sobota, 12 stycznia 2013

Rozdział 19



Okejcia. Jest to ostatni rozdział skopiowany z dawnego onetu. Od tej pory będę tu dodawała już same nowości. Chciałam tego uniknąć, jednak to co się tam stało, to bardzo tragiczna rzecz :)
Niebawem ukaże się nowość.
Ps.

Rozdział 19



Nie całkiem świadoma, jaki dzień właśnie się zaczyna, wstała, umyła zęby, uczesała swe nieposłuszne włosy w wysoki kitek, huśtający się luźno na wysokości karku, ubrała się w luźną koszulkę w dużym, męskim rozmiarze z logiem zespołu „Metal-Testral” i ciemne, sprane dżinsy. Na koncercie owego zespołu była z Harrym i Ronem dwa lata wcześniej, a koszulkę kupił sobie Harry, jednak w wyniku nieszczęśliwego wypadku z piwem kremowym, które zniszczyło ubiór Hermiony, był zmuszony rozstać się ze swoim nabytkiem w imię większego dobra.

Nagle za szybą okna, ujrzała śnieżnobiałą Augustę, nową sowę Harrego. Wpuściła zwierze do środka i odebrała z jej dzioba paczkę. Gdy rozwinęła papier pocztowy ujrzała szalik z miękkiej wełny utkany w barwach Gryffindoru. Natychmiast owinęła go sobie wokół szyi i z przyjemnością wdychała jego zapach. Do paczki dołączony był też list. Niezdarne pismo Harrego, doprowadziło ją do wesołości niemalże równiej wczorajszym doznaniom.


Droga Hermionino!

Ten szalik wbrew pozorom nie jest wysłany z troski o twoje niewątpliwie dobrze zabezpieczone zdrowie. To w zasadzie takie przypomnienie o twojej powinności. Mimo szemranego pochodzenia tego twojego mieszańca, masz wychować go na porządnego Gryfona. Nie żebym cokolwiek podejrzewał. Nie, nie. Po prostu okazuję nieco wścibskości i przypominam, iż nic nie ukryjesz przed nami, choćbyś nie wiem co robiła.
Trzymaj się w tej całej jaskini węża. Mam nadzieję, że nie zachodzi ci on wyjątkowo za skórę. Masz się dobrze odżywiać, bo ponoć schudłaś. Jeżeli nadal szukasz ojca chrzestnego dla mieszańca, to przypominam, iż jestem najlepszym chodzącym autorytetem na ziemi.
Jedz dużo i nie denerwuj się tym idiotą, z którym wcale nie mieszkasz.
Wesołych świąt,
Harry, Ginny i Ron (chociaż zabronił mi pisać o swoim wkładzie w tekst tej oto wiadomości)

ps. Naprawdę liczę na nasze spotkanie w niedalekiej przyszłości. Znasz adres.


Z westchnieniem tęsknoty, przeczytała jeszcze kilkakrotnie całą treść, po czym zdecydowała się, że gdy już znajdzie się dość daleko, by czuć się wolna od przeszłości znajdzie czas na odnowienie przyjaźni i wyjaśnienie wielu rzeczy. Już kilka dni wcześniej zastanawiała się nad swymi wcześniejszymi czynami. Czy wszystko co się wydarzyło, było absolutnie konieczne? Czy rodzina nie zrozumiałaby jej głupiego błędu? Czuła się nieco skołowana i ponownie rozerwana. Jednak przyrzekła sobie, nie cofać się.

Malfoy od samego rana biegał po domu w tą i z powrotem, aby poranek był idealny. W każdym tego słowa znaczeniu. Jedzenie, atmosfera, zapach herbaty. Wszystko. Jednak jak wiemy nie zawsze wszystko wychodzi tak jak powinno, to też podczas śniadania wprost musiało wydarzyć się coś. Coś mogło być wszystkim i niczym zarazem. Mogło to był jakieś niedopatrzenie, błąd, albo zwyczajnie brak tego czegoś. W tym właśnie tkwi nieprzewidywalność nieułożonego, narowistego życia kawalera.
Coś zjawiło się wczesną porą nawet jak na siebie. Gdy Hermiona zasiadła do stołu i spożyła pierwszy kęs omletu, nadeszło. Chociaż w formie raczej pospolitej i równie niepozornej, bo w postaci sowy i listu. Okazało się, iż był adresowany do dziewczyny, ale ta jedynie odłożyła go na bok. Nie chciała psuć atmosfery, jednak coś już się zdarzyło. Po chwili przyszedł kolejny list i kolejny, co przypominało nieco inwazję na dom Dursleyów. Draco, chociaż istotnie do niespodzianek przywykł, nie chciał psuć sobie reszty dnia. Spojrzał na Hermionę z uśmiechem i poprosił ją, aby ta wreszcie otworzyła ten cholerny list, bo oszaleje i Merlin-wie-co stać się może. Spełniła ową prośbę z lekkim dąsem, co ostatecznie strzaskało i brutalnie zgwałciło atmosferę.
Słowem; świąteczne śniadanie szlag trafił.

Jednak to nic w porównaniu z treścią listu.


Droga Hermiono!

Czekałem cały wczorajszy wieczór, jednak się nie zjawiłaś, a tak bardzo chciałem wyjaśnić ci wiele rzeczy. Między innymi wszystko co do ciebie czuję.
Domyślam się, że wolałaś towarzystwo tej nieznośnej fretki, niż mnie, ponieważ się na mnie zawiodłaś. Wiem, że tak naprawdę chcesz się na mnie odegrać i dlatego pokazujesz się z Malfoyem publicznie.
Jeżeli dasz mi szanse, wyjaśnię ci wszystko i obojgu nam będzie łatwiej.
Dziś będę czekał po raz ostatni. Albo się zjawisz, albo już nigdy się nie zobaczymy. Tamiza.

Ronald Weasley

Poczuła narastające fale frustracji, biegnące od palców stóp, po cebulki włosów i z powrotem. Nawet nie zorientowała się, kiedy jej powieka zaczęła niebezpiecznie drgać, a obraźliwe, dziecinne epitety wymierzone w rudzielca, wydostawać w jej ust. W pewnym momencie kartka została wyrwana z jej rąk. Nie chciała, aby Draco odczytał chociażby linijkę tych bzdur, jednak było za późno. Po chwili oddał jej papier i bez słowa, począł kończyć posiłek. Ta spojrzała na niego ze zdziwieniem.

-Przeczytałeś i nic? - zdławione słowa wydostały się spomiędzy jej warg. Blondyn wzruszył ramionami.
-To idiota. Przesadza. Zresztą co według ciebie mam do tej sprawy? - rzekł, co pogłębiło jej dezorientację. W zasadzie dopiero po czasie pojęła swój błąd.
Instynktownie liczyła, że ten coś zrobi; pomoże, doradzi; gdy tak naprawdę on był zupełnie obcym człowiekiem. Czuła się, jakby ktoś podciął jej skrzydła, a ona sama upadł na beton z wysokości wieżowca. Jakim cudem, można pominąć w swych zamysłach uczuciowych taki ważny fakt, jak niemożliwość ich odwzajemnienia? Jak można zakochiwać się na wieki w głazie, kamieniu, tafli zamarzniętej wody, kawałku granitu? Było jej tak strasznie żal samej siebie, że wpadła w złość. Bez słowa wyszła z jadalni i udała się do holu, gdzie zarzuciła na siebie niedbale płaszczyk i wybiegła na dwór. Draco natychmiast wyrwał za nią, chwytając kluczyki.
-Zostaw mnie Malfoy, to moja sprawa – warknęła, gdy mężczyzna, zdecydowanym ruchem, pchnął ją w kierunku samochodu.
-To bardzo daleko – rzekł wręcz wciskając ją do kabiny.

Po niecałym kwadransie znaleźli się nad brzegiem. Rzeka częściowo pokryta była lodowymi krami, które topniały z sekundy na sekundę, a nad wodą latała chmara rybitw, skrzecząc. Malfoy był bardzo milczący, co dodatkowo podkreślało niemą sprzeczkę i urazę jaką do siebie czuli. W pewnym momencie samochód się zatrzymał, a chłopak wskazał dłonią, na mały rybacki barak, gdzie tak naprawdę mieścił się czarodziejski bar cuchnący rybą i bardziej plugawy niż dziurawy kocioł i świński łeb razem wzięte. Bar nazywał się „Tamiza”, co natychmiast rozwiązywało problem odnośnie jego położenia.
Domyśliła się, że Ron będzie w środku, co dodatkowo dokarmiło jej skalę złości. Jak bardzo nienawidziła takich dziecinnych gierek, a jednocześnie nie mogła ich ignorować. Przecież był jej przyjacielem, bliską osobą. Takie rzeczy robią z nas niewolników. Otworzyła powoli drzwi samochodu i bez słowa ruszyła w stronę doku. Okazało się, iż barak wewnątrz jest równie obleśny jak i na zewnątrz. Na stołkach barowych i przy stolikach siedzieli mężczyźni, pochłaniając tanie trunki i opowiadając sobie nawzajem niestworzone historie. Światło było przytłumione, a z niewielkiego gramofonu sączyła się przypadkowa muzyka. Nagle przy jednym ze stolików ujrzała miedzianą czuprynę. Na twarzy Rona odmalowała się zwierzęca satysfakcja, z odniesionego sukcesu. Weasley wstał i uściskał ją zupełnie, jakby nic się nie wydarzyło.
-Cieszę się, że jesteś – rzekł bardzo przyjemnym tonem, pod którym wyraźnie tkwiło drugie dno.

***

Ron poprosił, abyśmy wyszli, ponieważ chce omówić ze mną coś bardzo ważnego. Zgodziłam się, jako iż nie miałam większego wyboru. Gdy morskie powietrze, owiało moją twarz, spostrzegłam brak samochodu Dracona, co odjęło mi po tysiąckroć pewności siebie. Zapewne uznał, iż mam zamiar już nie wracać do niego tego dnia. Poczułam nieznośne i zupełnie nieuzasadnione wyrzuty sumienia. Oto odkryłam niebezpieczną właściwość mnie samej – obchodzi mnie to co myśli Malfoy. Nagle Ron ponownie mnie przytulił, co było co najmniej dziwne. Już chciałam go odepchnąć, gdy ten odsunął mnie od siebie i ujął delikatnie moje dłonie. Byłam niczym sparaliżowana.

-Chciałbym, abyś wiedziała, że nie jestem na ciebie zły i akceptuję całą ciebie, jaka byś nie była – jego słowa wypowiedziane były z mocą i wiarą, tak iż zmiękły mi kolana.
-Cieszę się Ron. Cieszę się bardzo – odpowiedziałam z uśmiechem. Tak bardzo się ucieszyłam z faktu. Wreszcie wyrzuty sumienia względem niego, rozpłynęły się w nicość.
-Jest jeszcze coś. Kupiłem dla nas dom we wschodniej Walii. Jest piękny. Możemy zamieszkać tam już teraz, a …
-Ron! Dosyć, stop! - przerwałam, oburzona – Nigdzie z tobą nie jadę – zdecydowałam.
-Nie rozumiesz. Musisz. Wszystko przygotowałem – odpowiedział, kładąc ręce ma moich ramionach i nakładając na nie coraz to większy nacisk – Zobaczysz, że będzie wspaniale.
-To boli. Ron – starałam się mówić spokojnie i bez niechcianych emocji w głosie, jednak byłam zbyt wystraszona by mi to wyszło – Spotkamy się kiedy indziej – fuknęłam, starając się wyswobodzić. Ten jedynie wzmocnił uścisk dłoni,a w jego oczach kryło się szaleństwo. Zaczął lekko mną potrząsać, jakby zamierzał wytrząść ze mnie sprzeciw.
-Musisz. Nawet nie wiesz ile się napracowałem. Nawet nie wiesz... - przerwał i jedną dłonią dobył różdżki. Przestraszyłam się nie na żarty. Dosłownie zaczęłam dygotać. Ron zachowywał się jak obca osoba, nie zważał na moje dziecko, był jak w transie – Zresztą zaraz zobaczysz jak jest tam pięknie – załkałam z bezradności. Dosłownie sekundy dzieliły nas od teleportacji, gdy kamień wielkości pięści, uderzył w dłoń mojego dawnego przyjaciela. W efekcie różdżka wypadła z jego dłoni i potoczyła się, zatrzymując kilka cali przed końcem, murowanego brzegu. W chwilę po tym, zostałam pociągnięta w tył i przytrzymana przez silne ramiona.
-Ta pani nigdzie z tobą nie jedzie – usłyszałam za sobą chłodny głos. Wiedziałam czyi on był. Poczułam ulgę tak wielką, iż z miejsca przestałam się bać Rona, czy jego poronionych planów. Pragnęłam tylko słyszeć ten głos i wiedzieć, że jest blisko. Twarz Rona stała się wroga i wściekła.
-A ty tu czego, Malfoy? - zapytał gniewnie.
- Powiedzmy, że jestem tu, aby zakończyć to urocze spotkanie – rzekł spokojnie i pociągnął mnie w stronę parkingu, gdzie na powrót stał jego samochód.
-Jak śmiesz, ty gnido! - wykrzyknął Weasley obiegając nas i rzucając się na Draco. Gdy obaj upadli, a ten wymierzył blondynowi cios, rozejrzałam się w poszukiwaniu różdżki, jednak nie byłam w stanie jej dostrzec. W pobliżu nie kręcił się nikt, więc próżno było wołać pomocy. Jak się okazało Ron był dobrym bokserem, ale damskim. Draco nie potrzebował pomocy. Zadał kilka wprawnych ciosów i stanął na nogach, podczas gdy przeciwnik usiłował powstrzymać krwawienie z nosa.
-Idziemy – rzucił, chwytając mnie za przedramię i ciągnąc w kierunku auta.




10 komentarzy:

  1. Hej, fajnie, że przeniosłaś się na ten portal. Szkoda tylko , że onet ci wszystko zepsuł. Tu jest naprawdę spoko i witam serdecznie :). Twój link oczywiście zawitał na moim blogu.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Też się cieszę :D
      Dziękuję za podlinkowanie ;)

      Usuń
  2. kiedy nowy rozdział? ten jak zwykle świetny:D

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. hm... w ten piętek, albo sobotę, czy już niebawem :3

      Usuń
  3. długo jeszcze będziemy czekac? :D

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Właśnie klepnięte, już powiadamiam na blogach :)

      Usuń
  4. cieszę się,że zdecydowałaś się tu przenieść:)
    Teraz wyczekuje kolejnego genialnego rozdziału;)

    pozdrawiam
    Orchidea

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Podzielam twoją radość :)
      Rozdział już gotowy, teraz powiadamiam ludków :)

      Usuń