sobota, 12 stycznia 2013

Rozdział 18



Rozdział 18


Nikt nie śpiewał, nikt nie rozlał sosu na dywan, nikt nie wrzasnął na rodzeństwo, ani też nie wniósł śniegu do przedpokoju. Nie zepsuły się lampki choinkowe, nie spalił się piernik. Było idealnie fatalnie. Blondyn odrętwiały kroił jedzenie na swoim talerzu i wrzucał je do ust, by po chwili połknąć beznamiętnie zabijając gwiazdkę. Był rozczarowany i zaskoczony. To już? Te całe Święta, o których zawsze tyle słyszał, wyglądają jeszcze gorzej niż niegdyś w jego rodzinnym domu. Dziewczyna po drugiej stronie długiego mahoniowego stołu wyglądała na oddaloną. Jej myśli nie były tu, przy nim. Pewnie wspominała czasy, gdy gwiazdka i totalna porażka, nie były synonimami. Spojrzał na nią spłoszonym wzrokiem, gdy jej sztućce wydały mrożący krew w żyłach odgłos, pocierania metalu i gładkiej porcelany. W tym momencie spod jej powiek wypłynęła maleńka łza. Przesunęła się pionowo w dół po policzku, zakręciła się w kąciku ust, zjechała niżej, na moment zatrzymała się na brodzie, by skapnąć na zielony obrus. Dopiero teraz zrozumiał, że chcąc urządzić jakiekolwiek święta, jedynie pogorszył sprawę. Zmusił ją do siedzenia przy tej imitacji, wigilijnej kolacji, niczym przy grobie zmarłej osoby. Musiała patrzeć i dostrzegać różnice. Kiedy chciał udowodnić sobie kilka bezsensownych rzeczy nie myślał o niej. Teraz ją ranił.

-Hermiono, czy zjadłaś już? - jej wielkie oczy wpatrywały się w niego, szukając odpowiedzi na zadane ciszą, pytania. Nie zrozumiesz. Sam nie wiem, co robię. Pomyślał z goryczą.
-Chyba tak -jej odpowiedz brzmiała bezbarwnie, jakby badała kierunek rozpoczętej rozmowy, nie ruszając żadnym pionkiem w kierunku jego figur. Przeklęte szachy, nigdy nie były jego mocą stroną.
-Chciałbym cię gdzieś zabrać - odrzekł, co spotkało się z zdezorientowaniem szatynki - Bez obaw. Chodzi o to, że chciałbym uczynić moje pierwsze Święta chociaż odrobinę świątecznymi. Pójdziemy tam jak przyjaciele, albo – jeżeli tak zechcesz – obce osoby. Obiecuję - Ostatnie słowo wyszeptał w jej stronę, jakby to, czy ktokolwiek poza nią się o tym dowie, miało sporą wagę. Jej umysł nie radził sobie z ilością bodźców. Draco nieustannie jakby sięgał wzrokiem w głąb niej. Niepewna, nieufna i rozżalona przytaknęła lekko głową w niemym porozumieniu.

Londyn jako jedno z nielicznych miejsc na ziemi potrafił osnuć się nocą w swoim stylu. Zero gwiazd, zero księżyca, jedynie chmury. Było tak ciemno, jak tylko można to sobie wyobrazić. Wskazówki zegara błąkały się około godziny dwudziestej, ale i tak trzykrotnie musiał budzić Hermionę, która zasypiała, opierając głowę o chłodną szybę od strony pasażera. W zasadzie nie miał nic przeciwko temu, aby spała, jednakże wizja sytuacji, w której mógłby dotknąć jej ramienia, policzka, czy czegokolwiek, podczas budzenia jej, była zbyt obiecująca.
-Już, już nie śpię - sapnęła panna Granger, pocierając zaspane powieki.
-Świetnie Za chwilę wjedziemy do centrum, znajdę jakieś miejsce parkingowe i trochę się przejdziemy, jeżeli nie masz nic przeciw temu? - powiadomił głosem przewodnika wycieczek.
-Och nie, ale gdzie właściwie „się przejdziemy”? - zapytała już całkiem trzeźwo.
-Chyba ciebie nie muszę uczyć, co robi się w Wigilijną noc - rzekł z spokojnym uśmiechem, człowieka rozluźnionego i pewnego siebie. Na jego słowa, niczym na komendę, jej twarz zabłysła w szczerym i nieudolnie skrywanym uśmiechu. Zaśmiała się radośnie i niemal dziecinnie.

Gdy przechodzili malutką alejką w stronę Trafalgar Square, słyszeli już z daleka echo kolęd. Setki różnych od siebie głosów niosło jedną pieśń. Malutkie płatki śniegu, sypały się na ziemię, wokoło choinki biegały radośnie dzieci, a zapach herbaty i gorącej czekolady, nakłaniał do skosztowania.
Czuła, że cała drży jak osika, a trzyma się w pionie, tylko dzięki dłoni Draco. Nie czuła kiedy powstrzymał ją od upadku, ale nie to było teraz najważniejsze. Teraz widziała ogromne smukłe drzewko, ozdobione milionami kolorowych światełek i scenę, z której dobiegała „Slient night”. Malfoy kupił dla nich po kubku gorącej czekolady, a potem stanęli w tłumie, otaczającym scenę. Nie przeszkadzała mu liczność mugoli, ponieważ dla niej było idealnie. Tylko to się liczyło.
Z czułością spoglądała na dziewczynkę zawieszoną na szyi swojego ojca, śpiącą spokojnie. Pomyślała, że także musi dać swemu dziecku bezpieczeństwo i miłość, aby nie bało się zasnąć i zawierzyć swego życia jej ramionom.
Blondyn dopił gorącą, słodką ciecz i poczuł się całkiem swobodnie. Nie musiał się prostować, ani 'porządnie' wyglądać i nikt mu się nie przyglądał. Może z wyjątkiem starszej kobieciny, która trzymając swoje wnuczęta za ręce, rzucała Malfoyowi miłe spojrzenia i ciepłe uśmiechy. Odwzajemnił.

-Wierzysz w ich Boga? - zapytał, słysząc jak Hermiona nuci pod nosem jedną z pieśni. Zamyśliła się na chwilę, starając samej sobie odpowiedzieć na to pytanie.
-Wierzę w dobro, które rodzi się z czasem w każdym z nas - odparła, patrząc mu prosto w oczy, jakby chciała powiedzieć coś jeszcze. Małe szpileczki bólu, zraniły go dotkliwie.
-Nie we mnie - rzekł dobitnie, spuszczając wzrok, na zaśnieżony bruk pod jego stopami. Gorycz w głosie, była zaledwie namiastką wszystkich emocji, jakie targały jego jestestwem.
-W tobie także. Trochę później i trochę bardziej nieśmiało, ale jestem pewna, że masz jakieś dobro - jej głos koił złość, narastającą w głębi niego.
-Dlaczego? Dlaczego tak późno? - zapytał, tonem, w którym tkwiła płaczliwa nuta. Jakby czuł żal do świata, za tak niesprawiedliwe rozdzielanie 'dobra'.
-Może... - zawstydziła się swoją bezpośredniością. - pomyślałam po prostu, że to może przez twoich rodziców. Może to oni nie pokazali ci miłości - wypowiadając te słowa, spojrzała na niego, a potem prosto przed siebie, aby nie musieć przyjmować kontrargumentów.
-Więc tak sądzisz - upewnił się w swoich własnych przekonaniach, które były bardzo niepewne i nieśmiałe. Bał się zrzucać winę na kogoś, aby nie okłamywać siebie i nie wymigiwać się od odpowiedzialności. Teraz miał jej poparcie.
-Powiedz, jeżeli się mylę - szepnęła w jego stronę, stapiając lód w jego sercu. Pochylił się spokojnie i wziął ją w objęcia. Wstrzymała na moment oddech i odwzajemniła uścisk.
-Jak przyjaciele. - przypomniał blondyn, tłumacząc się jednocześnie. Rzeczywiście tak było. Jego dłonie nie wylądowały na jej talii, a na jej łopatkach, oddech nie owiał jej twarzy i ciała nie przylgnęły do siebie, tak jak zapragnęła przez chwilę. Kiedy się od niej odsunął, poczuła respekt i podziw dla jego samokontroli. Gdyby to zależało od niej, prawdopodobnie wylądowali by w swoich objęciach, by później tego żałować. Zapragnęła odczuć na swoim ciele, siłę jego ramion, poczuć, że mimo swojej siły i arsenału odpychających zachowań, takich jak uszczypliwa ironia, kłamstwa, obelgi, dla niej staje się delikatny i czuły. Troskliwy i kochający. O czym ty bredzisz, Hermiono. Mimo braku romantycznych uniesień, jej policzki stały się gorące. Mijały kolejne utwory, a godzina dwunasta zbliżała się wraz z coraz to ciemniejszym niebem. Nagle poczuł delikatne szturchnięcie na swoim prawym ramieniu. Spojrzał w tamtą stronę i ujrzał Ślizgonkę z dawnych, szkolnych lat. Była wysoka, szczupła, zgrabna i miała długie do pasa blond włosy, co teraz upodabniało ją do świątecznego elfa.

-Cześć, Draco - pisnęła szczęśliwa, rzucając mu się na szyję.
-Ooo, Susan. Miło cię znowu widzieć - wydusił zaskoczony.
-Nawet nie wiesz. Ile to lat! - blondyn nie przypominał sobie, by był z KIMKOLWIEK w tak bliskich kontaktach, by ośmielił się go dotykać, a co dopiero przytulać. - Jesteś sam? - zapytała w TAKI sposób. Malfoy dobrze pamiętał niekonwencjonalny język wszystkich Ślizgonów. Kiedy kobieta unosi brew do góry, wypina biodro i taksuje jego usta wyzywającym spojrzeniem, oznaczało to dość wyraźną propozycję. Nie miał zamiaru wylądować w łóżku z obcą kobietą.
-Nie, jestem tu z Hermioną - rzucił i przyciągnął do swojego boku ową dziewczynę. Susan zmierzyła ciężarną, złym wzrokiem, wyraźnie opatrując w niej wroga.
-Ta dziewczyna z gazety? Nigdy nie byłeś typem monogamisty - wyrzuciła skrzekliwie. Panna Granger poczuła, jak palce dłoni na jej talii, delikatnie wodzą w górę i w dół, w nerwowym zachowaniu. Pozostała spokojna.
-Wiesz jak to jest, gdy całe życie się czegoś zarzekasz, a potem okazuje się, że Ta Jedyna jest tym przed czym się broniłeś. - Był świetnym aktorem, a firmowanie słów i głosu, zakochanego mężczyzny, wychodziło mu wyśmienicie. Susan spojrzała na nich krytycznie. Następnie rzuciła do Hermiony coś co, było potencjalnie obraźliwe w tym właśnie kontekście.
-Sprytna musisz być - mówiąc to wskazała na pięciomiesięczny brzuch panny Granger. Szatynka zapewne rzuciłaby się na nią bez żadnego ostrzeżenia, jednak zdobyte podczas ciąży opanowanie i intuicja, nakazywały jedynie mocniej wtulić się w bok Draco.
-Myślę, że mierzysz innych swoją miarą - odrzekł zimno, blondyn. - Wesołych Świąt - zakończył rozmowę. Blondynka odeszła zgorszona i upokorzona.
-Jejku, strasznych miałeś przyjaciół - skomentowała czarownica, oswabadzając się z jego dłoni.
-Wiem. Przepraszam, że cię tak wykorzystałem, ale nie miałem ochoty... zresztą sam nie wiem. Zapewne pół roku temu, zaproponowałbym jej sex, a potem chwalił się nią przez tydzień. - warknął na siebie. - Nie tak miał wyglądać przyjacielski wypad. - Hermiona niczym urzeczona słuchała jak opisywał to co czuł. Przez jego słowa, miała wrażenie, że jest najbardziej wyjątkową kobietą we wszechświecie. Że jest właśnie tą osobą, której chce się zwierzyć, która poznała go od wnętrza. Jego emocje i odczucia. To co przeżywa. Jego słowa poruszyły jakieś kowadełko w jej sercu, które zaczęło kołysać się na boki, przyprawiając ją o dreszcze.
-Jest wspaniale. - szepnęła, posyłając mu najcieplejszy uśmiech, na jaki kiedykolwiek się zdobyła. Nie mogła go przytulić, pocałować, więc starała się w tak prostej czynności, umieścić cały przekaz. Miłość, zaufanie, radość, ulga. Nie miała pojęcia, czy jej wyszło.
-To moje najlepsze Święta w życiu. - odszeptał jej równie radośnie. Może i wstydziła się tego przyznać, ale mogła śmiało powiedzieć, że ona również, właśnie przeżyła najwspanialsze Święta pod słońcem.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz