łańcuchy,
srebrne bombki, palące się, magiczne świeczki i zielony czubek. Te
święta niewątpliwie miały być moimi najgorszymi.
Wstałam powoli przeciągając
się i ziewając. Natychmiast podeszłam do okna. Idealne. Padał
mięciutki, bielutki śnieg i zasypywał wszystko jak okiem sięgnąć.
Miałam nadzieje, że wieczorem znajdę się w samotności i będę
mogła chociaż posłuchać transmisji na żywo z obchodów świąt w
Londynie. Może poczuję się tak, jakbym była na Trafalgar.
Gdy ubrana i świeża,
siadłam na łóżku z książką, usłyszałam ciche pukanie do
drzwi pokoju. Wcale nie miałam ochoty oglądać go w dzień świąt
z samego rana. Przypomniałby mi się ten ból i strata, odczuwalne w
sercu. Jednak jakie to maniery, nie wpuścić gospodarza w jego
własnym domu?
-Proszę - zza drzwi
wyłoniła się Malfoyowa głowa.
-Przepraszam, że
przychodzę, ale musimy porozmawiać - cóż mogło być tak ważne,
by naruszać nasz pakt milczenia, działający od tygodnia?
-Ekhm... zaraz przyjdę -
żąchnęłam się. Momentalnie zniknął i prawdopodobnie czekał w
salonie.
-O czym chciałeś
porozmawiać? - zapytałam, zjawiając się.
-Kobiety lubią zakupy.
Natomiast ja mam problem - oczywiście to wyjaśnia tak wiele,
prawda? Kobiety lubią robić zakupy a Molfoyowie miewają problemy.
Jak mogłabym mieć jeszcze wątpliwości co do sedna sprawy? Prawda?
Prawda?
-Aha - może nie było to
zbyt inteligentne, rozbudowane i składne, ale to był mój cały
komentarz odnośnie jego wypowiedzi, który obrazował całe moje
zdanie.
-Musisz mi pomóc w zakupach
świątecznych - powiedział to tonem niesamowicie poważnym jak na
coś tak zwyczajnego. „Musimy napaść na Gringotta i ujść z
życiem” - to bardziej by pasowało do jego głosu.
-Chyba nie całkiem rozumiem
- przyznałam rozdrażniona jego gierkami.
-To musi być dla ciebie
frustrujące, nieprawdaż? Nie rozumieć - nie powstrzymał się od
zgryźliwości – Nie wiem co kupuje się na tę okazję, a jak
mniemam, ty wiesz. Proszę - „Proszę?”. „Proszę!?”. Co to
za „proszę”? Malfoyowie nie proszą. Co ja mam teraz zrobić z
proszącym Malfoyem? To tego jego oczy...
-Nie wiem czy... - Czy...
Czy...
-No dalej, Granger. Zawieśmy
broń i pomóż mi w zakupach. - jego uśmiech był czysto
łobuzerski. Sprawdzał, czy jestem skłonna przystać na jego
propozycję.
-Chyba śnisz, Malfoy.
***
-Nie powinniśmy kupić
jabłek? - zapytał wrzucając kolejną paczkę pierników do
wypchanego wózka sklepowego.
-Zaraz to zrobimy, ale na
wszystkie świętości świata, jesteśmy w pierwszym dziale sklepu,
a ty już zapełniłeś wózek słodyczami, powiedz mi gdzie chcesz
zmieścić warzywa, indyka, albo orzechy? - zapytałam z lekką
irytacją. Draco spojrzał krytycznie na zakupy.
-Jakiś problem, Granger? -
uniósł zabawnie brew i wyszczerzył się przekornie. - Poczekaj tu,
a ja przyniosę drugi - przekazał mi sklepowy pojazd i ruszył
przeciwnym kierunku.
Westchnęłam idąc naprzód.
Z półki zabrałam suszone owoce, konfiturę z malin i paczkę
„gorącej czekolady”. Draco byłby najgorszym ojcem na ziemi.
Ilości słodyczy, jakie właśnie ciągnęłam z sobą przerastały
moje roczne spożycie czekolady. ROCZNE. Właśnie miałam skręcić
w alejkę z napojami, kiedy stanęłam widząc przed sobą postać
niesamowicie podobną do... Ronalda Weasleya. O Merlinie.
-Hermiona? - mówiąc te
słowa patrzył nieco niżej mojego biustu, ale zgadywałam, że
chodziło o mnie.
-Witaj Ronaldzie - jego oczy
się iskrzyły. Było mi niesamowicie głupio.
-Cześć Widziałem
najnowszego „Proroka”. Powiesz mi o co chodzi? - w jego głosie
wyczuwałam pretensje, ale wiedziałam też, że raczej nie wziął
sobie tego artykułu do serca i po prostu czekał aż potwierdzę
jego tezę. Aż powiem „nie”. Zapewnię, że nic mnie z Malfoyem
nie wiąże.
-Och... głupota. Robiłam
zakupy i po prostu wpadłam na niego, trochę pogadaliśmy i tyle go
widziałam. Wiesz jakie są szmatławce. - Rudy ochoczo przytaknął.
Na to czekał. Odpowiedź go satysfakcjonowała. Rozejrzałam się
dookoła, modląc się w duchu, by Malfoy po drodze zabłądził,
przystaną przy jednym z tysiąca kramików i po prostu przepadł w
czeluściach piekielnych,
-Hermiona Granger w ciąży.
- zagadnął tonem przedszkolanki. - Sądzę, że to długa historia,
co powiesz na środę? Jakaś przystojna kawiarenka i ustronność.
Idealne do zwierzeń. - Środę? Za trzy dni dni? Niby dobrze, ale co
ja mam mówić? Dalej kłamać?
-No dobrze. - zgodziłam
się, jednocześnie żałując swojej decyzji.
-Który to miesiąc?
-Piąty... ale słyszałam,
że nie wyglądam. - posłałam uśmiech, który miał zbadać
sytuację między nami. Jeżeli odwzajemni, to jest dobrze, zaś gdy
tego nie zrobi... Odwzajemnił.
-Naprawdę nie wyglądasz. -
jego twarz była mi tak dobrze znana. Rude włosy opadające na
czoło, które tyle razy przeczesywałam palcami, albo mierzwiłam.
Piegi na bladej twarzy odcinały się od niej, tworząc niezwykły
efekt. To był mój słoneczny Ron. Obraz radości, prostoty i
ciepła. Tak chciałabym, aby to on zajmował moje serce. Dracon był
królem zimna. Wysoką górą lodową, topniejącym śniegiem,
metalicznym blaskiem gwiazd. Dlatego dziwna była świadomość, że
jego zimne ręce rozgrzewają mnie bardziej niż dłonie
długoletniego przyjaciela. Jego srebrzyste spojrzenie, sprawiało,
że czułam się bezpieczna i nie brakowało mi niczego. Taki
kontrast był nie do przeoczenia. - Więc jesteś sama? - zapytał
kołysząc się na palcach stóp, niczym mały chłopiec. Przełknęłam
wielką gulę rosnącą w gardle i poczułam, że wokoło jest jakby
mniej powietrza niż zazwyczaj.
-Ehm... no tak. -
przyznałam, na co uśmiech mojego przyjaciela poszerzył się
jeszcze bardziej.
-Świetnie, to wpadnij w
Święta do Nory. Teraz, kiedy nie ma już nikogo oprócz mnie, jest
sztywno. W Boże Narodzenie przyjadą wszyscy, będzie tak jak
kiedyś. - namawiał.
-Może znajdę czas. -
przystałam niepewnie na propozycję.
-Musisz. Mama zrobi coś
pełnotłustego, to odzyskasz kolory. Ogólnie to przypominasz mi
obraz nędzy i rozpaczy. Naprawdę zmarniałaś i... - nie dokończył.
Jego wzrok zawisł gdzieś nad moją głowa. Za mną stał Draco
Malfoy i skonsternowany patrzył na Rona. Ron też nie przypominał
siebie sprzed chwili.
Malfoy zabrał głos i
spokój.
-Dzień dobry, Ronald.
Zakupy świąteczne? - rudzielec jedynie nachmurzył się i
nastroszył brwi. Jego twarz przypominała lody malinowe.
-„Po prostu na niego
wpadłam. Nic nas nie łączy.” - przedrzeźniał mój głos. -
Dlaczego kłamiesz? - przeskakiwał wzrokiem po naszych twarzach,
poszukując odpowiedzi.
-Licz się ze słowami,
Ronaldzie. Wiedziałam, jak zareagujesz. Zresztą to nie tak jak
sobie wyobrażasz - wytknęłam mu oburzona.
-Nie chcę się wtrącać,
ale nie mam też zamiaru, znowu wozić cię do szpitala. Przestań
się z łaski swojej denerwować - mruknął blondyn. Musi się
odzywać?
-I co, może mi powiesz, że
to dziecko tej fretki? Założycie razem rodzinę, czy ZOO? - byłam
pewna, że moją twarz pokrywał rumieniec tak widoczny i
jednoznaczny, że nie muszę się wypowiadać. Jednak nie mogłam też
przystać na obelgi od wściekłego Weasleya. Już miałam
odpowiedzieć coś naprawdę mądrego. Naprawdę. Niestety głos
zabrała fretka, ojciec mojego dziecka.
-Dość tego, ta rozmowa
donikąd nie prowadzi. Musimy kupić jabłka... - zaczął blondas - i może coś na
uspokojenie – dodał gdy posłałam mu groźne spojrzenie.
Obrzuciłam obu gniewnym
spojrzeniem i ruszyłam naprzód, popychając wózek sklepowy przed
sobą.
-Jasne. - rzuciłam w stronę
blondyna przez ramię. - Wesołych Świąt, Ron. - Zaraz dodałam
oddalając się od obojga.
Malfoy dogonił mnie,
niestety. To tak jakby obaj zmówili się i uzgodnili sposób
działania. Gdy wychodziliśmy ze sklepu, wyjaśnił mi wszystko i
nic.
-On się źle na ciebie
patrzył. - powiedział poważnym tonem.
-Można wiedzieć, Malfoy,
kto dał ci prawo do decydowania o takich rzeczach? - zapytałam
wiedząc, że nie uzyskam satysfakcjonującej odpowiedzi.
-Obywatelski obowiązek. -
rzekł z dumą w głosie. Czy ja się kiedykolwiek mylę? Może
normalny człowiek – owszem, ale nie Draco. On nigdy nie powie o co
mu chodzi od początku do końca. Zażartuje, zmieni temat, albo
odpowie pytaniem na pytanie. Można by pomyśleć, że to ciekawe
urozmaicenie życia, ale naprawdę, jak Hogwart kocham, chcę od
czasu, do czasu na wyraźne pytanie, otrzymać wyraźną odpowiedź.
Tak czy nie. To jedna z wielu rzeczy, przez które nie wyobrażam
sobie Malfoya funkcjonującego w normalny sposób. Dajmy na to, że
jakaś kobieta zapyta się „Czy mnie kochasz?” a on po prostu
zacznie nawijać o jakimś nowym wytwórcy win w Hiszpanii. To
donikąd nie prowadzi.
Obraziłam się na niego.
Tak po prostu. Nie ze złości, nie „o coś”, ale zwyczajnie,
sfrustrowana, zaczęłam prychać co jakiś czas, ustawicznie
odwracać się do niego tyłem, wzdychać i można powiedzieć, że
chyba miałam to we krwi. Tak jak miłość do książek, albo
moralność. Widziałam, że czuje się speszony, ale dało mi to
nieprzyzwoitą radość i satysfakcję z uzyskanego efektu. Może nie
krył się w koszarach, ale wyraźnie stał się spokojniejszy i
ostrożny.
Kiedy znaleźliśmy się w
domu Malfoya, było kilka minut po dwunastej. Blondyn zadzwonił do
paru miejsc i zamówił indyka faszerowanego kasztanami, na godzinę
osiemnastą. Już za kilka godzin miałam spędzać najgorsze święta
w moim życiu.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz