Rozdział 18
Nikt
nie śpiewał, nikt nie rozlał sosu na dywan, nikt nie wrzasnął na
rodzeństwo, ani też nie wniósł śniegu do przedpokoju. Nie
zepsuły się lampki choinkowe, nie spalił się piernik. Było
idealnie fatalnie. Blondyn odrętwiały kroił jedzenie na swoim
talerzu i wrzucał je do ust, by po chwili połknąć beznamiętnie
zabijając gwiazdkę. Był rozczarowany i zaskoczony. To już? Te
całe Święta, o których zawsze tyle słyszał, wyglądają
jeszcze gorzej niż niegdyś w jego rodzinnym domu. Dziewczyna po
drugiej stronie długiego mahoniowego stołu wyglądała na oddaloną.
Jej myśli nie były tu, przy nim. Pewnie wspominała czasy, gdy
gwiazdka i totalna porażka, nie były synonimami. Spojrzał na nią
spłoszonym wzrokiem, gdy jej sztućce wydały mrożący krew w
żyłach odgłos, pocierania metalu i gładkiej porcelany. W tym
momencie spod jej powiek wypłynęła maleńka łza. Przesunęła się
pionowo w dół po policzku, zakręciła się w kąciku ust, zjechała
niżej, na moment zatrzymała się na brodzie, by skapnąć na
zielony obrus. Dopiero teraz zrozumiał, że chcąc urządzić
jakiekolwiek święta, jedynie pogorszył sprawę. Zmusił ją do
siedzenia przy tej imitacji, wigilijnej kolacji, niczym przy grobie
zmarłej osoby. Musiała patrzeć i dostrzegać różnice. Kiedy
chciał udowodnić sobie kilka bezsensownych rzeczy nie myślał o
niej. Teraz ją ranił.
-Hermiono,
czy zjadłaś już? - jej wielkie oczy wpatrywały się w niego,
szukając odpowiedzi na zadane ciszą, pytania. Nie zrozumiesz.
Sam nie wiem, co robię. Pomyślał z goryczą.
-Chyba
tak -jej odpowiedz brzmiała bezbarwnie, jakby badała kierunek
rozpoczętej rozmowy, nie ruszając żadnym pionkiem w kierunku jego
figur. Przeklęte szachy, nigdy nie były jego mocą stroną.
-Chciałbym
cię gdzieś zabrać - odrzekł, co spotkało się z
zdezorientowaniem szatynki - Bez obaw. Chodzi o to, że chciałbym
uczynić moje pierwsze Święta chociaż odrobinę świątecznymi.
Pójdziemy tam jak przyjaciele, albo – jeżeli tak zechcesz –
obce osoby. Obiecuję - Ostatnie słowo wyszeptał w jej stronę,
jakby to, czy ktokolwiek poza nią się o tym dowie, miało sporą
wagę. Jej umysł nie radził sobie z ilością bodźców. Draco
nieustannie jakby sięgał wzrokiem w głąb niej. Niepewna, nieufna
i rozżalona przytaknęła lekko głową w niemym porozumieniu.
Londyn
jako jedno z nielicznych miejsc na ziemi potrafił osnuć się nocą
w swoim stylu. Zero gwiazd, zero księżyca, jedynie chmury. Było
tak ciemno, jak tylko można to sobie wyobrazić. Wskazówki zegara
błąkały się około godziny dwudziestej, ale i tak trzykrotnie
musiał budzić Hermionę, która zasypiała, opierając głowę o
chłodną szybę od strony pasażera. W zasadzie nie miał nic
przeciwko temu, aby spała, jednakże wizja sytuacji, w której
mógłby dotknąć jej ramienia, policzka, czy czegokolwiek, podczas
budzenia jej, była zbyt obiecująca.
-Już,
już nie śpię - sapnęła panna Granger, pocierając zaspane
powieki.
-Świetnie
Za chwilę wjedziemy do centrum, znajdę jakieś miejsce parkingowe i
trochę się przejdziemy, jeżeli nie masz nic przeciw temu? -
powiadomił głosem przewodnika wycieczek.
-Och
nie, ale gdzie właściwie „się przejdziemy”? - zapytała już
całkiem trzeźwo.
-Chyba
ciebie nie muszę uczyć, co robi się w Wigilijną noc - rzekł z
spokojnym uśmiechem, człowieka rozluźnionego i pewnego siebie. Na
jego słowa, niczym na komendę, jej twarz zabłysła w szczerym i
nieudolnie skrywanym uśmiechu. Zaśmiała się radośnie i niemal
dziecinnie.
Gdy
przechodzili malutką alejką w stronę Trafalgar Square, słyszeli
już z daleka echo kolęd. Setki różnych od siebie głosów niosło
jedną pieśń. Malutkie płatki śniegu, sypały się na ziemię,
wokoło choinki biegały radośnie dzieci, a zapach herbaty i gorącej
czekolady, nakłaniał do skosztowania.
Czuła,
że cała drży jak osika, a trzyma się w pionie, tylko dzięki
dłoni Draco. Nie czuła kiedy powstrzymał ją od upadku, ale nie to
było teraz najważniejsze. Teraz widziała ogromne smukłe drzewko,
ozdobione milionami kolorowych światełek i scenę, z której
dobiegała „Slient night”. Malfoy kupił dla nich po kubku
gorącej czekolady, a potem stanęli w tłumie, otaczającym scenę.
Nie przeszkadzała mu liczność mugoli, ponieważ dla niej było
idealnie. Tylko to się liczyło.
Z
czułością spoglądała na dziewczynkę zawieszoną na szyi swojego
ojca, śpiącą spokojnie. Pomyślała, że także musi dać swemu
dziecku bezpieczeństwo i miłość, aby nie bało się zasnąć i
zawierzyć swego życia jej ramionom.
Blondyn
dopił gorącą, słodką ciecz i poczuł się całkiem swobodnie.
Nie musiał się prostować, ani 'porządnie' wyglądać i nikt mu
się nie przyglądał. Może z wyjątkiem starszej kobieciny, która
trzymając swoje wnuczęta za ręce, rzucała Malfoyowi miłe
spojrzenia i ciepłe uśmiechy. Odwzajemnił.
-Wierzysz
w ich Boga? - zapytał, słysząc jak Hermiona nuci pod nosem jedną
z pieśni. Zamyśliła się na chwilę, starając samej sobie
odpowiedzieć na to pytanie.
-Wierzę
w dobro, które rodzi się z czasem w każdym z nas - odparła,
patrząc mu prosto w oczy, jakby chciała powiedzieć coś jeszcze.
Małe szpileczki bólu, zraniły go dotkliwie.
-Nie we
mnie - rzekł dobitnie, spuszczając wzrok, na zaśnieżony bruk pod
jego stopami. Gorycz w głosie, była zaledwie namiastką wszystkich
emocji, jakie targały jego jestestwem.
-W
tobie także. Trochę później i trochę bardziej nieśmiało, ale
jestem pewna, że masz jakieś dobro - jej głos koił złość,
narastającą w głębi niego.
-Dlaczego?
Dlaczego tak późno? - zapytał, tonem, w którym tkwiła płaczliwa
nuta. Jakby czuł żal do świata, za tak niesprawiedliwe
rozdzielanie 'dobra'.
-Może...
- zawstydziła się swoją bezpośredniością. - pomyślałam po
prostu, że to może przez twoich rodziców. Może to oni nie
pokazali ci miłości - wypowiadając te słowa, spojrzała na niego,
a potem prosto przed siebie, aby nie musieć przyjmować
kontrargumentów.
-Więc
tak sądzisz - upewnił się w swoich własnych przekonaniach, które
były bardzo niepewne i nieśmiałe. Bał się zrzucać winę na
kogoś, aby nie okłamywać siebie i nie wymigiwać się od
odpowiedzialności. Teraz miał jej poparcie.
-Powiedz,
jeżeli się mylę - szepnęła w jego stronę, stapiając lód w
jego sercu. Pochylił się spokojnie i wziął ją w objęcia.
Wstrzymała na moment oddech i odwzajemniła uścisk.
-Jak
przyjaciele. - przypomniał blondyn, tłumacząc się jednocześnie.
Rzeczywiście tak było. Jego dłonie nie wylądowały na jej talii,
a na jej łopatkach, oddech nie owiał jej twarzy i ciała nie
przylgnęły do siebie, tak jak zapragnęła przez chwilę. Kiedy się
od niej odsunął, poczuła respekt i podziw dla jego samokontroli.
Gdyby to zależało od niej, prawdopodobnie wylądowali by w swoich
objęciach, by później tego żałować. Zapragnęła odczuć na
swoim ciele, siłę jego ramion, poczuć, że mimo swojej siły i
arsenału odpychających zachowań, takich jak uszczypliwa ironia,
kłamstwa, obelgi, dla niej staje się delikatny i czuły. Troskliwy
i kochający. O czym ty bredzisz, Hermiono. Mimo braku
romantycznych uniesień, jej policzki stały się gorące. Mijały
kolejne utwory, a godzina dwunasta zbliżała się wraz z coraz to
ciemniejszym niebem. Nagle poczuł delikatne szturchnięcie na swoim
prawym ramieniu. Spojrzał w tamtą stronę i ujrzał Ślizgonkę z
dawnych, szkolnych lat. Była wysoka, szczupła, zgrabna i miała
długie do pasa blond włosy, co teraz upodabniało ją do
świątecznego elfa.
-Cześć,
Draco - pisnęła szczęśliwa, rzucając mu się na szyję.
-Ooo,
Susan. Miło cię znowu widzieć - wydusił zaskoczony.
-Nawet
nie wiesz. Ile to lat! - blondyn nie przypominał sobie, by był z
KIMKOLWIEK w tak bliskich kontaktach, by ośmielił się go dotykać,
a co dopiero przytulać. - Jesteś sam? - zapytała w TAKI sposób.
Malfoy dobrze pamiętał niekonwencjonalny język wszystkich
Ślizgonów. Kiedy kobieta unosi brew do góry, wypina biodro i
taksuje jego usta wyzywającym spojrzeniem, oznaczało to dość
wyraźną propozycję. Nie miał zamiaru wylądować w łóżku z
obcą kobietą.
-Nie,
jestem tu z Hermioną - rzucił i przyciągnął do swojego boku ową
dziewczynę. Susan zmierzyła ciężarną, złym wzrokiem, wyraźnie
opatrując w niej wroga.
-Ta
dziewczyna z gazety? Nigdy nie byłeś typem monogamisty - wyrzuciła
skrzekliwie. Panna Granger poczuła, jak palce dłoni na jej talii,
delikatnie wodzą w górę i w dół, w nerwowym zachowaniu.
Pozostała spokojna.
-Wiesz
jak to jest, gdy całe życie się czegoś zarzekasz, a potem okazuje
się, że Ta Jedyna jest tym przed czym się broniłeś. - Był
świetnym aktorem, a firmowanie słów i głosu, zakochanego
mężczyzny, wychodziło mu wyśmienicie. Susan spojrzała na nich
krytycznie. Następnie rzuciła do Hermiony coś co, było
potencjalnie obraźliwe w tym właśnie kontekście.
-Sprytna
musisz być - mówiąc to wskazała na pięciomiesięczny brzuch
panny Granger. Szatynka zapewne rzuciłaby się na nią bez żadnego
ostrzeżenia, jednak zdobyte podczas ciąży opanowanie i intuicja,
nakazywały jedynie mocniej wtulić się w bok Draco.
-Myślę,
że mierzysz innych swoją miarą - odrzekł zimno, blondyn. -
Wesołych Świąt - zakończył rozmowę. Blondynka odeszła
zgorszona i upokorzona.
-Jejku,
strasznych miałeś przyjaciół - skomentowała czarownica,
oswabadzając się z jego dłoni.
-Wiem.
Przepraszam, że cię tak wykorzystałem, ale nie miałem ochoty...
zresztą sam nie wiem. Zapewne pół roku temu, zaproponowałbym jej
sex, a potem chwalił się nią przez tydzień. - warknął na
siebie. - Nie tak miał wyglądać przyjacielski wypad. - Hermiona
niczym urzeczona słuchała jak opisywał to co czuł. Przez jego
słowa, miała wrażenie, że jest najbardziej wyjątkową kobietą
we wszechświecie. Że jest właśnie tą osobą, której chce się
zwierzyć, która poznała go od wnętrza. Jego emocje i odczucia. To
co przeżywa. Jego słowa poruszyły jakieś kowadełko w jej sercu,
które zaczęło kołysać się na boki, przyprawiając ją o
dreszcze.
-Jest
wspaniale. - szepnęła, posyłając mu najcieplejszy uśmiech, na
jaki kiedykolwiek się zdobyła. Nie mogła go przytulić, pocałować,
więc starała się w tak prostej czynności, umieścić cały
przekaz. Miłość, zaufanie, radość, ulga. Nie miała pojęcia,
czy jej wyszło.
-To
moje najlepsze Święta w życiu. - odszeptał jej równie radośnie.
Może i wstydziła się tego przyznać, ale mogła śmiało
powiedzieć, że ona również, właśnie przeżyła najwspanialsze
Święta pod słońcem.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz