Okejcia. Jest to ostatni rozdział skopiowany z dawnego onetu. Od tej pory będę tu dodawała już same nowości. Chciałam tego uniknąć, jednak to co się tam stało, to bardzo tragiczna rzecz :)
Niebawem ukaże się nowość.
Ps.
Rozdział 19
Nie
całkiem świadoma, jaki dzień właśnie się zaczyna, wstała,
umyła zęby, uczesała swe nieposłuszne włosy w wysoki kitek,
huśtający się luźno na wysokości karku, ubrała się w luźną
koszulkę w dużym, męskim rozmiarze z logiem zespołu
„Metal-Testral” i ciemne, sprane dżinsy. Na koncercie owego
zespołu była z Harrym i Ronem dwa lata wcześniej, a koszulkę
kupił sobie Harry, jednak w wyniku nieszczęśliwego wypadku z piwem
kremowym, które zniszczyło ubiór Hermiony, był zmuszony rozstać
się ze swoim nabytkiem w imię większego dobra.
Nagle
za szybą okna, ujrzała śnieżnobiałą Augustę, nową sowę
Harrego. Wpuściła zwierze do środka i odebrała z jej dzioba
paczkę. Gdy rozwinęła papier pocztowy ujrzała szalik z miękkiej
wełny utkany w barwach Gryffindoru. Natychmiast owinęła go sobie
wokół szyi i z przyjemnością wdychała jego zapach. Do paczki
dołączony był też list. Niezdarne pismo Harrego, doprowadziło ją
do wesołości niemalże równiej wczorajszym doznaniom.
Droga
Hermionino!
Ten
szalik wbrew pozorom nie jest wysłany z troski o twoje niewątpliwie
dobrze zabezpieczone zdrowie. To w zasadzie takie przypomnienie o
twojej powinności. Mimo szemranego pochodzenia tego twojego
mieszańca, masz wychować go na porządnego Gryfona. Nie żebym
cokolwiek podejrzewał. Nie, nie. Po prostu okazuję nieco
wścibskości i przypominam, iż nic nie ukryjesz przed nami, choćbyś
nie wiem co robiła.
Trzymaj
się w tej całej jaskini węża. Mam nadzieję, że nie zachodzi ci
on wyjątkowo za skórę. Masz się dobrze odżywiać, bo ponoć
schudłaś. Jeżeli nadal szukasz ojca chrzestnego dla mieszańca, to
przypominam, iż jestem najlepszym chodzącym autorytetem na ziemi.
Jedz
dużo i nie denerwuj się tym idiotą, z którym wcale nie mieszkasz.
Wesołych
świąt,
Harry,
Ginny i Ron (chociaż zabronił mi pisać o swoim wkładzie w tekst
tej oto wiadomości)
ps.
Naprawdę liczę na nasze spotkanie w niedalekiej przyszłości.
Znasz adres.
Z westchnieniem tęsknoty, przeczytała jeszcze kilkakrotnie całą
treść, po czym zdecydowała się, że gdy już znajdzie się dość
daleko, by czuć się wolna od przeszłości znajdzie czas na
odnowienie przyjaźni i wyjaśnienie wielu rzeczy. Już kilka dni
wcześniej zastanawiała się nad swymi wcześniejszymi czynami. Czy
wszystko co się wydarzyło, było absolutnie konieczne? Czy rodzina
nie zrozumiałaby jej głupiego błędu? Czuła się nieco skołowana
i ponownie rozerwana. Jednak przyrzekła sobie, nie cofać się.
Malfoy od samego rana biegał po domu w tą i z powrotem, aby poranek
był idealny. W każdym tego słowa znaczeniu. Jedzenie, atmosfera,
zapach herbaty. Wszystko. Jednak jak wiemy nie zawsze wszystko
wychodzi tak jak powinno, to też podczas śniadania wprost musiało
wydarzyć się coś. Coś mogło być wszystkim i
niczym zarazem. Mogło to był jakieś niedopatrzenie, błąd, albo
zwyczajnie brak tego czegoś. W tym właśnie tkwi
nieprzewidywalność nieułożonego, narowistego życia kawalera.
Coś zjawiło się wczesną porą nawet jak na siebie. Gdy
Hermiona zasiadła do stołu i spożyła pierwszy kęs omletu,
nadeszło. Chociaż w formie raczej pospolitej i równie niepozornej,
bo w postaci sowy i listu. Okazało się, iż był adresowany do
dziewczyny, ale ta jedynie odłożyła go na bok. Nie chciała psuć
atmosfery, jednak coś już się zdarzyło. Po chwili
przyszedł kolejny list i kolejny, co przypominało nieco inwazję na
dom Dursleyów. Draco, chociaż istotnie do niespodzianek przywykł,
nie chciał psuć sobie reszty dnia. Spojrzał na Hermionę z
uśmiechem i poprosił ją, aby ta wreszcie otworzyła ten cholerny
list, bo oszaleje i Merlin-wie-co stać się może. Spełniła ową
prośbę z lekkim dąsem, co ostatecznie strzaskało i brutalnie
zgwałciło atmosferę.
Słowem; świąteczne śniadanie szlag trafił.
Jednak to nic w porównaniu z treścią listu.
Droga Hermiono!
Czekałem cały wczorajszy wieczór, jednak się nie zjawiłaś, a
tak bardzo chciałem wyjaśnić ci wiele rzeczy. Między innymi
wszystko co do ciebie czuję.
Domyślam się, że wolałaś towarzystwo tej nieznośnej fretki,
niż mnie, ponieważ się na mnie zawiodłaś. Wiem, że tak naprawdę
chcesz się na mnie odegrać i dlatego pokazujesz się z Malfoyem
publicznie.
Jeżeli dasz mi szanse, wyjaśnię ci wszystko i obojgu nam będzie
łatwiej.
Dziś będę czekał po raz ostatni. Albo się zjawisz, albo już
nigdy się nie zobaczymy. Tamiza.
Ronald Weasley
Poczuła narastające fale frustracji, biegnące od palców stóp, po
cebulki włosów i z powrotem. Nawet nie zorientowała się, kiedy
jej powieka zaczęła niebezpiecznie drgać, a obraźliwe, dziecinne
epitety wymierzone w rudzielca, wydostawać w jej ust. W pewnym
momencie kartka została wyrwana z jej rąk. Nie chciała, aby Draco
odczytał chociażby linijkę tych bzdur, jednak było za późno. Po
chwili oddał jej papier i bez słowa, począł kończyć posiłek.
Ta spojrzała na niego ze zdziwieniem.
-Przeczytałeś i nic? - zdławione słowa wydostały się spomiędzy
jej warg. Blondyn wzruszył ramionami.
-To idiota. Przesadza. Zresztą co według ciebie mam do tej sprawy?
- rzekł, co pogłębiło jej dezorientację. W zasadzie dopiero po
czasie pojęła swój błąd.
Instynktownie liczyła, że ten coś zrobi; pomoże, doradzi; gdy tak
naprawdę on był zupełnie obcym człowiekiem. Czuła się, jakby
ktoś podciął jej skrzydła, a ona sama upadł na beton z wysokości
wieżowca. Jakim cudem, można pominąć w swych zamysłach
uczuciowych taki ważny fakt, jak niemożliwość ich odwzajemnienia?
Jak można zakochiwać się na wieki w głazie, kamieniu, tafli
zamarzniętej wody, kawałku granitu? Było jej tak strasznie żal
samej siebie, że wpadła w złość. Bez słowa wyszła z jadalni i
udała się do holu, gdzie zarzuciła na siebie niedbale płaszczyk i
wybiegła na dwór. Draco natychmiast wyrwał za nią, chwytając
kluczyki.
-Zostaw
mnie Malfoy, to moja sprawa – warknęła, gdy mężczyzna,
zdecydowanym ruchem, pchnął ją w kierunku samochodu.
-To
bardzo daleko – rzekł wręcz wciskając ją do kabiny.
Po
niecałym kwadransie znaleźli się nad brzegiem. Rzeka częściowo
pokryta była lodowymi krami, które topniały z sekundy na sekundę,
a nad wodą latała chmara rybitw, skrzecząc. Malfoy był bardzo
milczący, co dodatkowo podkreślało niemą sprzeczkę i urazę jaką
do siebie czuli. W pewnym momencie samochód się zatrzymał, a
chłopak wskazał dłonią, na mały rybacki barak, gdzie tak
naprawdę mieścił się czarodziejski bar cuchnący rybą i bardziej
plugawy niż dziurawy kocioł i świński łeb razem wzięte. Bar
nazywał się „Tamiza”, co natychmiast rozwiązywało problem
odnośnie jego położenia.
Domyśliła
się, że Ron będzie w środku, co dodatkowo dokarmiło jej skalę
złości. Jak bardzo nienawidziła takich dziecinnych gierek, a
jednocześnie nie mogła ich ignorować. Przecież był jej
przyjacielem, bliską osobą. Takie rzeczy robią z nas niewolników.
Otworzyła powoli drzwi samochodu i bez słowa ruszyła w stronę
doku. Okazało się, iż barak wewnątrz jest równie obleśny jak i
na zewnątrz. Na stołkach barowych i przy stolikach siedzieli
mężczyźni, pochłaniając tanie trunki i opowiadając sobie
nawzajem niestworzone historie. Światło było przytłumione, a z
niewielkiego gramofonu sączyła się przypadkowa muzyka. Nagle przy
jednym ze stolików ujrzała miedzianą czuprynę. Na twarzy Rona
odmalowała się zwierzęca satysfakcja, z odniesionego sukcesu.
Weasley wstał i uściskał ją zupełnie, jakby nic się nie
wydarzyło.
-Cieszę
się, że jesteś – rzekł bardzo przyjemnym tonem, pod którym
wyraźnie tkwiło drugie dno.
***
Ron
poprosił, abyśmy wyszli, ponieważ chce omówić ze mną coś
bardzo ważnego. Zgodziłam się, jako iż nie miałam większego
wyboru. Gdy morskie powietrze, owiało moją twarz, spostrzegłam
brak samochodu Dracona, co odjęło mi po tysiąckroć pewności
siebie. Zapewne uznał, iż mam zamiar już nie wracać do niego tego
dnia. Poczułam nieznośne i zupełnie nieuzasadnione wyrzuty
sumienia. Oto odkryłam niebezpieczną właściwość mnie samej –
obchodzi mnie to co myśli Malfoy. Nagle Ron ponownie mnie przytulił,
co było co najmniej dziwne. Już chciałam go odepchnąć, gdy ten
odsunął mnie od siebie i ujął delikatnie moje dłonie. Byłam
niczym sparaliżowana.
-Chciałbym,
abyś wiedziała, że nie jestem na ciebie zły i akceptuję całą
ciebie, jaka byś nie była – jego słowa wypowiedziane były z
mocą i wiarą, tak iż zmiękły mi kolana.
-Cieszę
się Ron. Cieszę się bardzo – odpowiedziałam z uśmiechem. Tak
bardzo się ucieszyłam z faktu. Wreszcie wyrzuty sumienia względem
niego, rozpłynęły się w nicość.
-Jest
jeszcze coś. Kupiłem dla nas dom we wschodniej Walii. Jest piękny.
Możemy zamieszkać tam już teraz, a …
-Ron!
Dosyć, stop! - przerwałam, oburzona – Nigdzie z tobą nie jadę –
zdecydowałam.
-Nie
rozumiesz. Musisz. Wszystko przygotowałem – odpowiedział, kładąc
ręce ma moich ramionach i nakładając na nie coraz to większy
nacisk – Zobaczysz, że będzie wspaniale.
-To
boli. Ron – starałam się mówić spokojnie i bez niechcianych
emocji w głosie, jednak byłam zbyt wystraszona by mi to wyszło –
Spotkamy się kiedy indziej – fuknęłam, starając się
wyswobodzić. Ten jedynie wzmocnił uścisk dłoni,a w jego oczach
kryło się szaleństwo. Zaczął lekko mną potrząsać, jakby
zamierzał wytrząść ze mnie sprzeciw.
-Musisz.
Nawet nie wiesz ile się napracowałem. Nawet nie wiesz... - przerwał
i jedną dłonią dobył różdżki. Przestraszyłam się nie na
żarty. Dosłownie zaczęłam dygotać. Ron zachowywał się jak obca
osoba, nie zważał na moje dziecko, był jak w transie – Zresztą
zaraz zobaczysz jak jest tam pięknie – załkałam z bezradności.
Dosłownie sekundy dzieliły nas od teleportacji, gdy kamień
wielkości pięści, uderzył w dłoń mojego dawnego przyjaciela. W
efekcie różdżka wypadła z jego dłoni i potoczyła się,
zatrzymując kilka cali przed końcem, murowanego brzegu. W chwilę
po tym, zostałam pociągnięta w tył i przytrzymana przez silne
ramiona.
-Ta
pani nigdzie z tobą nie jedzie – usłyszałam za sobą chłodny
głos. Wiedziałam czyi on był. Poczułam ulgę tak wielką, iż z
miejsca przestałam się bać Rona, czy jego poronionych planów.
Pragnęłam tylko słyszeć ten głos i wiedzieć, że jest blisko.
Twarz Rona stała się wroga i wściekła.
-A ty
tu czego, Malfoy? - zapytał gniewnie.
-
Powiedzmy, że jestem tu, aby zakończyć to urocze spotkanie –
rzekł spokojnie i pociągnął mnie w stronę parkingu, gdzie na
powrót stał jego samochód.
-Jak
śmiesz, ty gnido! - wykrzyknął Weasley obiegając nas i rzucając
się na Draco. Gdy obaj upadli, a ten wymierzył blondynowi cios,
rozejrzałam się w poszukiwaniu różdżki, jednak nie byłam w
stanie jej dostrzec. W pobliżu nie kręcił się nikt, więc próżno
było wołać pomocy. Jak się okazało Ron był dobrym bokserem, ale
damskim. Draco nie potrzebował pomocy. Zadał kilka wprawnych ciosów
i stanął na nogach, podczas gdy przeciwnik usiłował powstrzymać
krwawienie z nosa.
-Idziemy
– rzucił, chwytając mnie za przedramię i ciągnąc w kierunku
auta.
Hej, fajnie, że przeniosłaś się na ten portal. Szkoda tylko , że onet ci wszystko zepsuł. Tu jest naprawdę spoko i witam serdecznie :). Twój link oczywiście zawitał na moim blogu.
OdpowiedzUsuńTeż się cieszę :D
UsuńDziękuję za podlinkowanie ;)
:D
OdpowiedzUsuńkiedy nowy rozdział? ten jak zwykle świetny:D
OdpowiedzUsuńhm... w ten piętek, albo sobotę, czy już niebawem :3
Usuńdługo jeszcze będziemy czekac? :D
OdpowiedzUsuńWłaśnie klepnięte, już powiadamiam na blogach :)
Usuńcieszę się,że zdecydowałaś się tu przenieść:)
OdpowiedzUsuńTeraz wyczekuje kolejnego genialnego rozdziału;)
pozdrawiam
Orchidea
Podzielam twoją radość :)
UsuńRozdział już gotowy, teraz powiadamiam ludków :)
Wspaniały ,o !
OdpowiedzUsuń